Pod dziwnie brzmiąca nazwą kryją się gody zająca szaraka. Termin znany myśliwym, przyrodnikom i … miłośnikom krzyżówek. Zjawisko fascynujące z dwóch powodów. Po pierwsze, jest kompletnym zaprzeczeniem tchórzliwej w powszechnym rozumieniu natury zająca, a po drugie dla rzadkości wydarzenia.
Ostatni raz ślady parkotów oglądałem dobre piętnaście lat temu. Później zające zniknęły z okolicy. Podobnie jak w całym kraju i Europie. Wrócę do parkotów. Jeśli zima bywa łagodna, zaczynają się kilka tygodni po nowym roku. Jeśli mrozy dopiszą, w marcu. Kiedy dni robią się dłuższe, a poziom hormonów rośnie. Koniec końcem płodna samica wabi kilku okolicznych kawalerów i gody zaczynają się na całego.
W myśliwskiej gwarze panowie zwani są gachami. Bardzo trafnie. Nie dosyć, że okrutnie skaczą sobie do oczu, okładają się przednimi łapami, drapią do krwi, to potrafią solidnie przyłożyć opornej samicy. Temperatura uczuć staje się tak wysoko, iż na ziemię lecą kępki wyrwanego futra i krople krwi z poszarpanych uszu. Teraz coś o rzadkości parkotów. Zające jako gatunek wracają z niebytu. Liczebność stopniowo rośnie i parkoty można znowu oglądać. Zaś myśliwi na zające nie polują. I niech tak zostanie.
