Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Dalekie i bliskie podróże z dyktafonem by ocalić wspomnienia zwykłych ludzi

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.halina gajda
Urszula Karasińska stworzyła cykl Świadkowie Lokalnej Historii. Dociera do ludzi, którzy opowiadają jej zwykłe-niezwykłe historie o pierwszych autobusach, duchu w GCK i wadze butów

Jej wędrówki z dyktafonem, tak na dobre i na poważnie zaczęły się kilka miesięcy temu. Można powiedzieć, że przez genetykę. Urszula Karasińska - bo o niej mowa - wyszła z domu, w którym historia była powszedniejsza niż chleb.

Na wszystko mogło braknąć miejsca i czasu, ale nie na książki, pamiątki, dokumenty, stare zdjęcia, a kto wie, czy pośród tego wszystkiego, może i manuskrypt jakiś by się nie znalazł. - Mama opowiadała o historii rodziny, miasta - mówi. - Tyle że przez lata zdążyłam się z tym oswoić. Wydawało się, że wszystko wiem. Dopiero po jej śmierci, zdałam sobie sprawę, że o ile spraw chciałabym ją jeszcze zapytać - dodaje.

Tak narodził się pomysł cyklu Świadkowie Lokalnej Historii. To opowieści ludzi o tym, jak kiedyś drzewiej bywało. Nie o wielkiej polityce, a o codzienności, czasie wojny, pierwszym autobusie, smutnym duchu w GCK-u, wielkich rybach w Ropie, albo o tym, skąd Wyspiański czerpał wzory bohaterów „Wesela”.

Nie ku chwale, nie ku pomnikom

Panią Urszulę, na co dzień, można spotkać w bibliotece technicznej w Gliniku. Kilkadziesiąt regałów z książkami - jej cały świat i jednocześnie miejsce, gdzie rodzą się pomysły na wywiady, powstają opracowania pamiętników, obrabiane są stare zdjęcia. Wydawałoby się, że o Gorlicach i okolicach wszystko już wiadomo - na bibliotecznych czy księgarskich półkach nie brakuje przecież mniej lub bardziej opasłych tomów. Tymczasem...

- Historia dat to jedno. Historia ludzi to coś zupełnie innego - mówi. - Takie subiektywne odtwarzanie przeszłości nie ma na celu stawiania komukolwiek pomników czy przeciwnie - odbierania komuś chwały. Chodzi o zachowanie tego, co najbardziej ulotne, czyli pamięci - podkreśla.

Spotyka się z różnymi - czasem jest to były wojskowy, czasem lokalny poeta, wędkarz albo pracownica domu kultury. Czasem wspomnienia wywołują łzy wzruszenia, czasem radości, żeby nie powiedzieć - wesołości. Nigdy nie wie, czego się spodziewać. Owszem, jej bohaterowie są już w wieku mocno zaawansowanym i na przeszłość patrzą inaczej niż dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt lat temu.

- W wielu z tych opowieści, zaskoczył mnie „status”... butów - mówi szczerze pani Urszula. - Bo z której strony, by nie zaczepić, zagadnąć, powspominać - wszystko sprowadzało się do codzienności, a ludzie, z którymi rozmawiałam, w którymś momencie mówili właśnie o nich - bo przecież w butach można nie tylko bezpiecznie dojść do celu, uciekać, ale też wystąpić na scenie - dodaje.

Przykład? Pierwszy z brzegu. O tym, jak porucznik Roman Tarko będąc więźniem obozu, wspominał jej, jak więźniowie dostali zadanie „rozchodzenia” nowych butów, które akurat dostała obozowa kadra. - Zaskoczyło mnie to, wszyscy, którzy przeszli przez piekło różnych obozów, mówią o głodzie, szykanach, torturach, bólu. I on o tym wspominał, ale uderzył mnie sposób, w jaki opowiadał właśnie o butach - dodaje cicho.

Czytaj najnowsze informacje z Gorlic i okolic

Bohaterowie Wyspiańskiego

Do „opowiadaczy” trafia wedle zasady: ludzie o ludziach powiedzą. Czasem jest to strzał w dziesiątkę, ale bywa, że to trafienie poza tarczę. Do tej pory zebrała około 30 opowieści. Ponad dwadzieścia zostało już opublikowanych na stronie biblioteki miejskiej.

Wszystko zostało pomyślane tak, by słuchacz mógł skupić się na interesujących go wątkach: cała rozmowa jest opisana minuta po minucie. Wystarczy kliknąć to, co nas interesuje, a multimedia same nas przeniosą we wskazane miejsce. - Wiem po co przychodzę, jakie pytania chcę zadać, ale to tylko ramy, bo najczęściej okazuje się, że to, co ja miałam w planach, ma dziesiątki pobocznych wątków - przyznaje pani Urszula.

Zaskoczenia? Tych nie brakuje. Choćby o wielkim mistrzu Wyspiańskim i jego pierwowzorach bohaterów Wesela. Opowiedziała jej o tym gorliczanka, dzisiaj prawie 90-letnia Krystyna Gumułka. - Chyba nikt poza panią Krystyną nie wiedział, że w Gorlicach w czasie wojny mieszkała Jadwiga Tetmajer-Naimska, która była pierwowzorem Isi, córki Gospodarza z „Wesela” - opowiada.

Drugą postacią, wówczas z Gorlic, był Jakub Mikołajczyk, przez długie lata urzędnik ówczesnego starostwa powiatowego, który w dramacie pojawia się jako parobek Kuba. - Pani Krystyna twierdzi, że po wojnie wiele razy widywała go w Gorlicach, z jej relacji wynika, że często przychodził do jej mamy po gazety - opowiada. - Ponoć, trochę na przekór opisowi postaci dramatu, był bardzo eleganckim, dbającym o siebie mężczyzną - w czarnym płaszczu z białym, jedwabnym szalem na szyi - zdradza.

O duchu, którego z domu żona wyrzuciła

Każda rozmowa to osobna opowieść. Pani Urszula stara się nie ingerować w treść. Swoim bohaterom daje prawo do własnej interpretacji tego, czego byli świadkami. Czasem tylko dopytuje. - Jak w opowieści o duchu, który przed laty, przez dwa tygodnie grasował po gorlickim centrum Kultury - mówi tajemniczo. - Duch pojawiał się wieczorami, snuł się po korytarzach, czasem gdzieś przysiadał - dodaje.

Gdy jedni wierzyli, inni pukali się po głowie: jaki duch?! Czy wszyscy powariowali?! Po dwóch tygodniach obserwacji zjawy, prawda wyszła na jaw... - Duch był jak najbardziej z krwi i kości. Miał nawet konkretne imię i nazwisko - śmieje się. - Po prostu, jeden z orkiestrantów miał chwilowy kryzys w domu, zwyczajnie posprzeczał się z żoną. Nie miał gdzie się podziać, więc wymyślił rolę ducha, by móc się przespać w pracy - dodaje.

W zasobach jest jeszcze opowieść o tym, jak scena domu kultury zamieniła się w ring bokserski, a do Gorlic przyjechały nowe autobusy. - Opowiadała mi o tym pani Irena Michalus - wspomina. - Wedle jej relacji, po pierwsze autobusy-ogórki pojechał jej mąż Józef i jeszcze dwóch członków randy narodowej. Dumni przyjechali nimi do Gorlic. Mąż zaparkował przed Fabryką Maszyn i krzyknął do ludzi, żeby wsiadali, jeśli chcą się przejechać - dodaje.

Chętnych ponoć nie brakowało. Tyle że wycieczka skończyła się po kilku metrach, bo bak świecił pustką. Michalus nie czekał długo, pobiegł do domu, zadzwonił do powiatowej rady z poleceniem, by dowieźć mu paliwo. - Wycieczka była chyba udana, bo pani Irena wspominała, że długo ich nie było - dodaje.

Całej opowieści pani Ireny Michalus, pełnej smaczków związanych z GCK-em, można posłuchać na stronie biblioteki. W przygotowaniu kolejne.

Posiedzenie Rady Miejskiej na rynku w Gorlicach

Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 1. Dlaczego wychodzimy na pole?

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
>>> Zobacz inne odcinki MÓWIMY PO KRAKOSKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska