Nocka wygnała i nocna przygnała, takie życie organisty - mówi Jan Wlazełko, który obchodzi właśnie jubileusz 25-lecia organistowania w gorlickiej bazylice. - Pierwsza msza jest o szóstej rano, więc wstaję przed piątą, a w niedziele o 5.30 są godzinki, a bez organisty się nie obejdzie. Chodzę ciągle trochę niewyspany - dodaje.
Więcej czasu spędza na chórze niż w domu
To codzienny rytuał pana Jana. Krętymi, ciasnymi schodami wchodzi na chór w bazylice.
- Te schody to z początku wydają się niebezpieczne - mówi z uśmiechem. - Każdemu, kto je pierwszy raz pokonuje, błędnik płata różne figle. Ja już się przyzwyczaiłem, nie robią na mnie wrażenie - dopowiada.
Tam zasiada za klawiaturą, a spod jego dłoni poprzez piszczałki organów płyną dźwięki.
Gdyby nie zaszczepiona przez ojca miłość do muzyki i interwencja starszego brata, to teraz Jan Wlazełko pewnie byłby emerytowanym oficerem.
- Muzyka jest w mojej rodzinie wspaniałą tradycją - opowiada Jan Wlazełko. - Za organami w naszym kościele zasiadał wcześniej mój tato, Stanisław, a ja objąłem jego klawiaturę już tak całkowicie w 1992 roku - dodaje.
Stanisław Wlazełko w muzycznym rzemiośle szkolił wszystkich czterech swoich synów. Zaczął od najstarszego Józefa. Potem przyszła kolej na Bogusława, ten skończył salezjańską szkołę organistowską, potem uczył się we Wrocławiu, został muzykiem w wojsku, w garnizonie rzeszowskim. Marian wybrał karierę naukową, jest wykładowcą na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu.
- Naukowiec, ale z pasją do muzyki - opowiada Jan. - Gra bardzo dobrze na fortepianie, ale jego głównym instrumentem jest gitara. Pewnie starsi gorliczanie pamiętają go z wieczorków tanecznych w domu kultury - dopowiada z uśmiechem.
Nic więc dziwnego, że Jan też zaczął się uczyć muzyki. Jego pierwszyzn nauczycielem był oczywiście tato.
- Jakoś ciężko nam szło - mówi. - Może mój słuch muzyczny nie chciał się komponować z naukami taty, a może po prostu nie chciałem się mu podporządkować tak całkowicie. Podstawy mi przekazał, ale koniec końców trafiłem na prywatne lekcje gry na fortepianie u pani Jasińskiej w Golicach - dodaje.
Potem przyszedł czas na pierwsze lekcje gry na organach. Jan pobierał je w Bieczu, w klasztorze, gdzie wtedy przebywał ojciec Ryszard Sakiewicz, wybitny organista po akademii muzycznej w Pradze.
- To były moje pierwsze lekcje organowego grania i tak naprawdę wpadłem wtedy w to, jak śliwka w kompot. Czułem, a przecież byłem jeszcze młodziakiem, że to jest ten rodzaj muzyki, która zawładnie mną już na stałe - stwierdza.
Po maturze, w gorlickim Kromerze, Jan złożył papiery do Wyższej Szkoły Wojskowej, miał zostać oficerem w wojskach chemicznych. Poszedł jednak inną drogą. Podjął naukę w studium nauczycielskim w Nowym Sączu. Został pedagogiem, ale nadal w głowie miał wojsko.
- Chciałem iść drogą starszego brata, Bogusława, choć już wtedy tato sadzał mnie w Gorlicach za organami - dopowiada. - Jeszcze w liceum zasiadałem za klawiaturą. Tato początkowo stawał obok, pilnował czy nic nie mylę. Z czasem zostawiał mnie samego. Często grałem w czasie niedzielnych mszy dla młodzieży - dodaje.
Bigbitowe takty przemycał podczas liturgii
Przed tymi młodzieżowymi mszami koledzy ze szkoły podpytywali go, czy w liturgiczną muzykę wpisze jakieś nowoczesne dźwięki.
- Niby nie byłem bigbitowcem, ale zawsze coś tam przemycałem, dwa trzy takty - wspomina. - Księża nawet tego nie zauważali, a koledzy mieli frajdę - dodaje z uśmiechem.
Jan zostałby oficerem, mimo że rodzice byli temu bardzo przeciwni. Stracili już jednego syna, zginął w wypadku. Z wojska nic na szczęście nie wyszło, interweniował starszy brat Marian. Tak się złożyło, że jadąc z Poznania do Gorlic, zajrzał do Krakowa i tam sprawdził, kiedy są egzaminy do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Zostało do nich kilka dni. W Gorlicach postawił sprawę twardo: - Jedziemy na egzaminy i nie ma o czym dyskutować - wspomina Jan. - Co miałem począć na takie dictum, zrobiłem, co brat kazał, a co jak sądzę, spodobało się rodzicom - dopowiada.
Pięcioletnią szkołę Jan skończył w trzy lata, miał już przecież maturę. Miał szczęście, bo uczył go profesor Józef Chwedczuk, wirtuoz muzyki organowej i rektor krakowskiej Akademii Muzycznej: - Profesor uczył też w szkole, więc miałem łagodne przejście na studia - opowiada z uśmiechem.
Pięć lat studiów minęło, jak z bicza strzelił. Jan był już magistrem sztuki, a jego profesor zaproponował mu pracę na uczelni.
- To było wielkie wyróżnienie, ale mnie ciągnęło do swoich - wspomina Jan. - Tak trochę żartując, powiedziałem profesorowi, że ze wsi jestem i na wieś wracam. Spakowałem rzeczy i przyjechałem do Gorlic. Tu chciałem uczyć w szkole. Byłem wtedy chyba jedynym człowiek z wyższym wykształceniem muzycznym w okolicy - dopowiada.
Nikt nie chciał zatrudnić syna organisty
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Wyższe wykształcenie nie miało znaczenia, ważniejsze było pochodzenie.
- Usłyszałem od inspektora oświaty w Gorlicach, że syn organisty nie będzie w jego szkołach uczył - wspomina. - No cóż, takie to były czasy. To nie była dla mnie tragedia, choć trochę niewygody było. Pojechałem do Jasła, tam jakoś nikomu nie przeszkadzało moje pochodzenie. Zostałem tam nawet dyrektorem szkoły muzycznej - dodaje.
Po koniec lat siedemdziesiątych nadarzyła się okazja, by wrócić do Gorlic i tu pracować. Fabryka Maszyn szukała dyrygenta dla swojej orkiestry.
- Dawali nawet mieszkanie - opowiada. - Długo się nie zastanawiałem, zostałem kapelmistrzem - dopowiada z uśmiechem.
Kopalni nie widział, ale grał w mundurze górniczym
Jan Wlazełko dostał galowy górniczy mundur, a jego czapkę zdobił czerwony pióropusz. Dostał też coś jeszcze: - Pamiętam, że ówczesny szef fabryki, Kazimierz Kotwica sypał kasą jak z kapelusza - wspomina rozbawiony. - Mogłem robić zakupy, jakie chciałem. Cała orkiestra dostała więc nowe instrumenty i oczywiście nie tylko ja miałem mundur. Wszyscy muzycy zostali w nie ubrani, choć górnicy z nas żadni byli - dopowiada rozbawiony.
W orkiestrze Jan nie zagrzał długo miejsca. W 1982 roku w Gorlicach połączono zakładowy Dom Kultury „Górnik” i Miejski Ośrodek Kultury. Powstało Gorlickie Centrum Kultury. Jan Wlazełko został jego pierwszym dyrektorem.
- Kto wie, czy nie przetrwałbym tam do emerytury - wspomina. - Ale mnie ciągnęło do organów i gdy nadarzyła się okazja, bo powstawała w Gorlicach nowa parafia, św. Andrzeja Boboli, to się tam zgłosiłem i zostałem organistą - mówi uśmiechnięty.
Dyrektorowanie w miejskim ośrodku kultury i gra na organach w kościele nie spodobała się partyjnym władzom w mieście. Niedawno skończył się przecież stan wojenny, czasy były mroczne i mało ciekawe.
- Od miejskiego sekretarza PZPR usłyszałem wtedy, że to nie licuje z powagą mojego stanowiska i że utraciłem zaufanie organu - opowiada rozbawiony. - Jeszcze tam coś było o ściąganiu gaci przez głowę, więc żeby zaoszczędzić organowi trudu, sam zrezygnowałem, nie z grania, ale z dyrektorowania. Szczęśliwie się złożyło, że wtedy już w Gorlicach po wojsku pracował Adam Nowak. Mogłem mu przekazać to, co zbudowałem przez pierwsze lata działania GCK - dopowiada.
Z Glinika Jan przeniósł się do szkoły w Ropie. Przez pewien czas był nawet konsultantem dydaktycznym na części starego województwa nowosądeckiego.
- Od 1992 roku jestem w Gorlickiej farze głównym organistą - mówi. - Miałem tę satysfakcję, że spod moich rąk wyszła choćby oprawa muzyczna uroczystości, w której czasie Matka Boża została patronką naszego miasta. Nadal gram, codziennie rano wchodzę na kościelny chór i gdyby tak wszystko zliczyć, to wychodzi mi prawie już 60 lat przy organach. To przecież trzy pokolenia gorliczan, dla których gram przy chrztach, ślubach i w ich ostatniej drodze - dopowiada.
Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Czytaj najnowsze informacje z Gorlic i okolic
WIDEO: Poważny program - odc. 5: kariera w Krakowie
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto