Komu chciałoby się brodzić po brzuch w śnieżnych zaspach? Do tego głodno i chłodno, gdyż każda, najcieńsza nawet gałązka oblepiona zmarzniętych śniegiem. Co do chłodu, to nawet w środku dnia i w pełnym słońcu termometr pokazuje parę kresek poniżej zera. Kto żyw uciekł na niziny. Wyemigrował w doliny rzek i potoków, gdzie kołderka białego puchu cieniutka, a mróz mniej dotkliwie kąsa. Są też paśniki. Jeden z nich, już po zmroku wyczułem zapachem. Aromat pachnącego siana nie dało się zlekceważyć. Myśliwi ułożyli pod dachem potężny stos jedzenia i dołożyli wielki kawał soli. Przysmak zwierzaków, które namiętnie zeń korzystają. Do paśnika prowadziły wydeptane ścieżki z kilku kierunków. Z pomocą latarki wypatrzyłem tropy licznych saren i jeleni. Było jeszcze coś: hałda gruszek i jabłek. Choć przemarznięte to i tak roztaczały woń fermentujących owoców.
I jak mniemam, żaden dzik się nie oprze by owocem przekąsić. W smudze światła co rusz widać było jasne zady zwierzaków, którym moja obecność bardzo wadziła. Pomyślałem o największym admiratorze jabłek czyli niedźwiedziu. Teoretycznie powinien spać gawrze ale na wszelki wypadek czym prędzej poczłapałem do samochodu.
