Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eta bar - olimpijskie after party

Przemek Franczak
fot. archiwum
Pierwsze ważne, zważywszy na nowe mody i przyzwyczajenia Polaków, odkrycie igrzysk w Soczi: wina z regionu krasnodarskiego. Tak się akurat złożyło, że winiarnię ten lokalny produkt promującą postawiono obok mojego hotelu.

W tym miejscu wyjaśnienie: hotel ów nie jest tym, co pod tym pojęciem zwykło się rozumieć. Organizatorzy zinterpretowali je na nowo i ten mój hotel to taki niewiele mniejszy Żabiniec. Tyle że tu zaplanowali więcej placów zabaw, zieleni, no i nie ma korków. Hotel ma ze trzydzieści budynków, trzy bramy wjazdowe, trzy przystanki autobusowe, trzy - a może więcej - recepcje i jedną nazwę. Łatwo się zgubić, co zresztą zrobiliśmy razem z komentatorem szwajcarskiej telewizji, w którym chyba nie rozpoznałem jakiejś dawnej gwiazdy biegów narciarskich. Co zrobić, było ciemno.

Wlekliśmy się noga za nogą, on jeszcze dźwigał pokrowiec z nartami. Pierwsza recepcja: to nie tutaj, musicie iść w tamtą stronę. Druga recepcja: to nie tutaj, musicie wyjść za bramę, skręcić w lewo, prawo, to jest za tamtym ogrodzeniem. Tyle że przynajmniej się zlitowali i posłali z nami przewodnika, młodzieńca o klasycznej rosyjskiej urodzie. Nie wiem, czy to poprawne politycznie, ale zwykłem o takich mówić, że jak z "Konika Garbuska" wycięty. Gdy byłem mały, zaczytywałem się w tej bajce, miała piękne ilustracje, no i ten nasz przewodnik był rysowany tak jakby tą samą kreską.

Szybko doszliśmy do porozumienia, choć ja po rosyjsku ani mru mru - tyle lat nauki w szkole podstawowej poszło na nic, zaczynam tu tego teraz żałować - a on po angielsku też ani słówka. Jak go o coś pytałem, czy to po polsku czy po angielsku, to on zawsze odpowiadał to samo. - Eta bar - mówił i pokazywał palcem jakiś budyneczek albo namiot między kilkupiętrowymi blokami. Odzywam się znowu, a on pokazuje w inną stronę. - Eta bar.

Dużo tych barów, przyznaję, wiedzą w tej Rosji, czego człowiekowi potrzeba, a dziennikarzom w szczególności. W końcu przeprowadził nas przez dziurę w siatce, obok której stała stróżówka i której pilnowało trzech policjantów (dziury w siatce, nie stróżówki, choć kto wie), dwa razy powiedział jeszcze "eta bar" i byliśmy tak jakby w domu. A tutaj niespodzianka. Eta nie bar, tylko krasnodarskie wina. Późno już było, więc gdy weszliśmy do środka, dziennikarze z innych zakątków świata mieli już dawno za sobą pielęgnację olimpijskiego ducha, polegającą na zawieraniu międzynarodowych kontaktów, a zaczynali coraz bardziej zgłębiać rosyjską kulturę picia. Krótko mówiąc, było jak na krakowskim Rynku podczas nalotu kawalerów z Anglii. Ale wino - palce lizać.

Napisz do autora:

[email protected]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska