Sytuacja pierwsza: mój współlokator dostawał na telefon treści pornograficzne. Konkretniej: zdjęcia nagich dzieci. Nie miał pojęcia, czemu znalazł się na liście adresatów. Poszliśmy na komisariat w Krakowie. Policjanci rozmawiali z nami przez domofon. Stwierdzili (nie wpuszczając nas do środka), że to nie do nich, że mamy zgłosić to w miejscu zameldowania kolegi. Nie obchodziło ich, że to aż w Przemyślu.
Sytuacja druga: koleżanka dostała tzw. tabletkę gwałtu, choć do gwałtu, na szczęście, nie doszło - zajęli się nią znajomi. Policjanci spytali: a badania krwi zrobione? Badań zrobionych nie było i robić już nie było sensu: to świństwo utrzymuje się we krwi do 12 godzin. Miałyśmy za to namiary na tych drani i świadków, którzy by o tym opowiedzieli. Ale stróże prawa odesłali nas z kwitkiem (jasne, łatwiej tropić tych, którzy podpalają czasem marihuanę).
Piszemy o mężczyźnie, którego ciało wyłowiono z Wisły. Policja nie sprawdziła, czy to ktoś z bazy zaginionych. Rodzina przez 12 lat czekała na wieści o nim, a on w tym czasie leżał pochowany jako NN. To mnie oburza i smuci, ale, niestety, nawet nie dziwi.