Muzyki, którą wielbi autor, sama słuchałam dwa razy w życiu. Raz, gdy mój ówczesny chłopak - jak każdy porządny chłopiec w tamtych czasach - wybijał rytm na perkusji w garażu, a wszyscy koledzy z klasy słuchali Metalliki. Słuchałam i ja, niejako z konieczności. Drugi epizod - który właściwie był pierwszym, a którego do czasu książki "Skóra i ćwieki na wieki" nie klasyfikowałam w doświadczeniach związanych z tym gatunkiem muzycznym - to okres podstawówki i fascynacja szwedzkim zespołem Europe. Ich utwór "The Final Countdown" grały wtedy wszystkie rozgłośnie radiowe i oba kanały telewizji. Nie myślałam o tym w kategoriach "słuchania metalu", kto słyszał "Ostateczne odliczanie" chyba rozumie, ale ważniejsze w tym doświadczeniu były plakaty z urodziwym wokalistą. I to metalowy epizod, który łączy mnie z autorem. Można powiedzieć, doświadczenie pokoleniowe.
Żal, że Jarek Szubrycht nie wziął się za fizykę kwantową wynika stąd, że tyle samo o niej wiem, co o muzyce metalowej, a o tej drugiej Szubrycht pisze z taką pasją, że nawet ktoś, kto tak epizodycznie jak ja doświadczył tej muzyki (nie używam słowa słuchał, bo to jednak nie fair wobec tych co słuchali), przewraca kartki "Skóry i ćwieków" jak w skandynawskim kryminale. Co więcej, włączam na YouTube utworów, o których mowa. Z różnym skutkiem, ale zdarzyły się i takie, które odpalę drugi raz. Gdyby to była fizyka kwantowa, po lekturze słałabym CV do NASA...
Pozwoliłam sobie na osobistą historię, bo i książka jest bardzo osobista, zbudowana ze wspomnień. W sumie ciekawy zabieg, by - mając czterdzieści kilka lat - napisać autobiografię, nie pisząc autobiografii. Poza historią muzyki metalowej - płyt, pirackich kaset i ich kserowanych okładek, plakatów, koncertów, festiwalu, spotkań z muzykami, zdobywaniem informacji przed epoką mediów społęcznościowych, ba internetu - Jarek Szubrycht wyrysował szczególnie barwnie krajobraz późnego PRL-u, okresu transformacji i ścieżek, którymi poszła polska kultura (nie tylko ciężkie brzmienia).
"Skóra i ćwieki na wieki" to naprawdę kawał barwnej historii o tym, jak funkcjonował ten dziwny świat, dziś chyba nie do wyobrażenia. Żeby jednak nie było, że to sentymentalna wycieczka do PRL-u - nie, "Skórę" napisał człowiek, który zna się na muzyce i kocha, co - jak wspomniałam - wyciera z każdego akapitu oraz posiada ogromną wiedzę o muzycznym świecie i ma pióro.
Nie wiem, jak odnajdują się w tej książce miłośnicy ciężkich brzmień ze swoją perspektywą, ale czytelnikom spoza tej sekty z czystym sumieniem polecam. Zabawna, z wartką akcją, ciekawym bohaterem, świetnie napisana, no i na faktach. A że okres poszukiwania prezentów, to dodam, że się nadaje i długie machanie włosami pod sceną za fantastyczną okłądkę.
Jarek Szubrycht
"Skóra i ćwieki na wieki"
Wydawnictwo Czarne, 2022
