Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dyrektor DPS w Mianocicach: zostaliśmy niesłusznie oszkalowani

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Stanisław Krochmal dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Mianocicach
Stanisław Krochmal dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Mianocicach Aleksander Gąciarz
Rozmowa ze Stanisławem Krochmalem dyrektorem Domu Pomocy Społecznej w Mianocicach.

FLESZ - Rodzice mają dość zdalnego nauczania i idą do prokuratury

Jak wyglądało funkcjonowanie DPS, nim dopadła was pandemia?

Robiliśmy spotkania z pracownikami, mówiliśmy, jak powinni się zabezpieczyć. Zalecałem, by nie pracowali w innych placówkach, do koniecznego minimum ograniczyli wyjścia i kontakty. Natomiast w domu już w marcu wprowadziliśmy ozonowanie pomieszczeń, a gdzie to było niemożliwe, wprowadziliśmy sprzątanie przy użyciu parownic. W miejscach, gdzie było to najpotrzebniejsze, pracował sterylizator powietrza. To dotyczyło sali leżących mieszkańców, izolatki itp. Myślę, że dzięki temu udało nam się uniknąć zakażeń aż do października.

Wtedy się pojawił pierwszy przypadek covida.

Pierwszym zakażonym była osoba, która pracuje równolegle w innej placówce. Mówiłem, żeby tego nie robić, ale nie jestem w stanie sprawdzać każdego. Poza tym była taka sytuacja, że wszędzie brakowało pielęgniarek. Jednak nie dochodzę tego, kto wirusa do nas przyniósł. To nie ma dla mnie znaczenia. Może to nawet byłem ja, bo też miałem pozytywny wynik testu. Gdy pierwszy pracownik poinformował, że jest zakażony, trafił do izolacji i więcej do pracy nie przychodził. Gdy jego izolacja się skończyła, wrócił do pracy w DPS przy Warszawskiej w Miechowie, gdzie zachorowań już było wtedy mnóstwo. Natomiast sześciu innym osobom, mieszkańcom domu, które wykazywały objawy zakażenia, zlecono wykonanie testów.

Pracownicy zarzucają Panu w piśmie, że informacje o zarażeniach zostały zatajone.

Trzy dni po potwierdzeniu pierwszego zakażenia zrobiłem spotkanie z pracownikami. Wszyscy obecni zostali o spawie poinformowani. Tych, których nie było, mieli o tym powiadomić przełożeni. Natomiast w przypadku mieszkańców z objawami, czterech było odizolowanych w wyznaczonym do tego pomieszczeniu z łazienką. Pozostała dwójka była odizolowana z innym pomieszczeniu, gdzie też w pobliżu była łazienka. Zlecono też wykonanie testów. Ich wynik otrzymaliśmy w piątek, 23 października wieczorem, a w sobotę powiadomiłem o tym obecnych pracowników.

Kolejny zarzut dotyczy, tego że Pan opóźniał wykonanie testów mieszkańców i pracowników. Miały zostać wykonane dopiero po interwencji Sanepidu.

Sanepid wyznaczył termin wykonania testów na 30 października. Wtedy zrobiono wszystkie wymazy mieszkańcom i pracownikom. Wyniki otrzymaliśmy po weekendzie, czyli 2 listopada. Okazało się, że zarażonych jest 35 osób na blisko 90, 11 miało wyniki niejednoznaczne. To też chyba świadczy o tym, że procedury były przestrzegane, a środki bezpieczeństwa zapewnione w odpowiedniej ilości.

A co z kwestią pracy osób chorych i zdrowych jednocześnie obok siebie?

Wszyscy pracownicy z pozytywnym wynikiem zostali natychmiast odsunięci od pracy.

Pracownicy zarzucają Panu stosowanie reglamentacji środków ochronnych: fartuchów czy maseczek.

Zgodnie z zaleceniem Sanepidu każdy pracownik dostawał po 4 kombinezony, a maseczki były cały czas dostępne w gabinecie pielęgniarskim. Komu były potrzebne, mógł sobie wziąć. Nikt tego nie reglamentował. Wszystkie środki dezynfekcyjne też były pod ręką.

Zatem w kwestii procedur i zabezpieczeń Pan nie ma sobie nic do zarzucenia?

Nie mam. Wykorzystaliśmy olbrzymie ilości środków, samych rękawiczek 6400 par. Jeżeli czegoś brakowało ściągałem magazynierkę, żeby wydała potrzebne rzeczy. Sam odbywałem izolację na miejscu i na bieżąco widziałem, co jest potrzebne.

Pracownicy zwracają jednak uwagę, że były takie miejsca na terenie placówki, gdzie jednocześnie mogły przebywać osoby zakażone i zdrowe. Tak miało być m. in. w jadalniach.

Po otrzymaniu wyników testów rozdzieliliśmy mieszkańców zdrowych od chorych. Obiekt jest jednak jaki jest, a mieszkańcy są osobami upośledzonymi. Trudno utrzymać przy nich reżim. Przy każdym pokoju musiałby stać pracownik, pilnujący, czy nikt nie wychodzi, ewentualnie musielibyśmy pozamykać mieszkańców w pokojach. Czy pan podjąłby decyzję o zamknięciu ludzi upośledzonych w pokojach? Natomiast co do jadalni, to mamy w dwie. I w porze posiłku trudno ludzi powstrzymać, żeby nie przyszli na obiad. Zarażeni siedzieli jednak osobno, a zdrowi osobno. Pomieszczenie było cały czas ozonowane, pracował sterylizator. Dezynfekowaliśmy ręce mieszkańcom. Trudno powiedzieć, czy przy naszych warunkach lokalowych i tym typie pacjentów, można było zrobić coś lepiej.

Pracownicy piszą, że zmuszał Pan osoby, przebywające na zwolnieniach, aby przychodziły do pracy, strasząc ich zwolnieniem.

Nigdy nic takiego nie miało miejsca. Nie można zwolnić pracownika, który choruje dwa tygodnie, czy miesiąc. Można zwolnić takiego, który choruje pół roku. Ale ja tego nigdy nie robiłem, przecież powodem tak długiego zwolnienia może być poważna choroba.

Autorzy pism informują również, że używa Pan przemocy wobec mieszkańców.

Organizujemy szkolenia, dotyczące tego, w jaki sposób traktować mieszkańców. Zawsze podkreślam, że trzeba z nimi postępować tak, jak chcielibyśmy, by nasi rodzice byli traktowani w podobnych ośrodkach: z godnością, szacunkiem i zrozumieniem. Nie wyobrażam sobie, że maiłbym mówić coś takiego, a robić coś innego. Przecież nasza placówka jest systematycznie kontrolowana. Sędzina przyjeżdża i rozmawia z mieszkańcami o ich problemach. Nigdy podobnych zarzutów z ich strony nie było.

Pracownicy twierdzą jednak, że Pan ogranicza mieszkańcom dostęp do ich kont bankowych, a nawet posiłków i napojów.

Takim osobom nie można dać do ręki pieniędzy, ponieważ oni się na nich nie znają. Zakupy w ich imieniu dwa razy w tygodniu robią upoważnieni do tego pracownicy. Część zakupów jest wspólna dla wszystkich, a część na indywidualne życzenie mieszkańca. Codziennie rano dla mieszkańców jest robiona kawa i herbata. Potem to samo o godz. 15. Kiedyś mieszkańcy mogli sami korzystać z czajnika, ale na skutek niewłaściwego użytkowania dochodziło do spięć instalacji, a nawet porażenia prądem. Dlatego ze względów bezpieczeństwa zmieniliśmy zasady.

Zdaniem autorów pism, również otoczenia domu pozostawia wiele do życzenia. Mieszkańcy nie mają gdzie wyjść na spacer.

Mamy naokoło naszego domu wybrukowany teren, po którym mieszkańcy mogą chodzić. Dystans do przejścia jest olbrzymi. W parku są dwie alejki żwirowe. Na więcej nie było nas stać. W okresie letnim są wystawiane ławki z parasolami przy budynku i w parku. Kto chce, to z tego korzysta.

Skoro pańskim zdaniem zakład funkcjonuje tak, jak powinien i nie dochodzi do żadnych nieprawidłowości, to skąd pisma z tak poważnymi zarzutami?

Gdy się dowiedziałem, że coś takiego się pojawiło, bardzo mnie to zabolało. Powiem tak, dopóki miałem pracowników, którzy byli bardziej zżyci z zakładem, dobrze się z nimi pracowało. Ostatnio przyjęliśmy kilka osób nowych, młodych i nie wiem, czym im się pracować nie chce, czy chcieliby mieć wyższe pobory? Wiele rzeczy im się nie podoba, ale trzeba wiedzieć, że każdy dom ma swoją specyfikę pod względem rodzaju mieszkańców oraz warunków lokalowych. Nasz dom mieści się w starym budynku, nie zawsze wszystkie standardy można dokładnie spełnić. Ale jestem zbulwersowany, że ktoś potrafił tak oszkalować nasz wspólny zakład pracy.

Materiał na temat zarzutów stawianych dyrektorowi DPS w Mianocicach znajdziesz TUTAJ.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dyrektor DPS w Mianocicach: zostaliśmy niesłusznie oszkalowani - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska