Członkowie Koła Łowieckiego Ryś zdecydowali: - 5000 złotych nagrody otrzyma ten, kto wskaże osobę, która poluje na byki, a potem odcina im głowy - zabierając wieniec, czyli poroże - mówi Wacław Grądalski, prezes Koła Łowieckiego Ryś, na terenie którego dochodzi do kłusownictwa.
Trofeum najpewniej trafia na czarny rynek. O ile w kraju wartość poroża na czaszce, które ma czternaście odnóg (czternastak) to około 1300 złotych, to myśliwi szacują, że już na Zachodzie można za nie uzyskać nawet 6000 złotych.
Wykorzystują nieostrożność zwierząt w rui
Wacław Grądalski załamuje ręce. To już drugi rok z rzędu, gdy ktoś grasuje po terenie, który dzierżawi Koło Łowieckie Ryś. On jest jego prezesem od 25 lat.
- Takich sytuacji nie odnotowywaliśmy do ubiegłego roku. Wtedy pierwszy raz nasi myśliwi znaleźli porzucone w lesie tusze byków. Zwierzęta pozbawione były głów, co wskazuje, że kłusownika interesuje właśnie trofeum. Na pewno nie poluje on dla pozyskania mięsa - tłumaczy Wacław Grądalski.
Scenariusz jest zawsze ten sam. Kłusownik wybiera porę rykowiska, czyli rui zwierzyny płowej.
- Zwykle ostrożne, zaszywające się w głębi lasu zwierzęta, w czasie rykowiska, które przypada na przełom września i października, wychodzą na łąki, są roztargnione, a przez to mniej czujne i narażona na takie niebezpieczeństwa. To zew natury, wykorzystywany właśnie przez kłusowników - dodaje Grądalski.
O ile myśliwym, zgodnie z kodeksem łowieckim na zwierzynę płową po zmierzchu polować nie wolno, to kłusownicy nie zważają na nic. Działają pod osłoną nocy, by nikt nie słyszał strzałów i nie interesował się ich obecnością w lesie. Mają czas, by wziąć łup i zniknąć.
Tak było rok temu, gdy padły trzy pierwsze byki. W tym roku znowu. Od połowy września do tej pory bestialsko zabite zostały kolejne trzy sztuki.
- W dwóch przypadkach zabite zwierzęta znaleźliśmy w ciągu dnia, podczas prac na łowiskach w Ropicy Górnej. Oględziny tusz wskazywały, że zastrzelone były kilka, może kilkanaście godzin wcześniej - opowiada Grądalski.
Ostatnim razem, w połowie ubiegłego tygodnia strzał słyszał myśliwy, który był akurat w łowisku w Bartnem.
- Wiedział, że nikt inny nie miał w tym czasie zgody na polowanie w tym terenie, dlatego wszczął alarm. Niestety i tym razem ofiarą kłusującego padł byk. Spłoszony intruz jednak nie ryzykował i nie zabrał głowy z porożem - dodaje Grądalski.
Z tym procederem póki co nie radzą sobie ani sami myśliwy, ani policja, która sprawą zajmuje się od jesieni ubiegłego roku.
To był bandyta, który zna zwyczaje zwierząt
Andrzej Szymański, myśliwy z wieloletnim doświadczeniem, ale też właściciel krakowskiego Biura Polowań Traper, z Kołem Łowieckim Ryś współpracuje nie od dzisiaj.
- Zajmujemy się organizowaniem polowań dla zagranicznych myśliwych na terenie Polski, również w Gorlickiem - mówi.
O przypadkach z naszego powiatu wie, potwierdza, że coraz więcej jest kłusowników i to nie tylko w naszym regionie.
- Dla myśliwego samo trofeum nie jest wartością. Tą stanowi możliwość obcowania z naturą, samo uczestnictwo w polowaniu - tłumaczy. - W tym przypadku nieistotne jest, kto to robi. Jest to bandyta - grzmi nasz rozmówca.
Andrzej Szymański dodaje, że jeśli zabijanie zwierząt dla poroży odbywa się w czasie rykowiska, to kłusownikiem może być każdy, kto zna zwyczaje jeleni w tym okresie.
- To człowiek, który zna naturę zwierząt i ich zwyczaje związane z rują. To ekipa profesjonalnych złodziei, zwykłych bandytów - dodaje.
W ostatnim przypadku z tuszy zwierzęcia udało się wydobyć pocisk, którym zostało ono zabite: - Został on zabezpieczony do badań balistycznych. Jest szansa, że te odpowiedzą na pytanie, z jakiej broni został wystrzelony. Wtedy będzie można dokonać porównania z bazą broni zarejestrowanej - tłumaczy Wacław Grądalski.
To optymistyczna wersja. Strzał mógł być bowiem oddany z innej, nielegalnej broni, choćby pozostałości powojennej w naszym terenie, bądź wykonanej w przydomowym garażu.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
FLESZ: Klimat w kraju się zmieni. Zagrożenie dla Polski i świata?