Na tle żywego obrazu nawiązującego do Ostatniej Wieczerzy pojawił się goły grubasek cały na niebiesko: połączenie Smerfa z Dionizosem. I zaśpiewał. Dość marnie śpiewał, bo też melodia nie była wybitna. Ludzie zajęci polemiką wokół „Ostatniej Wieczerzy” nie zwrócili uwagi na słowa piosenki. A szkoda. Nie dlatego, że tekst oburzający, czy bluźnierczy, bo taki nie jest. Za to znakomicie ilustruje, co mebluje dziś głowy. Piosenka nosi tytuł „Nagi”.
„Czy mielibyśmy wojny, gdybyśmy pozostali nadzy? NIE
Gdzie ukryć rewolwer, kiedy jesteś nagi?
No gdzie?
Wiem, o czym myślisz, ale to nie jest dobry pomysł.
Nie będzie bogatych, nie będzie już biednych, gdy znów staniemy się nadzy. Tak.
Nieważne czy szczupli czy grubi, po prostu nadzy, tak.
Żyjmy tak, jak się urodziliśmy. Nago
Żyjmy tak, jak się urodziliśmy. Nago, nago, nago
Jak zwierzęta, które nigdy nie kantują
Widzą, że pod ubraniem przypominamy małpy.
Jak pelikany w kiepskich kapeluszach po prostu bezużytecznych
Pozostańmy nago
Nie byłoby wojen, gdybyśmy pozostali nadzy; prawda?
Jesteśmy siostrami i braćmi, gdy jesteśmy nago? Owszem
Żyjmy tak, jak się urodziliśmy. Nago
Po prostu nago, nago…”
Myślicie, że to zbyt głupie, żeby było prawdziwe? Że może kryją się tu jakieś niezrozumiałe dla nas metafory? Nie. Autor i wykonawca piosenki, Smerf i Dionizos w jednej osobie, czyli Philippe Katerine, traktuje siebie bardzo serio. Wkrótce po Olimpiadzie pojawił się w dużej telewizji jak go matka urodziła tłumacząc, że nie wyobraża sobie, żeby śpiewać ten utwór inaczej, niż na golasa. Swoje przesłanie traktuje poważnie i został poważnie potraktowany, wręcz uhonorowany, podczas nie byle jakiej przecież imprezy, jaką była ceremonia Otwarcia Igrzysk.
Niespodzianki nie było. Zresztą Philippe Katerine, jest też znany z innej piosenki, którą napisał w roku 2010. Oto „La banane”:
Nie, nie chcę już nigdy pracować / Wolałbym zdechnąć
Nie, nigdy więcej nie pójdę do supermarketu / Wolałbym umrzeć
Zostawcie mnie / Jedz mojego banana
Jeść mojego banana nago na plaży
Nie chcę się już nigdy ubierać
Lepiej zdechnąć niż wstać, bo wy tego żądacie
Wolałbym zdechnąć
Zostawcie mnie
Zjedz mojego banana
Jeść banana nago na plaży
Tak, proszę pana, wiem, że to pańskie dzieci.
Ale kiedy mnie widzą, cały czas się śmieją
Więc pozwól mi, pozwól mi, pozwól mi, pozwól mi, pozwól mi
Lepiej zdechnąć, niż nie dokończyć mojego banana”
Piosenka ma 8 milionów odsłon w internecie. Z ostatnich wykonań dziwnym trafem wyparowała jednak ostatnia zwrotka, ta o dzieciach. Jeszcze 10 lat temu nikomu nie przeszkadzała.
Po co jednak mamy się zajmować artystą w zasadzie w Polsce nieznanym?
Jest powód. Jeden z rzeszy jego fanów napisał: „Philippe Katerine jest geniuszem naszych czasów. W świecie przegniłym do szpiku kości najlepszą osłoną jest humor. Ta piosenka tworzy pozytywną energię. Widzę w niej hymn lepszego i bardziej sprawiedliwego świata.”
Nie lekceważę tych zdań. Ludzie są tak zbrzydzeni tym co widzą wokół, tak marzą o lepszym świecie, że są w stanie zachwycić się iluzjami odpowiedzi pozornych.
Nie tylko Philippe Katerine uważa, że uratuje nas powrót do stanu natury i seksualności dostępnej wszędzie i w każdym wydaniu. Że nago i z bananem staniemy się niewinni, jak dzieci wszechświata, zapanuje miłość, znikną wojny i konflikty.
Przecież to tylko przenicowane ułudy kontestacji 68 roku. Powstawały wtedy wspólnoty wolnej miłości, bogiem był herold równości – Mao, a ci którym rewolucja z „Czerwonej książeczki” nie wystarczała, przenosili się do Indii, by tam szukać nirwany. Z czasem okazało się, że tysiące naiwnych dzieciaków zabiły dragi i sztuczne raje. A sprytniejsi szybciutko porzucili mrzonki i stworzyli bezwzględną wersję kapitalizmu, gdzie nie liczy się produkcja, tylko rynki finansowe, dzięki którym George Soros mógł w 1992 roku zarobić w jeden dzień miliard dolarów. Tak, miliard dolarów. Wdzięczne hasło równości podmieniono na globalizację skutkującą zjawiskami niszczącymi demokrację bez przymiotników. O mediach walczących nie wspomnę. Im się bardzo rojenia Philippe Katerine podobają.
