Nie dla wszystkich dzieci stan wojenny był mroczny i straszny. Były takie, co Jaruzela miały za nic i te, które ledwie pamiętają, że coś złego się działo. Wydaje się, że nawet legendarny brak "Teleranka" w poranek 13 grudnia 1981 roku nie może służyć za przykład pokoleniowej traumy.
Wymowny brak
Maciej Twaróg, wówczas sześciolatek, jako jedyny z naszych rozmówców dotkliwie przyjął brak "Teleranka". - To nie był głupi program. Mój brat też go oglądał, a był starszy. Dlatego ten brak był dla nas wymowny, szczególnie w kontekście panującego smutku - mówi popularyzator Nowej Huty.
Błażej Peszek, dziś aktor, miał wtedy 11 lat. - Lepiej pamiętam poniedziałek 14 grudnia. Odwołali nam lekcje i to chyba do samych świąt. To było fantastyczne. Co tam brak Teleranka, jak są ferie! Strasznie się ucieszyliśmy - mówi.
Sławek Shuty (wtedy ośmiolatek - dziś pisarz) poczuł się jednak trochę nieswojo. - Poszedłem z kolegami, a tu szkoła zamknięta. Nie wiedzieliśmy co z sobą zrobić i tak chodziliśmy w kółko - wspomina.
Potem zaczęło mu się podobać. - Petardy, gaz, skoty na ulicach i jedni gonią drugich. Dla nas to była frajda. Mieszkałem na os. Kościuszkowskim i z okien bloku miałem świetny widok na zadymy. Ale gdy zomowcy rozpełzali się po osiedlach i łazili po klatkach, robiło się nieciekawie. Kilka razy ze strachu zamknąłem się w łazience - mówi Shuty. Ale następnego dnia, rano, chodził z chłopakami zbierać łuski po gazowych nabojach. - Mam je do dziś. Mam też nieodbezpieczoną butlę z gazem - chwali się.
Tata bronił od ZOMO
Twaróg z kolegami bawili się w partyzantów. - Siedzieliśmy w krzakach czekając na patrol. Kiedy przejechali, wyskakiwaliśmy z nich szepcząc: droga wolna! - opowiada. Ale do czołgów nie było im śpieszno.
- Wiedzieliśmy, że to niebezpieczne. Poza tym ja tych żołnierzy się bałem. Kiedy przechodzili koło mnie, nigdy na nich nie patrzyłem, tylko wzrok w ziemię. Bałem się, że mnie wyrwą mamie. Taki byłem maminsynuś - śmieje się Twaróg.
Irek Grin - pisarz, a w stanie wojennym dwunastolatek, pamięta, że synowie wojskowych robili sobie żarty. - Dzwonię do kolegi. W słuchawce słyszę: rozmowa kontrolowana! A kumpel na to: Jaruzelski, słucham! - śmieje się Grin. W Żarach, gdzie wtedy mieszkał, prawie wszyscy mieli wojskowych w rodzinie, a widok maszerujących mundurów nie był niczym nadzwyczajnym. Może dlatego trauma nie była tak duża - dodaje.
- Bardzo nam się nie spodobało, że zamknęli naszą ulubioną cukiernię, gdzie chodziliśmy toczyć dysputy przy galaretce. Już wtedy żyliśmy jak bohema, po knajpach - śmieje się. - Płacił mój przyjaciel Olek, miał tatę lekarza-żołnierza - dodaje porozumiewawczo. - Żyliśmy trochę inaczej, Olek miał wideo, oranżerię i tego typu luksusy - dodaje.
Jerzy Fedorowicz junior, dziś radny miejski z PO, wtedy sześciolatek, pamięta, że żył beztrosko i szczęśliwie. - Nawet zomowców się nie bałem. Szedłem przecież z tatą, a on mnie bronił od złego - podkreśla. Babcia, rocznik 1913, ostrzegała go co prawda, że to trzecia wojna (a ona przeżyła już dwie), ale nie spędzało mu to snu z powiek. - Nawet Jaruzela brało się na wesoło - przypomina sobie.
Kiedy małego Peszka zgarnęli na komisariat, też się nie przejął. - Buszowaliśmy z kolegami po targach klocków lego. Cudności! Wynieśliśmy stamtąd reklamowe foldery na kredowym papierze, kolorowe, wtedy to był rarytas - mówi Błażej. - Ale widocznie plątaliśmy się nie tam gdzie trzeba, bo nas zgarnęli i nawet pałą po dupie dostałem. Ale to nie było przykre, powiedziałbym nawet, że... ciepłe. Bo oni nas tak półżartem, a ta pała była trochę jak mikołajowa rózga - tłumaczy aktor.
- Mnie też spisał nasz dzielnicowy Kasprzyk, dwa razy pod trzepakiem - dorzuca Twaróg. - To był milicjant w typie tego, którego zagrał Bareja w "Alternatywach 4". - Miał pomagiera zwanego Długopisem. Kultowa para - wspomina.
Groza i mrok
Ale bywało też groźnie i smutno. - 14 października 1982 r., dzień po zabójstwie Bogdana Włosika, poszliśmy na miejsce tragedii z ojcem. Naokoło, żeby milicja nas nie zgarnęła - wspomina Twaróg. - Morze kwiatów, znicze, strach i ogromna bezradność ludzi, którzy tam stali. Doskonale to pamiętam - mówi Twaróg.
Peszek pamięta strach. - Gdy widziałem jadący czołg, wiedziałem, że to coś złego i mrocznego. Przeczuwałem, że jakaś czarna chmura nadchodzi ze wschodu. A ja bałem się wojny, że zabiorą mi tatusia do armii - mówi aktor Starego Teatru.
Gdy w 1983 roku ogłaszali koniec stanu wojennego, mama Irka Grina usłyszała to w radiu i płakała. - Ja już wiedziałem, dlaczego ona płacze. Dojrzałem - mówi Grin. Twierdzi, że już wtedy miał świadomość polityczną. Z tego też powodu po raz pierwszy i ostatni pokłócił się z dwoma najlepszymi przyjaciółmi - Olkiem i Piotrkiem.
- Piotrek był synem sierżanta. I powiedział, że trzeba poprzeć stan wojenny, bo "Solidarność" chciała wywołać w Polsce wojnę domową. Gdy zaoponowałem, on stwierdził: Ty Irek jesteś Żydem i powinieneś to zrozumieć. Olek próbował się wtrącić, a ten do niego: Nie wtrącaj się, bowiem... i tu mu sugerował, że skoro ma niemieckie korzenie, ma siedzieć cicho. I dostał w trąbę. Ode mnie zresztą też - wspomina Grin.
Jaruzelskiego Grin do tej pory nie ceni. - Cymbał. Powiedział, że nie przyzna sobie tytułu marszałka, bo jest honorowy... Żenada. Dla mnie, znającego ludzi po obozach koncentracyjnych, on był mięczakiem, którego zawsze ktoś musi bronić. W naszej klasie miałby przechlapane - dorzuca pisarz.
Maciej Twaróg, choć miał wtedy zaledwie sześć lat, świadomość polityczną już deklarował. - Wiedziałem, że osobnik zwany generał Jaruzelski, bardzo miernie przyjmowany przez społeczeństwo, miał nam coś zabrać, coś... No, "Solidarność" z Nowej Huty - wspomina.
Fedorowicz pamiętał Wałęsę z Wybrzeża, gdzie był z rodzicami. - Podjechaliśmy pod jego blok, on odsunął firanki i nam pomachał. Wiedział, że jacyś artyści przyjechali. To było chyba jeszcze w 1980 r. Nie orientowałem się w polityce, ale wiedziałem, że to wielki człowiek. I dobry - mówi Jerzy Fedorowicz.
Mniej politycznego wyrobienia miał wówczas Sławek Shuty. - Nie wiedziałem o co się w stanie wojennym bili, ale miałem świadomość, że to władza bije ludzi - tłumaczy. - Wałęsa? Nie wiedziałem kto to jest. Moim bohaterem był Bruce Lee. Latałem po osiedlu i szukałem w kioskach gazet z jego plakatami - tłumaczy pisarz. Wiedział natomiast, że wokół pełno było tajniaków. Wiedział też jak ich rozpoznać. - Tajniak to ktoś, kto się... tajniaczył - tłumaczy.
Błażej Peszek nawet przypinał sobie opozycyjne odznaki. - Na przykład opornik. Na znak, że jesteśmy ruchem oporu wobec komuny. Aż dziwne, jak modne wtedy były spodnie moro - śmieje się. Jaruzelskiego uważał wtedy za złego człowieka. - I ten dziwny język - przypomina. - Teraz..., a niech tam się komuś narażę. Mnie tam Jaruzelskiego nawet trochę żal - mówi Peszek.
Domowa czekolada
Choć Sławek Shuty miał mały rower - pelikan, dotkliwie doskwierał mu brak czekolady w stanie wojennym. - Nie było słodyczy i to był stres. Jedna tabliczka na miesiąc i to jeszcze niedobra, czekoladopodobna. Żeby tego było mało, musiałem się o nią bić z dwoma braćmi, a że byłem mały...
Jego mama robiła więc czekoladę domowym sposobem. Kakao, margarynę i mleko w proszku mieszała i układała w brytfance do ciasta. - Dobre to było. Kroiło się też cukierki, które samemu na patelni się robiło - rozrzewnia się Sławek.
- Tak! Krówki. Mama zawsze robiła, mniam - dorzuca Fedorowicz. Rarytasem był też smażony chleb. - Ale bez panierki, bo jajek też wtedy nie było - zastrzega Shuty.
Z braku papierosów, dostawało się je jako prezenty w metrach. - I takie długie półtorametrowe szlugi dorośli cięli i palili. Raz włożyłem koledze taty siarki zeskrobanej z zapałek do środka. To była jego wygrana w noworocznej loterii. Była petarda! - wspomina z zadowoleniem Błażej Peszek.
Zabawek też nie było za dużo, więc jedną z najpopularniejszych gier był Wyścig Pokoju. - Miałem wór kapsli i po wyznaczonej trasie się je pstrykało. Trasy były różne - górskie, kręte, o różnym stopniu trudności - mówi Peszek.
- Bardzo popularne były też proce, którymi czasem można było strzelić do skota. - Gumki brało się z weków, a naboje z drucika - wyłuszcza Twaróg.
A gdy ktoś bardzo zalazł za skórę, można było rzucić za nim "ty zomowcu"! To była najgorsza obelga.
Czy dzieciństwo w stanie wojennym było złamane? - Nie czułem, że jest źle. Na swoim podwórku czułem się szczęśliwy - mówi Shuty.
- Ja też. Chyba dlatego, że taty nie wzięli do wojska - dodaje Fedorowicz.
- A ja byłem trochę smutny. Ale gdy tylko zaczęła się wiosna w Hucie i zaczęło pięknie pachnieć, wszystko się zmieniło... Gdyby stan wojenny Jaruzelski zrobił w lipcu, to nie wiadomo co by z tego było - kwituje Twaróg.