https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Błażejewski: Traktuję swoje życie jak projekt

Katarzyna Kachel
Transformersy
Transformersy Marcin OLiva Soto
W Pałacu Nieśmiertelności pokazuje swoje prace, których punktem wspólnym jest temat ciała jako projektu. - Zawsze byliśmy istotami w procesie transformacji - mówi artysta. Wystawa Łukasza Błażejewskiego pod tytułem „TRANSFORMERSY. (Nie)ludzki design” otwiera nową kartę ewolucyjnej opowieści i staje się symbolicznym początkiem nowego kierunku - egomorfizmu

Pokazaniem światu swoich prac zainaugurowałeś nowy kierunek w sztuce, który nazwałeś egomorfizm. Zrobiło ci się za ciasno w tym, co już istnieje?

Nie czuję się twórcą. Zjawisko, któremu nadałem nazwę, zauważyłem już kilkanaście lat temu, przyglądałem mu się i świadomie w nim uczestniczyłem. Dziś jednak dojrzałem do tego, żeby uchwycić i określić je zarówno w języku, jak i w głównych założeniach. Ująłem w nim to, co od lat czułem niemal organicznie i do czego zmierzały moje twórcze działania. To ten moment, kiedy mówię, w którym kierunku zamierzam pójść. A że nikt wcześniej nie próbował tego zdefiniować, albo po prostu o tym nie wiem, odważyłem się zrobić to pierwszy. Egomorfizm ma swoje mocne korzenie w wielu nurtach, choćby bioarcie, trans-humanizmie, sztuce antropcenicznej. Ja próbuje jedynie poszerzyć wszystkie te koncepcje, przekroczyć ich ograniczenia. Bardziej więc nazywam zjawisko, w którym my wszyscy od jakiegoś czasu społecznie, artystycznie czy filozo- ficznie funkcjonujemy, niż je inicjuję.

Czym więc egomorfizm jest? Dla ciebie jako artysty, ale też dla ciebie jako człowieka, choć może nie ma w tym rozróżnienia?

Między mną, artystą, a mną człowiekiem nie ma granicy, albo jest bardzo rozmyta. Dobrze pokazuje to performance, który zrobiłem kilka lat temu, a jego francuski tytuł „Ceci n’est pas un corps” („To nie jest ciało”) jest trawestacją słów z obrazu René Magritte’a, „To nie jest fajka”. I tak jak na dziele malarza nie ma tak naprawdę fajki, a jest farba na płótnie, odczytywana przez nas przez kod stworzony cywilizacyjnie, tak samo ciało nie jest tylko tym, co widzimy. I takie hasło wytatuowałem sobie na plecach podczas performance’u. Egomorfizm właśnie o tym jest. Ciało w ujęciu tej koncepcji staje się w pewnym sensie projektem. Dla mnie, jako artysty, zamienia się w glinę, którą się posługuje, w sensie szerszym przestaje być już tylko i wyłącznie organem biologicznym. Zamienia się w materię do formowania, kodowania, przekształcania, zaczyna być budulcem, ale też ideą filozoficzną. Ciało coraz częściej bywa obiektem, który można naprawiać, kształtować jak substancję czy tworzywo. Poddajemy je operacjom plastycznym, powiększamy, pomniejszamy, przeszczepiamy sztuczne biodra, ale też twarze. Artysta Stellark operacyjnie wszczepił sobie swoje komórki macierzyste, stwarzając w ten sposób ucho na swoim przedramieniu. I też nie ma w tym niczego nowego: już w plemionach człowiek dokonywał różnych deformacji: tatuowaliśmy, przekuwaliśmy twarze, wydłużaliśmy sobie szyję, kolczykowaliśmy się. Więc kiedy pytasz mnie o moją definicję egormorfizmu, to jest to kierunek w sztuce eksplorujący ciało jako projekt, medium designu, ale też pole walki między technologią, estetyką a obsesją nad własnym ja. To kierunek, który ma na celu wyważać drzwi, prowokować, ale też przekraczać tradycyjne granice cielesności, redefiniując człowieka jako istotę, która projektuje nie tylko świat, ale i siebie.

Na ile ciało w takim koncepcie twórczym staje się przedmiotem?

Gdyby iść tą drogą myślenia, to nawet jeśli uprzedmiotawiamy ciało i staje się produktem, który w konkretnym celu używamy, przekształcamy, transformujemy, to w pewnym sensie ono właśnie tym jest. Jest maszyną, którą się posługujemy, bardzo cenną, unikatową, daną nam w dniu urodzenia. Dbamy o nią, pielęgnujemy, żeby służyła nam jak najlepiej. I robimy to dlatego, że jest nośnikiem do transmitowania tego wszystkiego, co się w niej też wytwarza, daje nam możliwość wyrażania. I oczywiście wiem, że pytasz mnie o moralność, o etyczne granice, które są w tradycyjnej społeczności święte i nieprzekraczalne, wobec których to, co teraz mówię, wydaje się naruszeniem. Ale widzisz, dla mnie, artysty, schodzi to na drugi plan. Muszę to wyłączyć, żeby mieć odwagę, a nawet pewną bezczelność, by poznawać, eksplorować możliwości tego, co widzę, a może nawet tego, czego jeszcze nie dostrzegam, i przekraczać granice. Tym dla mnie jest rozwój; tworząc, odrzucam moralne zasady.

Bo są ograniczające, a może sztuczne?

Też. Dlaczego nagle zaczęliśmy stawiać w opozycji to, co jest naturalne, z tym, co stworzył człowiek? Gdzie pierwsze jest wyłącznie dobre i właściwe, a drugie złe i grabieżcze? Mam takie poczucie, że trzeba tę granicę wyłączyć i przestać o niej myśleć w sposób wręcz militarny. My nie jesteśmy częścią natury, my jesteśmy naturą, nie widzę tu różnicy. A to oznacza, że wszystko, co wytwarzamy, również jest naturą. I to nie jest tak, że nie popełniamy błędów, ale w tym też tkwi rozwój, w tym jest ruch. Prawdą jest, że traktuję życie jak projekt, ale jak mogę do niego podchodzić inaczej, jeśli przez większą jego część, a pewnie i teraz, biorę udział w tak dziwnym i szalonym doświadczeniu, na które nie mam wpływu? To, że się w ogóle urodziłem, choć o to nie prosiłam, a przynajmniej nie mam takiej świadomości, że byłem poddany obróbce przez dwójkę ludzi, którzy nazywali się moimi rodzicami i przez pierwszą część życia kierowali moimi wyborami, totalnie wpływając na mnie i kształtując mnie w sposób wymyślony przez siebie, już jest istnym szaleństwem. Więc czy ja nie żyłem w laboratorium, w którym dorosłe osoby dokonywały na mnie doświadczeń, nie wiedząc nic na mój temat, działając absolutnie intuicyjnie? A może jest to jeszcze większy projekt, w którym nie tylko ja, ale też oni, ty, całe społeczeństwo jesteśmy poddawani eksperymentom bez naszej zgody? I kto tym tak naprawdę zarządza? Idea Boga jako stwórcy, która zostaje ci narzucona zanim zaczniesz mieć świadomość, w czym uczestniczysz, również jest czymś abstrakcyjnym. Bierzesz udział w rytuałach, przeżywasz je tak albo inaczej, wierzysz, choć na to nie ma dowodów, albo wierzyć przestajesz. Czy to jest racjonalne? Nie wiem, pytam. Szanuję, kiedy ktoś ma odmienny ode mnie koncept, chce stworzyć dom, wychować dzieci, gotować obiady i umrzeć, zasługując czy nie na życie wieczne. I to dla niego jest piękne. Dla mnie to tak szalone, że gdybym szedł taką ścieżką, na pewno bym zwariował. Dlatego obrałem własny kierunek, w którym przyglądam się życiu i też swojemu ciału jako projektowi, doświadczeniu, nad którym się pochylam, i ono jest w procesie. I jeśli już czymś mam się zajmować na tej ziemi, w tym życiu, to chciałbym się zajmować badaniem właśnie tego.

W tym eksperymencie masz konkretne założenia, cele?

Chciałbym zbadać, jak ludzka forma staje się polem eksperymentu zarówno na poziomie fizycznym, jak i symbolicznym. W takim myśleniu traktuję ciało jak płótno, ornament, wzór, ale też, o czym mówiliśmy, produkt - coś, co można edytować, kontrolować, wystawiać na pokaz. I to już się dzieje. Egomorfizm wchodzi w dialog z biotechnologią, body artem, transhumanizmem i antropocenem, ale idzie o wiele dalej, głębiej. Nie tylko komentuje proces zmian, lecz go wykorzystuje, projektując nowe formy cie-lesnej ekspresji. To nie tylko sztuka, ale też filozofia, która szuka odpowiedzi, w jakim stopniu nasze ego projektuje nasze ciało. Czy jesteśmy jeszcze naturalnymi bytami, czy raczej dziełami designu? Czy przyszłość ciała należy do artystów, inżynierów, czy algorytmów?

Pamiętasz moment zwrotny w twoim artystycznym myśleniu, który był początkiem egomorfizmu?

Kilka rzeczy wydarzyło się symultanicznie. Zacząłem myśleć o ciele jako projekcie, ale też stworzyłem cykl grafik, w których klonuję oczy, twarz, nos, poszczególne części ciała. Pamiętam, jak w Photo-shopie pojawiło się nowe narzędzie, magiczna różdżka, która pozwala zaznaczyć jakiś element i wykasować ze zdjęcia. Zacząłem się nim bawić, rozmnażać, duplikować części ciała z innych grafik, wstawiać w brakujące miejsce. Tak zaczęły powstawać bardzo dziwaczne twory, które mnie zainspirowały i zachęciły do dalszego zniekształcania ciała. Dzisiaj widzę, jak się to rozrosło w internecie, gdzie AI tworzy filmy, na których to, co ludzkie, miksuje się z tym, co zwierzęce, i zacierają się granice, ale także różnice. Tym zarodkiem na pewno więc była cyfrowa technologia, która połączyła się z moją wrażliwością ciała na zewnętrzne bodźce, dotyk czy muzykę. Ostatni cykl, który stworzyłem, a jego początkowy fragment znalazł się na wystawie „(Nie)ludzki świat”, ma w zamyśle stać się nietypowym atlasem. By osiągnąć cel, sfotografowałem swoje ciało, niemal centymetr po centymetrze, w profesjonalnym studiu; potem z tych fragmentów w Photoshopie formowałem zwierzęta i rośliny z myślą, że stworzę cały atlas przyrodniczy zwierząt i roślin, które mają początek w moim ciele. W trakcie tej pracy pomyślałem, że dla mnie, jako artysty, nie jest niczym dziwnym, że traktuję swoje ciało jako materię, ale też, że byłoby ciekawie zebrać cały zbiór innych ciał, innych kolorów, innych kształtów, z cechami charakterystycznymi dla danych ras. I to z jednej strony jest szalenie ciekawe, ale też mówi o tym, jak nasz świat zdominowany jest przez ludzkie pole widzenia, że właściwie nie ma innej perspektywy. Nie dlatego, że nie istnieją czy są gorsze, tyle że my w ogóle nie dopuszczamy odmiennego spojrzenia do głosu, wszystko jest uludzkowione. Zobacz, my nawet zwierzęta zaczynamy ubierać w nasze ciuchy. Nie wiem, czy do końca mamy świadomość odpowiedzialności tego, co robimy.

Czy za twoim działaniem i za wprowadzeniem tego kierunku stoi jakaś misja?

Myślę, że jestem w jakimś procesie poznawczym i na razie nawet nie chciałbym nazywać tego, do czego to dąży. Wyłączyłem sobie w tym projekcie ocenę. Nazywając, nie zamierzam zajmować stanowiska, mówić, czy to jest dobre, czy złe. Chcę zauważyć, sprawdzić, jak to, co się dzieje, podważa granice tożsamości, a ciało przestaje być wyłącznie śladem istnienia, stając się żywym medium, surowcem, który można na nowo zapisać. I kryje się za tym ciekawość, na ile sposobów można nasze ciało przetworzyć i do czego to może doprowadzić.

Pamiętasz, jak mówiłam ci, że niektóre twoje prace wzbudziły mój lęk?

Tak, a ja się zgodziłem, bo dobrze wiem, że moje grafiki są ambiwalentne, budzą sprzeczne uczucia. Z jednej strony rodzi się ciekawość, żeby przyjrzeć się temu, jak to jest skonstruowane, jak ten „zwierz” jest zbudowany, z których części ludzkiego ciała został ulepiony, jak jest połączona tkanka ludzka, czy to ludzkie, czy nieludzkie oczy. Z drugiej pojawia się odruch oparzenia, chęć odwrócenia się czy ucieczki, wrażenie, że jest w tym coś obleśnego, budującego dystans. Trochę jak przy wypadku, kiedy chcesz patrzeć, trudno ci odwrócić wzrok, ale jednocześnie coś ci mówi, by jak najszybciej stamtąd odejść. Czułem ten szpagat dużo wcześniej. Kiedy parę lat temu grafiki zaczęły powstawać, przyglądałem się im, myśląc, że są jednocześnie piękne i bardzo mnie pociągają, chcę to robić, ale też czułem, że są odpychające, tak jak mówisz, budzące lęk. To się potwierdziło, kiedy zacząłem je pokazywać pojedynczym osobom; niektórzy w ogóle nie mogli na nie patrzeć, drudzy wchodzili w ten świat z zafascynowaniem, później się wzdragali. Towarzyszył temu cały wachlarz emocji.

Jakiego zbiorowego lęku dotykasz w tych pracach?

Myślę, że lęku przed śmiercią, deformacją, bólem. Ten wypadek samochodowy, do którego porównuję odbiór prac, nie jest przypadkowy. Nie wiem, czy widziałaś kiedyś złamaną rękę z przemieszczeniem. Właśnie tak to działa, jak atawizm. Jest w tym lęk przed uszkodzeniem ciała, zagrożeniem życia, które może spowodować śmierć. Mechanizm obronny włącza nam wtedy ucieczkę ,czasami nas zamraża.

Śmierć ciała jest symbolem końca?

Tak, i myślę, że dlatego równocześnie robimy sobie operacje, które mają je usprawnić, manipulujemy, dekodujemy, transformujemy, przekraczamy, oddajemy swoje ciała do zamrażarek. Są performerzy, jak choćby Orlan, która zrobiła mnóstwo operacji plastycznych, przekształcając się w różne inne osoby. To nie miało wyłącznie celu estetycznego, jej ciało stało się projektem artystycznym. Marina Abramović w ekstremalnych performansach badała granice fizycznej i psychicznej wytrzymałości, podczas gdy Patricia Piccinini kreowała spekulatywne hybrydy istot, przeprojektowując biologię na poziomie wyobraźni. To już się dzieje! My w tym jesteśmy. Dlatego, kiedy ja eksploruje ciało jako żywe archiwum, przestrzeń dekonstrukcji i spekulatywnej rekonstrukcji, podważając granice między naturą a designem, nie zastanawiam się, czy coś naruszam i czeka mnie za to kara. Przez analizę materialności, symboliki i potencjału transformacji cielesnej redefiniuje ludzką formę jako projekt podlegający nieustannej edycji. Ciało nie jest statycznym bytem, lecz medium designu i polem eksperymentu. I to mnie w tym fascynuje. Widzisz, ja bardzo szybko zorientowałem się, że nie lubię tylko malować obrazków. Lubię, jak sztuka jest uwodząca, ale lubię też, kiedy uwodzi w sposób niewygodny. Bardzo potrzebuję, by coś w niej było pod spodem, pod powierzchnią.

Czy my się, jako ludzie, rozpoznajemy przez ciało?

Ciało to część całości człowieka, bo przecież oprócz ciała jesteśmy też energią, emocją, zmianą, wieloma trudnymi do uchwycenia rzeczami. To jednak wciąż cielesność bywa najważniejsza w pierwszym odbiorze i wrażeniu. Mamy mocno wykształcony zmysł wzroku, oceniamy się po wyglądzie i to musi w pewnym momencie pęknąć. Nie od dziś pojawiają się idee, że ciało, tak jak my je rozumiemy i opisujemy, się skończy, a wtedy może się okazać, że naszą tożsamością, kwintesencją jest całkiem coś innego, co nie było wyłącznie uwodzicielską fasadą. Tym, co na pierwszy rzut oka nas porwało. Że jeszcze pod spodem jest coś trudne do złapania, określenia, nazwania.

Skąd nazwa egomorfizm?

To efekt bardzo długiej dyskusji z AI na temat przekształceń ciała. Zaproponowałem czatowi GPT, byśmy porozmawiali o tym, jak złapać zjawisko, które obserwuję, w kierunek, i jak mógłby się w języku określić. Powstała z tego setka bardzo dobrych nazw - ostatecznie zdecydowałem się, a może zdecydowaliśmy na egomorfizm. Wydaje mi się najbardziej trafny, zawiera formowanie, kształt, ale też ego. Coś, co wypływa z idei wnętrza niewidocznego i wpływa na fasadę, zewnętrzność, którą w sposób widzialny możemy budować. Bo oczywiście swój charakter, energetykę, osobowość też możemy kształtować i jest to zauważalne, tylko w inny sposób, czasem mniej świadomy.

Prowokujesz.

Fajnie jest prowokować ludzi do myślenia w takim temacie. Ale nie jest to prowokacja dla samej sensacji. To jest dobry czas, by o tym rozmawiać, można zauważyć w tym misję w takim rozumieniu, że jest to temat, który bardzo silnie wkroczył w każdą sferę życia i dotyczy dziś nie tylko bogatych ludzi, ale każdego, kto zażywa suplementy, kto chodzi do lekarza, operuje powieki czy wymienia biodro. Nawet dzieciom funduje się dziś operacje plastyczne. Mam wrażenie, że średnio mamy to ponazywane i temat jest mało uchwycony. Działam nie z planu czy z wyrachowania, ale intuicyjnie, z potrzeby eksplorowania i stwarzania. Kiedy uznałem, że mam materiał, który o tym mówi i mogę go pokazać w formie wystawy, pomyślałem, że to dobry czas, by go skonfrontować. Wyciągnąć na światło dzienne i ująć w temat do dyskusji. Nie mogłem czekać dłużej, wierząc, że świat na mnie poczeka. Wiedziałem, że albo zacznę swoje prace pokazywać właśnie teraz, albo wyrzucę je wkrótce do kosza na śmieci, bo będą nieaktualne, albo inni artyści odrobią lekcję za mnie.

Używasz nieprzypadkowo w rozmowie słowa „stwarzać”. Jak bardzo wchodzisz w buty doktora Frankensteina?

Na pewno w marzenia Frankensteina. Zrobiłem kiedyś performance w stylu Frankensteina o klonowaniu. Lady Maga wyciąga mnie w nim z akwarium niczym obślizgłą rybę, a potem zaczyna malować i przebierać na swój wzór i podobieństwo, wobec czego ja się buntuję. Egomorfizm jest także o tym, że kształtujemy nie tylko świat, ale też samego siebie, i że możemy na siebie wpływać. Wracamy tym samym do zagadnień moralnych i tego, czy możemy stać się bogami, czy w ogóle nam wolno wytwarzać człowieka. Myślę, że po tym, jak znaleźliśmy koło, potem kołatkę, nauczyliśmy się melioracji, nawadniania, stworzyliśmy technologię, AI, przyszedł czas na człowieka. A wszystko ma u swego źródła bardzo prosty mechanizm - badamy, z czego jest złożony świat, szukamy do jego obsługi narzędzi, tych milowych jak kółko i korbka, potem rozwojowych na poziomie neuronów czy komórek, by w przyszłości konstruować ludzkie ciała albo inne humanoidalne maszyny na poziomie biologii.

Co dalej? O jakim projekcie teraz myślisz?

„Terra Unum: Wizja Zjednoczonej Ziemi” albo po prostu „Wizja Zjednoczonej Ziemi” to projekt może utopijny, ale to artystyczna inicjatywa, która przez serię kreatywnych działań ma na celu budowanie globalnej jedności i promowanie wspólnego dążenia ludzkości do harmonii, współpracy i postępu. Ideą jest stworzenie identyfikacji wizualnej, która wyznaczy symboliczny znak Zjednoczonej Ziemi oraz rozpoczęcie dialogu globalnego przez listy postulujące o jedności skierowane do prezydentów wszystkich krajów. Wynikiem miałyby być odpowiedzi lub ich brak prezydentów krajów świata oraz performans/happening, do którego mieliby być zaproszeni przedstawiciele różnych narodowości i pochodzenia. Jak ci się podoba?

Bardzo!

Wystawę można oglądać w każde: 
czwartki 12:00–20:00; piątki 12:00–20:00; soboty 12:00–18:00 w Pałacu Nieśmiertelności, ul. Krakowska 13 (I piętro) lub po wcześniejszym umówieniu:
+48 571 238 601, [email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska