Już na pierwszej stronie książki pisze pan, że każdy z nas byłby w stanie zabić. Czy naprawdę każdy mógłby zostać zabójcą?
To pewne uogólnienie. Można to porównać do sytuacji, w której spotykamy człowieka jedzącego trawę na łące. Teoretycznie każdy mógłby to zrobić, ale przecież niemal nikt tego nie robi. W podobny sposób mówi się, że każdy może zabić - bo potencjalnie ma taką możliwość - choć w rzeczywistości zdecydowana większość ludzi nigdy tego nie zrobi.
Jakie cechy osobowości sprawiają zatem, że ktoś staje się bardziej podatny na popełnienie zbrodni?
Najczęściej sprzyja temu psychopatia - zaburzenie, które wiąże się z obniżonym poziomem tzw. uczuciowości wyższej, czyli empatii, poczucia winy czy wyrzutów sumienia. W Kodeksie karnym (artykuł 148) czytamy, że kto zabija człowieka, podlega karze. A przecież są sytuacje, w których ktoś zabija i nie tylko nie jest ukarany, ale bywa nagrodzony, na przykład żołnierz na wojnie, który zastrzeli wroga. To pokazuje, że zabójstwo jest w dużym stopniu zdefiniowane przez umowę społeczną.
Błędem byłoby jednak myślenie, że istnieją „urodzeni mordercy”. W genach, które wpływają na to, jacy jesteśmy, zapisane są pewne predyspozycje, na przykład większa pobudliwość czy skłonność do agresji. Ale to nie znaczy, że ktoś na pewno kogoś zabije.
Geny to tylko jeden z elementów układanki. Drugim jest środowisko: to, w jakiej rodzinie się wychowaliśmy. Nietrudno sobie wyobrazić, że dziecko z określonymi predyspozycjami, które trafia do rodziny z ojcem alkoholikiem i matką prostytutką, gdzie kradzieże i przemoc są normą, ma większe szanse zostać przestępcą niż dziecko z tym samym genotypem, ale wychowane w domu pełnym ciepła, miłości i bezpieczeństwa. To drugie, choćby miało w genach zapisane cechy diabła, może wyrosnąć na anioła.
Dzieciństwo ma na nas większy wpływ niż na ogół sądzimy?
Zdecydowanie. Nawet drobne wydarzenia z tego okresu mogą pozostawić trwały ślad i stać się źródłem traumy. Prawie każdy zbadany zabójca miał w dzieciństwie jakieś urazy - które obiektywnie nie musiały być dramatyczne - ale które wpłynęły na jego sposób postrzegania siebie i świata. To mogło być molestowanie seksualne, przemoc fizyczna, ale też mniej spektakularne zaniedbania emocjonalne. Takie doświadczenia potrafią w dłuższej perspektywie zdezorganizować życie i stać się jednym z czynników prowadzących do zbrodni.
A jednak - i to jest ważne - nie każdy z trudnym dzieciństwem kończy jako przestępca. Zdarza się, że ktoś, kto dźwiga taki bagaż, nagle trafia na kogoś, kto wywiera pozytywny wpływ - na przykład żonę - i to potrafi go zatrzymać.
Wielu seryjnych morderców przerwało swoją „karierę”, bo pojawiła się w ich życiu osoba, która myśli inaczej i nieświadomie zadziałała jak mechanizm resocjalizacji. Dlatego to, kim się stajemy - dobrzy czy źli - wynika nie tyle z genów, co z tego, co zrobił z nami świat.
Czy istnieje zbrodnia, którą - w teoretycznym sensie - podziwia pan za jej konstrukcję, precyzję, „inżynierię”?
Pewien docent chemii naprawdę mnie zaskoczył. Pracował na wyższej uczelni i zakochał się w swojej studentce. Gdy wyznał jej uczucia i zaproponował, żeby byli razem, usłyszał, że to wykluczone - była osobą wierzącą i nie chciała romansu. Dodała, że może by to rozważyła, gdyby był wolny. Po tej odmowie mężczyzna zaczął prowadzić szczegółowy zeszyt, w którym wszystko notował. Zapisywał rozkłady jazdy, a nawet godziny wschodów i zachodów słońca oraz księżyca. Kupił specjalne buty. Sprawdzał, kiedy jego żona śpi najmocniej. Z instytutu, w którym pracował, wynosił chloroform - chciał nim uśpić ofiarę. Słowem, stworzył plan niemal doskonały, który w końcu wcielił w życie. Pewnej nocy zakradł się do mieszkania z tamponem nasączonym chloroformem i przyłożył go do twarzy swojej żony. Jednak gdy kobieta przestała się ruszać, zobaczył w drzwiach jej matkę, która akurat tego dnia przyjechała z wizytą. Zachował zimną krew: pobiegł do kuchni po nóż i zabił swoją teściową. Następnie starannie zatarł ślady, ale wtedy usłyszał hałas. W pokoju obok obudziło się dziecko. Nie mógł pozwolić, by misterny plan się posypał, więc zabił również je. Potem wszystko dokładnie posprzątał, pozamykał drzwi i z samego rana pojawił się u studentki. Powiedział, że przeszkoda została usunięta i zgodnie z umową mogą być razem. Oczywiście razem nie są: zakochany chemik poszedł do więzienia za trzy zabójstwa. To przykład zbrodni misternie zaplanowanej. A teraz inny przypadek. Zdarzenie miało miejsce w Krakowie, na dworcu w Płaszowie. Dwóch nastolatków zatłukło na peronie studenta matematyki pałkami bejsbolowymi. Jeden z nich powiedział potem: „Obudziłem się rano i pomyślałem, że zrobię coś wielkiego. Może kogoś zabiję?”. I zabili. Tu planowanie ograniczyło się wyłącznie do podjęcia decyzji.
Na czym właściwie polega rola profilera kryminalnego? Jak wpisuje się w działania śledcze?
Początki profilowania to lata 80. ubiegłego wieku, co zbiegło się ze stworzeniem Archiwum X, którego pracownicy chcieli ponownie spojrzeć na nierozwiązane sprawy. Profiler kryminalny to przede wszystkim pomocnik śledczych.
Profilowanie jest propozycją świata psychologii skierowaną do świata prawa. Chodzi o stworzenie psychologicznej sylwetki nieznanego sprawcy zabójstwa. Mamy ciało - wiadomo, że ta osoba nie umarła z przyczyn naturalnych, nie była to śmierć przypadkowa, ze starości czy z choroby. Obrażenia wskazują jasno: to było zabójstwo.
Przy tej okazji warto wspomnieć, że w Kodeksie karnym nie istnieje pojęcie „morderstwo”. To słowo często pojawia się w mediach jako kalka z języka angielskiego: „murder” i „murderer”. A jednak przed wojną stosowano takie rozróżnienie: morderstwo oznaczało zabójstwo z premedytacją. Gdy nie było jasności co do zamiaru, używano słowa „zabójstwo”. Wracając do pytania. Na miejsce zbrodni rusza policyjna ekipa specjalistów od śladów. Ci ludzie potrafią odkryć tak zadziwiające rzeczy, że człowiek przeciera oczy ze zdumienia. Proszę sobie wyobrazić: w mieszkaniu doszło do zabójstwa, a przez dwa dni nikt tam nie wchodził. Na miejsce przychodzi technik ze specjalistycznym sprzętem, omiata przestrzeń wiązką promieni i mówi: „W tym fotelu przez około dwie godziny siedział mężczyzna”. Analizuje różnice temperatur między fotelami i wyciąga wniosek. To tylko jedna z wielu metod, które się wykorzystuje. Ale tu pojawia się jeden drobiazg: śledczy mogą zabezpieczyć setki śladów, mogą mieć wszystko, co trzeba, ale ktoś musi wziąć te dane, wytypować sprawcę i powiedzieć: „To byłeś ty, bratku”.
I to pana zadanie? Jak wygląda praktyczna strona pracy profilera? Jakie działania wykonuje na potrzeby śledztwa?
Kiedy dochodzenie utknie w miejscu i trudno wskazać sprawcę, w takich momentach my, profilerzy, staramy się wyjść naprzeciw śledztwu, analizując akta sprawy. To właśnie akta są moim podstawowym warsztatem pracy. Czasami jest to jeden tom, czyli jakieś dwieście stron zadrukowanych podwójnie, ale bywa sporo więcej - niedawno trafiła mi się sprawa z 317 tomami! Analiza takich materiałów to żmudna, długa i wymagająca cierpliwości robota.
To nie wygląda tak jak w filmach, że pojawia się mądry profiler, rzuca okiem i od razu wie, kto zabił, a policja tylko łapie podejrzanego.
Przez trzy dekady pracy w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie zajmowałem się właśnie tym: analizą materiałów dowodowych z psychologicznego punktu widzenia. W pracy posługuję się schematem działania: mamy specjalne kwestionariusze, które uzupełniamy na podstawie tego, co istotnego znajdziemy w aktach. Zbieramy fakty, wyciągamy wnioski, analizujemy zachowania. I dopiero potem opracowujemy profil. To jest proces. I właśnie to znaczy profilowanie: tworzenie profilu sprawcy. Gdy profil jest gotowy, trafia do prokuratora, który prowadzi śledztwo wspólnie z policją.
Pana praca opiera się wyłącznie na analizie akt, czy też zdarzało się panu bywać na miejscach zbrodni?
Procedura tego nie wymaga, ponieważ profil mam zbudować na podstawie akt. Jednak od czasu do czasu przyjeżdżałem na miejsce zbrodni razem ze śledczymi. Na przestrzeni lat często współpracowałem z policjantami w terenie.
Wizyta na miejscu zbrodni była pomocna przy profilowaniu?
Opowiem pani o jednym przypadku. Niedaleko Wieliczki obok przystanku kolejowego znaleziono nieżywą młodą dziewczynę. Była rozebrana. Kiedy przyjechałem, na miejscu działali specjaliści poszukujący śladów. Zabezpieczyli starannie krew, nasienie, ślinę, pot, jak również wszystkie przedmioty, które tam się znajdowały. Będąc tam, starałem się odtworzyć dynamikę ułożenia tych przedmiotów, poszukując odpowiedzi na pytanie: co tu się działo? Po chwili zastanowienia powiedziałem: „Sprawca mieszka w jednym z domów, które widać w pobliżu”.
Skąd pan wiedział?
Zaraz wyjaśnię. Na drugi dzień zadzwonił do mnie kolega i powiedział, że trafiłem jak kulą w płot, bo sprawca mieszka niedaleko Bochni, w Staniątkach. Ale kolejnego dnia znów do mnie zadzwonił, mówiąc: „Zwracam honor, sprawca faktycznie mieszka niedaleko miejsca zdarzenia”. W toku śledztwa wykazano, że ten mężczyzna ukradł ofierze telefon komórkowy. Wtedy jeszcze wiedza o tym, że komórkę można łatwo namierzyć, nie była powszechna. Telefon namierzono w Staniątkach i policjanci tam pojechali. Okazało się jednak, że komórka należała do jakiejś pani, która z zabójstwem nie miała nic wspólnego. Dostała telefon od swojego chłopaka, który mieszkał niedaleko Wieliczki - w jednym z domów, które wskazałem.
Nadal nie rozumiem, skąd pan wiedział.
Są dwa typy sprawców zabójstw przyjmowane w profilowaniach: zorganizowany i zdezorganizowany.
Zabójca zorganizowany ma wszystko zaplanowane, stara się kontrolować sytuację. Zdezorganizowany natomiast działa chaotycznie, zostawia bałagan na miejscu zbrodni, nie zaciera śladów, zwykle zabija pod wpływem chwili tym, co znajdzie w otoczeniu.
I ja to właśnie zobaczyłem. Ten sprawca spod Wieliczki był zdezorganizowany. A ponieważ ten typ sprawców działa impulsywnie, bez planowania, zwykle dokonuje zbrodni blisko miejsca zamieszkania lub miejsca pracy. Wyposażony w tę wiedzę popatrzyłem: tam las, tu pole i nasyp kolejowy. Tylko w jednym miejscu były domy. I dom sprawcy.
Intuicja odgrywa ważną rolę w profilowaniu?
Potrzebna jest przede wszystkim wiedza, zwłaszcza wiedza psychologiczna - o zachowaniach człowieka, uzupełniona o wiedzę sądową, kryminalną, o mechanizmy zachowania sprawców przestępstw, a w moim przypadku także o wiedzę o zabójcach. Ekspertyzę sporządzamy, posługując się pewnym wzorem analizy akt, który zawiera trzy filary profilowania: dane wiktymologiczne, dane dotyczące miejsca zdarzenia oraz dane dotyczące czasu. Dane wiktymologiczne dotyczą ofiary: kim była, jak zarabiała, jaki tryb życia prowadziła, jakich obrażeń doznała, ale mogą zawierać dużo informacji wskazujących na cechy sprawcy. Analizę zaczynamy od najbardziej ogólnych cech. Najpierw są to dane formalne: imię, nazwisko, wiek ofiary. Im więcej jest danych w informacjach wiktymologicznych, tym bardziej mogą one wskazywać na cechy sprawcy.
Przed każdą cechą ofiary, którą pozyskujemy, stawiamy pytanie: dlaczego? Dlaczego osoba o takich cechach została zabita? Wiktymologia mówi o tym, że być może ofiara przyczyniła się własnym zachowaniem do tego, że została ofiarą.
Pamiętajmy przy tym, że winny jest ten, kto zabił, nie można mówić, że „ofiara sama była sobie winna”. Podam pani przykład dość drastyczny, ale bardzo interesujący. W pewnej wsi był domek, który państwo polskie zafundowało profesorowi stomatologii z Kazachstanu. Po pewnym czasie ten mężczyzna ściągnął do Polski syna. Początkowo obaj planowali, że dołączy do nich reszta rodziny. Jednak czas mijał, a panowie nie wywiązywali się z obietnicy. Wtedy sprawa ta stała się sprawą honorową dla ich kazachskich bliskich. A honor wymaga zmazania winy przez zemstę. Rodzina przysłała do Polski wnuka tego profesora. Pewnego dnia zwabił on swego ojca do piwnicy i zabił go śrubokrętem. Po czym odciął mu głowę i zdjął z niej skórę. Następnie zeszył ją, nałożył na własną głowę, włożył ubranie ojca i wyszedł. Chciał, żeby wszyscy widzieli, że ojciec żyje. Szybko jednak został złapany i skazany na 25 lat więzienia. Wracając do danych wiktymologicznych. Zaliczamy do nich również rodzaj zadanych obrażeń oraz użyte w tym celu narzędzie. Dowiadujemy się też o sytuacji materialnej ofiary. Wtedy powoli zaczynają się rysować hipotezy, dlaczego została zabita.
Czym kierują się osoby dokonujące zabójstw?
W profilowaniu wyróżniamy cztery motywacje zabójców: emocjonalną, ekonomiczną, seksualną i urojeniową. Motywacja emocjonalna może być bardzo prosta: kumple przy piwie wdają się w awanturę, jeden łapie za kufel i rozbija go na głowie drugiego - jak i wielopiętrowa, wynikająca ze złożonych uczuć i procesów. O motywacji ekonomicznej mówimy na przykład wtedy, gdy ktoś zabija po to, by dokonać kradzieży. Zaliczamy tu również zabójstwa na zlecenie. Najrzadsze są zabójstwa z motywacji urojeniowej, dokonywane z powodu zaburzeń psychotycznych.
Jak wygląda praca profilera od strony psychologicznej? Czy naprawdę da się stworzyć portret sprawcy?
Profiler tworzy taki profil przestępcy, jaki on rzeczywiście jest. To proces identyfikacji cech sprawcy na podstawie popełnionych przez niego zbrodni.
Profilowanie daje odpowiedź na pytanie nie o to, kto popełnił zbrodnię, lecz o to, jakie miał cechy. Jest próbą odpowiedzi na pytanie: kto zrobił to w taki sposób i dlaczego.
Profiler działa według opracowanego schematu. Profilowanie obejmuje kilka etapów: zebranie, zanalizowanie i sklasyfikowanie danych, rekonstrukcję zdarzenia, analizę zachowania sprawcy, sformułowanie hipotez, nakreślenie profilu i jego weryfikację. Profilowanie nie daje więc gotowych rozwiązań potrzebnych do ujęcia nieznanego sprawcy. Przydaje się jednak do zawężenia kręgu podejrzanych, weryfikacji hipotez postawionych w śledztwie albo wskazania kierunku działań śledczych.
Czy spotkał się pan z przypadkiem, który szczególnie pana zaskoczył?
Psychologia sądowa, a szczególnie ta dotycząca zabójstw, ma to do siebie, że jest niezwykle urozmaicona. Każde zabójstwo jest inne - nie znajdzie się dwóch identycznych. Różnią się motywacjami, tłem, emocjami, przebiegiem. Dlatego w tym zawodzie trudno popaść w rutynę, jak to bywa w innych profesjach. Tu pojawia się jednak inne wyzwanie: jak poradzić sobie z tym wszystkim psychicznie? Jak zmieścić w sobie tak przerażające rzeczy? Jak zrozumieć, że ktoś potrafi przywiązać człowieka, odcinać mu kończynę i z przyjemnością obserwować reakcję ofiary? Jak wytłumaczyć sobie, że są ludzie, którzy nie potrafią odczuwać satysfakcji seksualnej, jeśli nie towarzyszy temu zadawanie innym bólu, upokorzenie, panika, lęk ofiary? To niepojęte. Najtrudniejsze w pracy profilera jest właśnie to - żeby te rzeczy pomieścić w sobie i nie zwariować. Nie nabawić się zaburzeń psychicznych, nie zatracić samego siebie. Myślę, że mnie się to udało.
Psychologów można porównać do piorunochronów: zbierają na siebie wyładowania, które pochodzą od innych. Jesteśmy pomocnikami, przejmujemy te emocje po to, żeby innym ulżyć.
Zanim zostałem profilerem, pracowałem w więzieniu. Tam po raz pierwszy spotkałem się z zabójcami, z ludźmi głęboko zdemoralizowanymi. To mnie nauczyło odporności. Zrozumiałem wtedy, że mam do czynienia z wyjątkowymi jednostkami: rzadkimi, a jednak całkiem realnymi. Bo przecież to są ludzie, którzy na co dzień funkcjonują w społeczeństwie. Ktoś jest zwyczajnym człowiekiem, ma dom, dzieci i psa, a jednak potrafi kogoś zabić.
