Owoce są śliczne. I tu mam spory problem z kaliną. Koralowe owoce pysznią się na bezlistnych gałązkach. Pysznie czerwone i soczyste. Na tylko zerwać i zjeść. Wedle ksiąg zielarskich to doskonały surowiec na galaretki, soki i dżemy. Sporo witamin i niezły pakiet leczniczych właściwości. Sama nazwa kaliny ma słowiański rodowód i jest przypisana młodej i urodziwej kobiecie. Nawiasem mówiąc Kalina to całkiem ładne imię…
Dla przyrodników czerwone kuleczki są pokarmem dla zimujących ptaków i ssaków. To w czym kłopot? Proszę zbliżyć nos do owoców kaliny na najbliższej weekendowej wycieczce. Nie ma problemu ze znalezieniem, bo okazałe krzewy rosną często na podmokłych łąkach i miedzach czy brzegach rzek. Owoce ładne i … paskudnie cuchnące. Roztaczają przenikliwą woń zjełczałego tłuszczu. Chemik powie, że to przez kwas masłowy. Tak samo wonieją owoce świeże i jak i przemrożone. Wyobrażam sobie, jak na stole ląduje galaretka z owocu kaliny. Lub szklanka kompotu koralowej barwy.
Co do zwierzaków, to podczas dawnych lodowatych zim ci co skaczą i fruwają zjedli wszystkie dzikie owoce. Oprócz kaliny... Nikt jej nie tkną nawet w największe mrozy. I to chyba najlepsze świadectwo przydatności do spożycia.
