https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Felieton Grzegorza Tabasza. Moja kalina

Grzegorz Tabasz
Koralową kalinę sprowadziłem do ogrodu po wielu staraniach. Sadzonki wykopywałem na miedzach, gdyż chciałem mieć gatunek z najbliższej okolicy nie jakąś ogrodową odmianę z marketu.

Niektóre sadzonki przeżyły inne przepadły. Po trzech latach doczekałem się dwóch solidnych i kwitnących okazów. Owoce były zimową ozdobą ogrodu. Niestety, mam problem z kaliną. Koralowe owoce pysznią się na bezlistnych gałązkach. Wedle ksiąg zielarskich doskonały surowiec na galaretki, soki i dżemy.

Sporo witamin i niezły pakiet leczniczych właściwości. Sama nazwa kaliny ma słowiański rodowód i jest przypisana młodej i urodziwej kobiecie. Dla przyrodników czerwone kuleczki są pokarmem dla zimujących ptaków i ssaków. To w czym kłopot? Proszę zbliżyć nos do owoców kaliny na najbliższej weekendowej wycieczce. Nie ma problemu ze znalezieniem, bo okazałe krzewy rosną często na podmokłych łąkach i miedzach. Owoce ładne i … paskudnie cuchnące. Roztaczają przenikliwą woń zjełczałego tłuszczu. Chemik powie, że to przez kwas masłowy.

Tak samo wonieją owoce świeże i przemrożone. Wyobrażam sobie, jak na stole ląduje galaretka z owocu kaliny. Lub szklanka kompotu koralowej barwy. Co do zwierzaków, to podczas ostrych zim, ci co skaczą i fruwają zjedli wszystkie dzikie owoce. Prócz kaliny. Nikt jej nie tkną nawet w największe mrozy. I to chyba najlepsze świadectwo przydatności do spożycia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska