Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciężko żyło się w naszym mieście po rosyjskiej inwazji w 1915 roku

Andrzej Ćmiech
Najlepiej radzili sobie Żydzi, których mnóstwo powróciło z Nowego Sącza i Grybowa. Zarząd armii austriackiej obiecywał zapłatę po 250 koron za każdą skuteczną denuncjację.

"Napływ ludności do miasta był coraz większy" - pisał w "Pamiętniku z inwazji rosyjskiej w Gorlicach w latach 1914-1915" Stanisław Feliks Grąglowski. "Uciekinierzy zewsząd powracali, ale dużo ich, oglądnąwszy swoje ruiny z realności, wyjechało z Gorlic, nie mając tu żadnych środków do życia. Starostwo z powodu braku żywności zabroniło powrotu do Gorlic. Zarządziło spis ludności przynależnej do Gorlic, a nieprzynależnych postanowiło z Gorlic do swych miejsc przynależności odesłać".

Niewolnicy moskiewscy grzebali trupy i zbierali niewypały

Decyzje te były podjęte w obawie przed możliwością wystąpienia epidemii, gdyż nikt nie zajmował się grzebaniem trupów. "Dopiero na trzeci dzień po bitwie sanitariusze przy pomocy cywilnej ludności zajęli się zbieraniem i chowaniem trupów. Robili zaraz prowizoryczne doły, tam gdzie trupy leżały i po kilka i kilkadziesiąt do jednego dołu składali, austriackich i pruskich osobno, a moskiewskich osobno".

W połowie maja 1915 r. przybył do Gorlic "austriacki oddział robotniczy z większą ilością niewolnika moskiewskiego - odbudowali most na rzece Ropie, zasypywali dekunki rosyjskie, zbierali po polach bomby i kule armatnie, które nie eksplodowały, wynosili na pole za miasto i niszczyli, sprzątali ulice z rumowiska, zwalali grożące zawaleniem się mury, zajęli się wyszukiwaniem trupów, a trupy płytko przegrzebane odkopywali i chowali na cmentarzu".

Żywność można było dostać tylko po protekcji

Dużym problemem było zaopatrzenie w żywność. "Starostwo w porozumieniu z Magistratem ustanowiło ceny maksymalne na środki spożywcze, ale nikt się tych cen nie trzymał, bo jak trzeba było jeść, to ceny maksymalnej do gęby nie włoży, były bowiem ceny, ale towarów nie było" - wspominał Feliks Grąglowski. "Towary spożywcze dostawało się po protekcji. Sarkania, niezadowolenie, przekleństwo i skargi były na porządku dziennym. Zwłaszcza kiedy pojawiły się "nowe ziemniaki, bób i inne rzeczy, i każdy myślał, że jak jeszcze doczekają się nowego zboża, to już będzie zupełnie dobrze, a tu zboże Rząd już na pniu zarekwirował, kto miał mniej, musiał zgłosić, ile ma i nic z tego sprzedać nie było wolno". Od czasu do czasu rozdawano ludności zapomogi w żywności i słoninie po kilka kilogramów oraz po jednej lub dwóch kiełbasach końskich.

Najlepiej w tych trudnych chwilach radzili sobie Żydzi, których "mnóstwo z Nowego Sącza i Grybowa powróciło, przywożąc wódkę, koniaki, łakocie. Gromadzą się około jadących i wypoczywających lub o drogę pytających niemieckich oficerów. Okazują im nadzwyczajną życzliwość, szoferów częstują czym mogą, równocześnie proszą o wypożyczenie samochodów, którymi do Grybowa i Nowego Sącza jadą, a stamtąd wódkę, piwo i inne artykuły przywożą. Wódką i spirytusem handlują tacy Żydzi, którzy przedtem artykułami nigdy nie kupczyli" - pisze Władysław Kijowski w "Pamiętniku inspektora policji w Gorlicach (1914-1915)".

"Zachowują się arogancko, wyzywająco nawet w urzędzie wobec urzędników magistratu, żądają zwrotu zrabowanych rzeczy, oskarżają ludność miejscową o kradzieże, w niektórych wypadkach słusznie. Komendantem miasta jest major niemiecki May. Żydzi przed nim oskarżają chrześcijan. Sprzykrzyło się mu to widać, bo pewnego dnia sromotnie kilku Żydów - donosicieli z biura wyrzucić kazał, obwieścił, że denuncjacji żadnych nie przyjmuje. Jednak sytuacja trwała tylko kilka tygodni".

Bezpodstawne oskarżenia o współpracę z Rosjanami
Z chwilą przekazania władzy w mieście Austriakom podejrzliwość i załatwianie porachunków na drodze oskarżeń o współpracę z Rosjanami wróciło niczym bumerang. Atmosferę podsycały dodatkowo ogłoszenia, jakie pojawiły się na murach zniszczonych Gorlic, w których zarząd armii austriackiej obiecywał zapłatę po 250 koron za każdą skuteczną denuncjację. Ogłoszenie to było przyczyną nieszczęść, oskarżeń i pomówień setek rozgoryczonych gorliczan, szczególnie tych, którzy wróciwszy z wojennej tułaczki, zastali domy zburzone, a majątek rozgrabiony.

Wystarczyło, aby ktoś podczas inwazji zrobił jakiś interes z żołnierzem rosyjskim, by zostać skazanym na śmierć przez sąd polowy. Oskarżeniom nie oparł się nawet bohater wojenny ks. Bronisław Świeykowski, który w momencie kiedy zewsząd otrzymywał gratulacje za swoją odwagę i postawę w okresie walk o Gorlice, został oskarżony o zdradę państwa i działanie przeciw Austrii przez sąd polowy, na podstawie donosu pracownika magistratu wydalonego za pijaństwo. Chociaż niewinność księdza została wykazana już w śledztwie, to jednak sprawy nie umorzono i dopiero upokarzająca dla ks. Świeykowskiego rozprawa, jaka odbyła się 10 marca 1916 r. w Krakowie sprawę zakończyła wyrokiem uniewinniającym. Pomówienie to było przyczyną odmowy przyjęcia krzyża kawalerskiego orderu Franciszka Józefa, z dekoracją wojenną nadanego mu przez cesarza austriackiego Karola.

Podobnie rzecz miała się z inspektorem policji Władysławem Kijowskim, który w okresie inwazji rosyjskiej stał wiernie przy boku wojennego burmistrza Gorlic, organizując życie lokalnej społeczności. Mimo dużych zasług został zaraz po bitwie niesłusznie oskarżony przed austriackim wojskowym Sądem Polowym o sprzyjanie Rosjanom. To tylko dwa najbardziej wymowne przypadki.

Spisywali wojenne straty, ale odszkodowania nie przychodziły
Pod koniec maja 1915 r. utworzyły się komisje do oszacowania szkód wojennych. "Każdy musiał opisać, co przez wojnę stracił. Robiono to w pospiechu, jeden przeciw drugiego w mniemaniu, że on pierwszy będzie "odszkodowany" i dostanie wynagrodzenie, ale to zarządzenie było tylko dla chwilowego uspokojenia ludności. Każdy bowiem swoją szkodę zgłosił i czekał na odszkodowanie bez końca" - wspominał Feliks Grąglewski. Wręcz kolonialne było zachowanie komisji poborowych, które pierwszy pobór do wojska zorganizowały już w kilka dni po oswobodzeniu miasta 25 maja 1915 r., kiedy "asenterowano w liczbie 260 rekrutów" z Gorlic i powiatu gorlickiego.

Wielu z nich niepełnoletnich w wieku 15 i 16 lat, gdyż nie mogli wykazać swojej niepełnoletności z uwagi na zaginięcie podczas działań wojennych ich metryki urodzin. Nic więc dziwnego, że sfrustrowany tym Stanisław Feliks Grąglowski w swym "Pamiętniku z inwazji rosyjskiej w Gorlicach w latach 1914-1915" pisał w czerwcu 1915 r.: "Co chwila odbywały się asenterunki, powoływania do wojska, tak że mało mężczyzn już zostało, bo wszystkich zdolnych, aż do 50. roku życia wybrali. Zostały tylko same kobiety, dzieci, starcy i podrostki".

Wojenna trauma ustępowała zwykłemu życiu
Sytuacja w Gorlicach trochę się polepszyła w miesiącach następnych. Widać to najlepiej w korespondencji z tamtego okresu. I tak Adela Pieluszczak z Bielanki w sierpniu 1915 r. pisała: "W Gorlicach jest już ruch taki jak przed wojną i dosyć tanio - chleba dosyć i bardzo ładny bez domieszek, również bułki ładne.

Mięso wołowe na targu po 3 korony za kilogram". Natomiast pani Zofia pisząca w tym samym czasie do swojej przyjaciółki Eli Kędziorz z Krakowa z radością jej donosiła: "Wybieram się na odpust w Libuszy. Może sobie kupię serduszko, jak przed wojną, wiesz takie odpustowe, bo nie myśl, że inne". Korespondencja ta wskazuje niezbicie, że wraz z mijającym czasem wojenna trauma mieszkańców Gorlic zaczęła ustępować rodzącemu się na powrót życiu miasta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska