Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Szedł po diamentową odznakę

Halina Gajda
Halina Gajda
Łukasz: Teraz marzy mi się rowerowa wyprawa z Gorlic do... Chin
Łukasz: Teraz marzy mi się rowerowa wyprawa z Gorlic do... Chin archiwum
Łukasz Gogola potrzebował osiemnastu dni, by przejść Główny Szlak Beskidzki. To ponad pięćset kilometrów! Trasa wiodła przez siedem pasm górskich, po drodze zdobył kilkanaście szczytów.

Trasę Głównego Szlaku Beskidzkiego z Ustronia do Wołosatego, Łukasz Gogola przeszedł w 18 dni. Tak dla niezorientowanych, to „zaledwie” jakieś 510 kilometrów. Suma podejść na trasie, pod mniejsze i większe górki, to ponad 23 kilometry. - To tak jakby dwa razy wdrapać się i zejść z Mount Everest plus jeszcze jakiś pięciotysięcznik, na przykład Mount Blanc - śmieje się piechur.

Ile szczytów musiał zdobyć - nie wie. Gdyby liczyć według bąbli na stopach - pewnie kilkadziesiąt. - Wspina się człowiek i schodzi, ale nie na sam dół, tylko kawałek. Po to, by zaraz musieć zdobywać kolejne wzniesienie - wzrusza ramionami.

Po diamentową odznakę, dla sprawdzenia siebie

Łukasz, z zawodu fizjoterapeuta, z zamiłowania pozytywnie zakręcony podróżnik, jest jednym z czterystu osób w Polsce, które wspomniane pięćset kilometrów zdobyły w mniej niż 21 dni. To warunek, by dostać diamentową odznakę PTTK. Nawet nie długość trasy jest tu wyznacznikiem sukcesu, a trudność. Wystarczy rzut oka na mapę - GSB przebiega przez siedem pasm górskich: Beskid Śląski, Żywiecki, Makowski, Gorce, Beskid Sądecki, Niski oraz Bieszczady. Maszerując tak wytyczoną trasą, można dotrzeć choćby na Stożek, Baranią Górę, Babią Górę, Turbacz, Lubań, Przehybę, Radziejową Jaworzynę Krynicką, Rotundę, Smerek i Halicz. - W założeniu miała to być samotna wyprawa, ale jak to na trasie - spotykałem innych - opowiada.

Spotykał ciekawych ludzi gór, a to żołnierza zawodowego z egzotycznymi misjami na koncie, a to znów fankę Serbii i Bałkanów, był też „instruktor” żywienia się resztkami jedzenia na zapleczach wielkich sklepów. Byli i tacy, którzy porzucili korporację i ruszyli przed siebie. - Czasem szliśmy razem kilka godzin, czasem dwa dni. Najdłużej na trasie towarzyszyła mi Asia z Warszawy, która rzuciła wszystko i pojechała w Bieszczady. Co jakiś czas spotykałem także poznane wcześniej twarze, najczęściej na noclegach. Wspólne pogaduchy do późna, co niejednokrotnie kończyło się problemami z porannym wstawaniem - opowiada.

By zrealizować plan, każdego dnia trzeba było pokonać około trzydziestu kilometrów. Nieważne, czy wiało, lało, prażyło - ciągle do przodu, do celu. - Plecak, który miał ze sobą, był ograniczony do minimalnego minimum. Śmieje się, że nawet w przypadku majtek. Założył bowiem, że po drodze będzie spał w schroniskach albo u przygodnych ludzi, a tam zawsze znajdzie się miska i trochę ciepłej wody na drobną przepierkę.

Najważniejsza jest cyfra na przodzie

W trasę wyruszył 26 maja. W piątek. Na starcie stanął dokładnie o 6.30. Pierwsze podejście pod Równicę. Podekscytowany przygodą, nie poszedł, a w zasadzie pobiegł przed siebie. Prosto na szczyt i 25 minut później, miał do pokonania już nie pięćset kilometrów, a czterysta z hakiem.

Nic to, że ów hak liczył prawie sto kilosów. Liczyła się czwórka z przodu. I to chyba ona napędziła go tak bardzo, że dwanaście godzin później miał w nogach prawie 38 kilometrów. Tego dnia, poza wspomnianą Równicą, zaliczył również Czantorię. - Kusiła kolejka krzesełkowa - oszczędność czasu, wygoda, szybkość o siłach nie wspominając - opowiada. - Nie dałem się jednak wygodnym podszeptom. Szczyt zdobyłem z pomocą napędu nożnego.

Siłą rozpędu wdarł się do schroniska na Przysłopiu pod Baranią Górą. Od gospodarza dostał kawałek podłogi na korytarzu. Szybko okazało się, że ów korytarz to tak naprawdę kanał przerzutowy kiełbasy, napitków rozmaitych i studenckich plotek. Wszystko przez grupę, która akurat nabierała tam sił przed sesją. - Znosiłem to dzielnie, dopóki o drugiej nad ranem nie wpadli na pomysł, by rozegrać mistrzostwa Beskidu w ping-ponga i w tym celu wytargali na korytarz stół do gry. Musiałem zainterweniować - opowiada. - Godzinę później udało się w końcu zasnąć - dodaje jeszcze. Przy długodystansowym marszu w palącym słońcu, regeneracja to rzecz fundamentalna. - Tym razem nie było mi dane - uśmiecha się.

Ponad sto kilogramów dla Stóp-Biedaczek

Trzy dni po starcie, licznik wskazywał, że ma w nogach 102 kilometry. Nogi przypominały o sobie: halo chłopie, to my! Pamiętaj, że niesiemy ciebie i twój plecak. W sumie jakieś 112 kilogramów!

W ramach rekompensaty masował więc, a czasem nawet moczył w górskich strumieniach. To były najprzyjemniejsze chwile. Prawie tak ekscytujące, jak wyprawa na Babią Górę (ponad 1700 merów n.p.m) o 2.30 nad ranem. Chciał zobaczyć wschód słońca. Z latarką na czole pognał do przodu i od razu przekonał się skąd nazwa... - Dlaczego Babia Góra? Bo humorzasta - dowcipkuje. - Powitała mnie porywistym wiatrem. Takim, co niemal zwiewał ze zbocza - dodaje.

Widok słońca wynurzającego się z jeszcze śpiącego świata wynagrodził wszystkie trudy. O godz. 6.30 był już na dole. Wtedy się zaczęło. - Dziwne uczucie, ale praktycznie zasypiałem w marszu. Oczy same mi się zamykały. Zanim powieki ostatecznie opadły, dojrzałem drewniane stoły przed jakimś barem - opowiada z przejęciem. - Doczłapałem do nich, usiadłem na ławie. I... reszty nie pamiętam - przyznaje szczerze.

Obudzili go turyści, którzy wpatrywali się w dziwnie wyglądającego faceta, śpiącego martwym bykiem na stole.

Po drodze z Istambułu do Gorlic...

Trasa Głównego Szlaku Beskidzkiego, a już na pewno pokonanie go w tak krótkim czasie, to na pewno nie jest zadanie dla nowicjuszy. Łukasz ma solidne, kondycyjne zaplecze. W nogach między innymi trasę rowerową Turcja-Polska, konkretnie z Istambułu do Gorlic. W 25 dni pokonał ponad 2700 kilometrów. Zdarzyło mu się przejechać jednego dnia ponad 180 kilometrów. - Byłem z bratem - zdradza.

Podróż przeliczyli na 10 kilogramów zjedzonych pasztetów, 36 puszek tuńczyka, kilkadziesiąt bochenków białego pieczywa, kilkanaście nadziewanych tureckich placków i hektolitry wypitej wody. Do tego jeszcze dwadzieścia zgubionych wspólnie kilogramów, pięć przepraw przez rzeki i ponad 2300 górskich serpentyn. I to policzonych na oko. Jak Łukasza przycisnąć w zeznaniach, to zdradza, że marzy mu się nocleg w mongolskiej jurcie i rowerowa wyprawa Gorlice - Chiny. - Z Turcji to jeszcze tylko jakieś sześć, no może siedem tysięcy kilometrów - oblicza szybko. - To już tylko dwie trzecie drogi - kalkuluje.

Czerwona kreska. Wyznacznik dnia

Droga z Ustronia do Wołosatego, na wysokości Turbacza, krzyżuje się ze szlakami niedźwiedzi. - Imigranci, zza południowej granicy - mówi Łukasz. - Z dobrze poinformowanych źródeł wiedziałem, że po zimie siedzą jeszcze po swojej stronie - przyznaje.

Na szczęście, niedane mu było konfrontować wiedzy pozyskanej z tajemniczego źródła z rzeczywistością. Większą od niedźwiedzia zmorą było słońce, które akurat prażyło niemiłosiernie. Bywało, że wypijał... 12 litrów wody dziennie.

4 czerwca miał już za sobą 210 km. Trzy dni później był już w Beskidzie Niskim. Blisko maminych pierogów, własnego wygodnego łóżka i łazienki. Wszystko kusiło z daleka, przywoływało: no chodź, co ci zależy. Głuchy na syrenie śpiewy Łukasz pognał do przodu. - Przy okazji zobaczyłem, jak majestatycznie wygląda odbudowany cmentarz na Rotundzie. Wstyd się przyznać, ale byłem tam pierwszy raz. Miejsce niezwykle, skłania do zadumy.- dodaje z powagą. Potem było schronisko w Bartnem i Przełęcz Halbowska. Łukasz kolejny odcinek trasy opisuje dosadnie: bagno i moczary. Brakowało tylko pluskiew i sześciometrowego krokodyla, bo bąki-potwory już były. 12 czerwca jest u wrót Bieszczadów, na wysokości Komańczy. W drodze na Smerek natknął się na ślady wilków i odbite, niedźwiedzie łapy. - Do czerwonej kropki w Wołosatem, krocząc po dobrze znanych grzbietach połonin, dotarł 13 czerwca. Piękna była! - wyglądała jak pomidor w mozzarelli albo wisienka w bitej śmietanie - opisuje dosadnie.

WIDEO: Nowy Sącz: Urzędnicy przenoszą się do galerii handlowej

Autor: Katarzyna Gajdosz, Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska