Widzę przed sobą młodą, piękną kobietę, tymczasem pszczelarstwo kojarzy mi się raczej z męskim zajęciem. Jak zaczęła się pani przygoda z pszczołami?
Każdy zadaje mi pytanie, czy mój tata był pszczelarzem, albo czy dziadek miał pasiekę. Niestety, to nie było tak, że pszczoły były obecne w mojej rodzinie od pokoleń. Jestem dziewczyną wychowaną w mieście i nigdy nie miałam nic wspólnego z pszczołami. Szczerze mówiąc, nie potrafiłam nawet odróżnić osy od pszczoły. Aż któregoś dnia podczas studiów (studiowałam rolnictwo, ponieważ interesowałam się uprawą ziół, a nie było studiów typowo zielarskich) prowadząca zaprosiła na zajęcia pszczelarza.
Był to profesor z Uniwersytetu Rzeszowskiego, który opowiadał nam różne ciekawostki o pszczołach, np. że komunikują się za pomocą tańca i potrafią określić pozycję słońca na niebie nawet w pochmurny dzień. To mnie porwało!
Pszczoły okazały się czymś więcej niż tylko owadami, które chodzą po plastrach i robią miód. Wtedy podjęłam decyzję: sprzedaję motocykl i kupuję ule. Tak zaczęła się moja przygoda z pszczołami, która trwa już dziesięć lat.
Jak wygląda typowy dzień pszczelarki? To pani główne zajęcie?
Tak. Jeszcze do września ubiegłego roku pracowałam na etacie. Prowadziłam dużą pasiekę zakładową, współpracowałam z rolnikami, byłam doradcą rolniczym, a do tego miałam swoją pasiekę przy domu, dwoje dzieci i prowadziłam warsztaty pszczelarskie. W pewnym momencie okazało się, że tego wszystkiego zrobiło się za dużo. Trzeba było podjąć męską decyzję i z czegoś zrezygnować. Pszczelarstwo samo w sobie to dość niestabilna branża, ponieważ wszystko zależy od pogody, a ta ostatnio potrafi być naprawdę kapryśna.

Styl życia
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że praca pszczelarza jest monotonna i przewidywalna, ale gdyby naprawdę taka była, to nie podjęłabym się takiej pracy z tego względu, że nie lubię rutyny. Każdy miesiąc w pasiece wygląda inaczej.
Na wiosnę, trzeba przeglądać dokładnie ule - rameczka po rameczce, dlatego, że maj jest newralgicznym miesiącem w sezonie. Pszczoły w tym momencie nazbierały sporo nektaru z rzepaku - to taki pierwszy, większy pożytek towarowy. Duży napływ nektaru do gniazda oraz niskie temperatury na zewnątrz uniemożliwiające loty pszczół sprawiają, że pszczoły zaczynają się nudzić, stąd pojawia się ich naturalny instynkt do podziału rodziny. Pszczoły wychowują nową królową, natomiast stara wraz z około połową ula odlatuje np. na pobliskie drzewo. Taką sytuację nazywamy rojeniem rodziny i jest to zupełnie naturalne zjawisko w maju. Dlatego przeglądam, czy nie pojawiają się gdzieś na ramce mateczniki rojowe, czyli symptomy nadchodzącej rójki. To trochę wyścig z czasem, żeby zdążyć przed wygryzieniem się nowej królowej, ponieważ pogoda niestety nie sprzyja przeglądom. Niedopuszczanie pszczół do rójki to również kwestia ekonomii, ponieważ mniej pszczół w ulu to realne straty finansowe dla pszczelarza. Połowa maja to moment, w którym nadchodzi czas na wybranie pierwszego miodu wiosennego. Maj i czerwiec to najbardziej intensywny czas dla pszczelarza.
A co pszczelarka ma do roboty w październiku, listopadzie i styczniu?
We wrześniu i w październiku odbywa się główne leczenie pszczół, choć pewnego rodzaju prewencja oraz profilaktyka powinna odbywać się już od czerwca. W październiku powinno być w gnieździe coraz mniej czerwiu, czyli młodego pokolenia pszczół, więc leczenie jest skuteczniejsze. Niestety, od kilku lat nie mamy już takiego momentu, żeby w ogóle nie było czerwiu, a to właśnie na nim rozwija się warroza, z którą głównie walczymy. Leczenie pszczół tylko jesienią obecnie nie wystarcza, dlatego często powtarzamy je w listopadzie.
Jesienią robimy też przeglądy - sprawdzamy, czy czerw jeszcze jest, czy nie, patrzymy na objawy chorobowe i ścieśniamy gniazda. To znaczy wyciągamy niepotrzebne ramki, aby pszczoły miały mniejszą powierzchnię do ogrzania w trakcie zimowli.
Listopad, grudzień i styczeń to czas na prace okołopasieczne. Wtedy robimy ramki do uli, przetapiamy wosk pszczeli. To czas względnego odpoczynku, ale to nie znaczy, że pracy nie ma, bo to również moment na planowanie, kompletowanie brakujących akcesoriów i sprzętów pszczelarskich, ich konserwację i przygotowanie na kolejny sezon.
Pszczoły rozpoznają swoją opiekunkę? Można mówić o jakiejś więzi między panią a nimi?
Chciałabym opowiedzieć romantyczną historię o tym, że mnie rozpoznają i dlatego nie atakują, ale niestety, to tak nie działa. Pszczoły rzeczywiście potrafią zapamiętać twarz, ale bardziej na zasadzie: widzę konkretny kształt - dostaję nagrodę. Wykonano kiedyś takie badanie, w którym zestawiono zdjęcia różnych twarzy. Przy jednej fotografii postawiono szklankę z syropem cukrowym, który pszczoły uwielbiają. Kiedy zabrano słodką nagrodę, pszczoły nadal przylatywały do twarzy, którą kojarzyły z nagrodą.
Kiedy podchodzę do ula, nie atakują mnie, ponieważ po latach praktyki wiem, w jaki sposób się zachowywać, aby nie prowokować ich do obrony. Nie robię gwałtownych ruchów, jestem spokojna, nie używam perfum, bo pszczoły tego bardzo nie lubią. Tak samo jak potu - jego zapach potrafi je rozdrażnić.
Kiedy na pasiekę wejdzie ktoś, kto nie miał wcześniej styczności z pszczołami, może wykonywać nieświadomie chaotyczne ruchy, które prowokują pszczoły do ataku. Możemy wtedy odnieść wrażenie, że pszczoły „rozpoznają” swojego opiekuna, ponieważ nie traktują go jak intruza.
Jakie emocje budzą w pani pszczoły: podziw, czułość, respekt?
To cała gama emocji. Na co dzień prowadzę aktywny tryb życia, ale kiedy wchodzę do pasieki, wyciszam się. Pszczoły mnie uspokajają. Nauczyły mnie cierpliwości, opanowania, ale też racjonalnego podejścia do działania. No i pokory - tej chyba najbardziej. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z pszczołami, wydawało mi się, że to owady bezobsługowe, które produkują jedynie miód.
Już pierwszy rok „pszczelarzenia” zweryfikował moje braki w wiedzy i dostałam bardzo bolesną lekcję - pierwsze z moich uli niestety nie przetrwały zimowli. W końcu nauczyłam się gospodarki pasiecznej na własnych błędach.
Za co podziwiam pszczoły? Przede wszystkim za to, jak są świetnie zorganizowane. W ulu każda pszczoła dokładnie wie, co ma robić - nie ma żadnych kłótni, buntu czy marudzenia, że którejś się nie chce. A jak już trafi się jakaś buntowniczka, to znajdzie się siostra, która zaraz zagoni ją do roboty.
Czy pszczoły rzeczywiście mają „charakter” - są bardziej łagodne lub agresywne?
Oczywiście, że tak. Zawsze się śmieję, że to jak z kobietami - zależy od układu planet. Nawet jeśli posiadamy na pasiece podgatunek pszczół, który z natury jest łagodny, to wystarczy, że w okolicy braknie pożytku, czyli zbieraczki nie mają z czego zbierać nektaru i pyłku, albo zbliża się burza - i nagle robią się bardziej nerwowe. Dlatego pszczelarze czasem wymieniają matki, żeby rodzina pszczela była spokojniejsza.
Mało kto wie, że w hodowli pszczół mamy rasy, czyli podgatunki pszczół. Pszczelarze mogą wybierać rasy łagodniejsze, bardziej miodne albo takie, które mają silne cechy higieniczne. Różnią się też kolorem, zachowaniem, wielkością, a nawet długością języczka.
Są pszczoły, które potrafią pobierać nektar z koniczyny czerwonej, bo mają odpowiednio długi języczek, a inne po prostu nie dadzą rady, bo ich języczki są za krótkie.
Jaka hierarchia panuje w ulu? Jak pszczoły żyją na co dzień?
Mówi się, że najważniejsza w ulu jest królowa, ale to trochę mit, ponieważ ona wcale nie rządzi, jak na królową przystało. Matka pszczela nie podejmuje żadnych decyzji - jest sterowana przez swoją świtę, czyli pszczoły robotnice, które ciągle są przy niej.
Dla mnie to żadna królowa, tylko matka - najważniejszy element rodziny, bez którego ta rodzina jest skazana na śmierć. Jej głównym zadaniem jest składanie jaj. W środku sezonu matka potrafi złożyć nawet dwa tysiące jaj dziennie.
Gdy z jakiegoś powodu zaczyna składać ich mniej, pszczoły same mogą zdecydować, że trzeba ją wymienić, szczególnie jeśli jest stara albo uszkodzona. Pierwszy raz wylatuje z ula na lot orientacyjny, żeby rozeznać się w terenie i odnaleźć trutowisko, czyli miejsce, w którym zostanie zaplemniona. Kolejny raz leci na unasiennienie, czyli lot weselny, w trakcie którego kopuluje z kilkunastoma, a nawet kilkudziesięcioma trutniami. Wraca zapłodniona i teoretycznie więcej nie opuszcza ula. Czasami jeszcze wyleci z rójką, czyli częścią rodziny, która postanawia się wyprowadzić - to byłby trzeci i ostatni raz. Ale zazwyczaj nad tym panujemy i do tego już nie dochodzi. Taki los tej całej „królowej” - jak się przyjrzeć, wcale nie taki królewski.
Czy zdarzają się królowe, które nie nadają się do „rządzenia”? Czy w takiej sytuacji pszczoły się buntują? Jak wygląda pszczeli zamach stanu?
Zdarza się, że pszczoły uznają, że ich matka już nie spełnia swojej roli - składa za mało jaj, przez co produkcyjność rodziny spada. Wtedy zaczynają przygotowywać tzw. matecznik cichej wymiany - specjalną, większą komórkę przygotowaną do wychowu matki i zmuszają królową, by złożyła tam jajeczko. To jajo nie różni się niczym od innych, ale larwa od samego początku jest inaczej karmiona - dostaje dużo więcej mleczka pszczelego. To właśnie dzięki tej diecie wykształcają się u niej jajniki i może zostać nową królową. Co ciekawe, robotnice też mogą składać jajeczka, ale są one niezapłodnione i wykluwają się z nich wyłącznie trutnie.
Kiedy z matecznika wychodzi młoda królowa, zdarza się, że przez pewien czas w ulu są dwie matki - stara i młoda. Teoretycznie to sytuacja nietypowa, bo królowe zwykle nie tolerują siebie nawzajem i walczą póki jedna nie zginie.
A jednak czasem pszczoły celowo zostawiają starą matkę jeszcze na jakiś czas, jakby chciały mieć pewność, że ta młoda się sprawdzi. Nie wiemy do końca, co potem dzieje się ze starą królową. Wiemy tylko, że umiera. Ale kto ją zabija - nie wiadomo. Czy robią to robotnice, czyli jej córki? Czy może młoda królowa? Jedno jest pewne - stara matka nie opuszcza ula, nie zakłada nowej rodziny. Po prostu znika.
Jakie są zadania trutni i pszczół robotnic?
Truteń ma jedno zadanie - zapłodnić królową. Po tym akcie umiera. Te, którym się nie udało zapłodnić królowej, też nie mają szczęścia - jesienią pszczoły robotnice po prostu wyrzucają je z ula. Przestają je karmić, wyrywają im skrzydełka. To brutalna selekcja, bo truteń nie umie nawet samodzielnie pobrać pokarmu. Robotnice natomiast mają jasno określoną ścieżkę kariery. Po wygryzieniu się z komórki - czyli po narodzinach - zaczynają od sprzątania. Czyszczą komórki, żeby matka mogła złożyć jajeczko. Potem awansują na karmicielki - karmią larwy mleczkiem pszczelim, pyłkiem i miodem. Każda może wykarmić trzy larwy. Później rozwija się u nich gruczoł woskowy i wtedy zostają woszczarkami. Wypacają wosk i budują z niego plastry. Gdy ich żądło stwardnieje, stają się strażniczkami - pilnują wejścia do ula, żeby żadna obca pszczoła nie dostała się do wnętrza gniazda. Na końcu zostają zbieraczkami - to te, które widzimy na kwiatach. To ich ostatnia rola, która trwa mniej więcej dwa tygodnie.
Całe życie robotnicy to zaledwie miesiąc, ale te pszczoły, które rodzą się pod koniec lata, w sierpniu czy wrześniu, żyją aż do wiosny.
Dzieje się tak dlatego, ponieważ pszczoły „zimowe” nie są strudzone zbieraniem pożytków towarowych, czy wychowem kolejnego pokolenia pszczół.
Porozmawiajmy o miodzie i jego rodzajach. Jak rozpoznać, z czego pochodzi dany miód?
Doświadczony pszczelarz zazwyczaj potrafi określić, z jakiej rośliny pochodzi miód, który zbiera. Zna dobrze swoją okolicę i wie, jakie rośliny nektarują w danym czasie. Na przykład w maju spodziewamy się miodu rzepakowego, potem może pojawić się miód z akacji albo z lipy - w zależności od regionu. Niestety, w ostatnich latach coraz częściej lipa nie nektaruje, mimo że wielu pszczelarzy wciąż kojarzy czerwiec i lipiec z miodem lipowym. Wysyłają więc próbki do laboratorium, a tam okazuje się, że lipy praktycznie w tym miodzie nie ma. To nie znaczy, że ktoś chce celowo wprowadzać konsumenta w błąd. Pszczelarz nie ma przecież podglądu, gdzie latają jego pszczoły - nie ma ich na smyczy ani z GPS-em na odwłoku.
Zdarza się, że mimo wiedzy i doświadczenia, miód okazuje się inny, niż zakładano. Dlatego odpowiedzialny pszczelarz powinien każdorazowo wysłać próbkę miodu do analizy. Dopiero badania laboratoryjne pokazują jego dokładny skład i pozwalają właściwie go oznaczyć.
W Polsce mamy kilka charakterystycznych rodzajów miodów: rzepakowy, lipowy, akacjowy, gryczany, nawłociowy, wrzosowy, spadź liściastą i iglastą oraz miód spadziowo-nektarowy. Czasem można spotkać się z opisami typu: „miód z dzikiej jabłoni”, ale coś takiego nie istnieje.
Jakie właściwości zdrowotne miodu uważa pani za najbardziej niezwykłe?
Każdy miód ma swoje unikalne właściwości. Na przykład miód gryczany zawiera dużo rutyny i świetnie wpływa na układ krwionośny. Miód rzepakowy ma więcej glukozy, więc lepiej wspiera serce, a nawłociowy wykazuje silne działanie antybiotyczne i przeciwwirusowe.
Ale moim zdaniem nie powinniśmy aż tak sztywno przypisywać danych właściwości konkretnym odmianom. Najważniejsze jest, żeby kupować prawdziwy miód, od zaufanego pszczelarza - wtedy mamy pewność, że jest biologicznie aktywny.
Miód to doskonały zamiennik cukru, naturalny dodatek do diety, ale nie jest lekarstwem na wszystko. Nie zbudujemy na nim odporności, choć może wspierać organizm. Dobrze jest się nim wspomagać, ale nie traktować jako podstawy leczenia.
A co z innymi produktami pszczelimi?
Tu dopiero zaczyna się magia! Propolis - kit pszczeli - ma potwierdzone działanie przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe, przeciwgrzybicze i przeciwpasożytnicze. Pszczoły pozyskują go z żywic roślinnych i używają do uszczelniania ula, dzięki czemu jego wnętrze jest niemal sterylne. Propolis świetnie sprawdza się przy infekcjach gardła, nawet przy anginie. Pyłek kwiatowy też ma duże właściwości zdrowotne, ale trzeba go odpowiednio przygotować - rozpuścić w wodzie lub rozdrobnić, bo w naturalnej postaci jest słabo przyswajalny. Gdy pszczoły zakonserwują go swoją śliną i dojdzie do fermentacji mlekowej, powstaje pierzga - czyli „ukiszony” pyłek. Obie te substancje mają podobne składniki, ale różnią się działaniem - pierzga zawiera więcej tłuszczu, pyłek więcej białka. Mamy też mleczko pszczele - bardzo cenny, ale nietrwały produkt. Najlepiej kupować go w postaci liofilizowanej. I wreszcie jad pszczeli - o nim mówi się, że to sekret długowieczności pszczelarzy. Ma zastosowanie zwłaszcza w leczeniu schorzeń reumatycznych - na jego bazie powstają specjalistyczne preparaty. Tak naprawdę wszystko, co pochodzi z ula, ma działanie prozdrowotne.
Albert Einstein miał podobno powiedzieć, że gdy wyginą pszczoły, ludzkości zostaną cztery lata życia. Co by się naprawdę stało, gdyby pszczół nagle zabrakło?
Nie jestem aż taką pesymistką, żeby twierdzić, że wszyscy wyginiemy - technologia już teraz pozwala nam produkować żywność w laboratoriach. Ale na pewno świat, który znamy, bardzo by się zmienił. Żywność stałaby się mniej dostępna, mniej różnorodna. Z owoców i warzyw zostałby nam może ziemniak, który nie wymaga zapylania. Zniknęłyby łąki pełne ziół i kolorów - byłoby pusto i cicho.
Już teraz mamy poważny problem z dzikimi zapylaczami - są o wiele słabsze od pszczół miodnych. Dlatego powinniśmy zmieniać nasze nawyki, bardziej dbać o środowisko.
Jeśli tego nie zrobimy, czeka nas cichy, jednostajny krajobraz - bez bzyczenia, bez różnorodności, bez życia.
Co najbardziej zaskakuje ludzi, gdy opowiada im pani o pszczołach?
Starsze osoby są zafascynowane ich światem. Dziwią się, że matka nie rządzi w ulu, że samce są wyrzucane, że każda pszczoła ma swoją rolę, zawód i miejsce. Dzieci z kolei zachwyca anatomia pszczoły - że miód przechowuje w brzuchu, że pyłek przenosi na specjalnych koszyczkach na odnóżach, że ma języczek do zasysania nektaru, a nos w czułkach. Ciekawi je też to, że pszczoła ma aż pięcioro oczu! Pszczoły naprawdę potrafią łączyć pokolenia. Każdy - bez względu na wiek - znajduje w nich coś fascynującego i wartościowego.