„O 10 rano artyleria rosyjskich okupantów kalibru 152 mm i 122 mm zaczęła ostrzał ukraińskich pozycji w rejonie Doniecka. Spadło ponad 50 pocisków. Ostrzał trwa” – pisze ukraiński analityk Jurij Butusow. W czwartek rano siły separatystów i Rosji ostrzelały też z artylerii i granatników dzielnice mieszkalne w Stanicy Łuhańskiej.
Tymczasem rzecznik Kremla mówi o „nasileniu prowokacyjnych działań Kijowa na linii rozgraniczenia w Donbasie w trakcie ostatniej doby”.
- W ciągu ostatnich 24 godzin słyszeliśmy doniesienia, że Rosja utrzymuje na granicy ogromny potencjał uderzeniowy, ale mówimy o naszym własnym terytorium. Ale nikt, ani jeden przedstawiciel Zachodu, nie mówi o ogromnych możliwościach uderzeniowych ukraińskich sił zbrojnych na linii demarkacyjnej. W połączeniu z działaniami prowokacyjnymi, które nasiliły się dopiero w ciągu ostatnich 24 godzin lub kilku dni, jest to bardzo, bardzo niebezpieczna sytuacja – oświadczył rzecznik prezydenta Rosji Dmitrij Pieskow.
Taka wypowiedź ze strony rzecznika Kremla musi budzić niepokój. To przygotowywanie informacyjnego gruntu pod decyzję o wkroczeniu armii rosyjskiej (już oficjalnie) do Donbasu pod pretekstem obrony obywateli rosyjskich. Moskwa próbuje sprowokować Ukraińców do ostrzału, by potem zorganizować krwawą prowokację, zrzucając winę na Kijów.
