https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Brand". Lumpeks w Starym Teatrze

Łukasz Maciejewski
Bohaterowie spektaklu "Brand" żyją w świecie pozbawionym świętości
Bohaterowie spektaklu "Brand" żyją w świecie pozbawionym świętości fot. archiwum
To chyba jedyny spektakl kończącego się właśnie sezonu, którym nawet sam teatr wydaje się zawstydzony. Najpierw, na dzień przed premierą, odwołano pierwsze przedstawienie. Po miesiącu zorganizowano kolejne pokazy, ale już bez żadnej reklamy, właściwie po kryjomu. Od tamtej pory "Brand. Miasto. Wybrani" według Ibsena, w reżyserii Michała Borczucha, grany jest w Starym Teatrze bez przekonania, rzadko, jakby z zażenowaniem. Niepotrzebnie, to przedstawienie pęknięte, ale bardzo wartościowe.

Michał Borczuch ewidentnie szuka własnego języka. "Brand" wydaje się pod tym względem szlachetną porażką, która jednak poznawczo jest cenniejsza od niejednego obłego sukcesu.

Dotychczasowym, warszawskim i krakowskim spektaklom Borczucha przyglądałem się z uwagą, lecz bez entuzjazmu. Nierzadko ("Lulu", "Dorian Gray"), wydawały mi się intelektualną wydmuszką przebraną w modne wykroje i wzory, a wychwalane przez część krytyków niedopowiedzenia nie były wcale celowym zabiegiem inscenizacyjnym, a jedynie przejawem bezradności adaptatora.
"Brand" to próba zmiany tonacji psychologicznej przedstawień Borczucha. Reżyser chce być teraz serio.

Nie znajdziemy już podejrzanego lizusostwa, aktorzy w końcu nie muszą się krygować, obnażając rzekome mielizny fraz Goethego czy Wilde'a. Rekonstrukcja klasycznego teatru odbywa się na zupełnie innym poziomie. Chodzi o próbę przeprowadzenia arcytrudnego zadania polemicznego. Widzowie, którzy dostają utwór właściwie hybrydalny, pozbawiony nie tylko linearnej treści, ale także znaczeniowych podpórek w postaci łatwo przyswajalnego przesłania, mierzą się z prywatnym kosmosem przeczuć. "Brand" jest bowiem spektaklem, który czuje się zmysłowo, dotykalnie. Dlatego przestrzegam przed czytaniem streszczeń z przedstawienia.
Na scenie panuje chaos. Od pierwszej sceny, aż do ostatniej. Świat Borczucha jest gigantycznym lumpeksem, z przenoszonymi ciuchami, w które przebierają się aktorzy. Czasami owa ciucharnia staje się świątynią. I nie chodzi tutaj o lewicową krytykę konsumencką, tylko o żal za desakralizacją codzienności. Podobnie jak w znakomitym "Azylu" według "Na dnie" Gorkiego w reżyserii Krystiana Lupy, przestrzeń sceny staje się przytułkiem dla wydziedziczonych z sacrum.

Wykorzystanie nazwiska Henryka Ibsena na plakacie wydaje się nadużyciem. Borczuch-adaptator, wspomagany przez Łukasza Wojtyskę, zupełnie nie poradził sobie nie tylko z przeniesieniem, ale nawet z trawestacją kluczowych tekstów norweskiego dramatopisarza. Dopiero po kilku kwadransach, z dużym trudem rozpoznajemy fabularne sekwencje wyjęte z "Małego Eyolfa", "Branda", a także z "Wroga ludu".

Umiera dziecko, chorują rodzice, Brand przekonuje że kryzys ekonomiczny jest kościołem wolności. To jednak tylko strzępy znaczeń: są niewyraźne, rozmyte. Spektaklu Borczucha nie warto zatem oglądać ani dla Ibsena, ani dla przesłania. Najważniejsza jest wspólnota widza w alienacji nieokreślonych bohaterów, a także podziw dla wycofanego aktorstwa Romana Gancarczyka, Małgorzaty Zawadzkiej, Iwony Budner i Krzysztofa Zawadzkiego, w końcu siła i plastyczny kunszt niektórych scen.
Ekscentryczny "Brand" w Starym Teatrze przypomina długi, piękny i straszny sen. Ciekawszy od jawy.

Euro 2012 w Krakowie: zdjęcia, wideo, informacje! [SERWIS SPECJALNY]

Wybieramy Superkota! Zobacz fantastyczne zdjęcia kotów i oddaj głos na najpiękniejszego!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

C
Carmina
Uff, w końcu ktoś napisał coś sensownego o "Brandzie", myślałam że się nie doczekam już. Miałam dokładnie te same przemyślenia co Pan, ale nie potrafiłabym tak pięknie ubrać ich w słowa. Również uważam że ten dziwaczny spektakl należy oceniać nie przez wzgląd na Ibsena, tylko piękną wizję plastyczną i jak pan pisze "zmysłową". Mam wrażenie że twórcy tego spektaklu odsądzanego dotąd od czci i wiary po przeczytaniu Pana recenzji odetchną z ulgą. W końcu ktoś ich zrozumiał. A ja, jako prosty widz, serdecznie Panu dziękuję.
Ł
Łukas
Kiedy widziałeś Autorze owo przedstawienie po raz ostatni?????
Ja 29.05.2012. Oj, oj,oj....nie piszmy z pamięci...
Więcej rozwagi Szacowny Recenzencie , mniej doraźnych wierszówek...proszę.
pozdr
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska