Już, już miały być owoce, a tu szaraki wpadły na przekąskę. Po niedawnych opadach śniegu musiałem zadnie nieco skorygować. Na kraju polnej drogi wypatrzyłem ślady. Dobrze odciśnięte tropy długich skoków i zagłębione aż do granicy trawy przednie łapy. Czyste, wyraźne i co ważniejsze, świeżuteńkie. Potem następne. I jeszcze inne.
Śnieg był niski i pozwoliłem sobie na szybkie tropienie. Ślady należały do trzech różnych osobników. Kilkadziesiąt kroków dalej pod krzakiem dzikiej róży dalej trafiłem na wydeptany dywanik. Tu kolejny szarak wpadł na porcję witamin. Wreszcie stosik bobków, czyli ostateczny dowód. Dokonałem przeglądu dekady moich spotkań z szarakami. Było i tak, że widywałem je przez cały rok. Kilka lat upłynęło mi na smarowaniu drzewek w sadzie repelentami. Miały zniechęcać zające od obdzierania jabłoni z kory. Raz, zwiedziony złudnym spokojem, czynności zaniechałem i ostatni zając w okolicy zniszczył wypielęgnowany sad do ostatniej sztuki.
Epitety pod adresem zajęczego rodu spełniły się następnego lata, kiedy młode zajączki zdychały na moich oczach. Zające wróciły i zwiększają liczebność. Nie mam nic przeciw. Sad mam już ogrodzony.
