Niemal trzydzieści rodzin otrzymało pomoc w ramach tegorocznej edycji Szlachetnej Paczki. Wzruszeń, łez spowodowanych hojnością darczyńców było mnóstwo. Niejedna spłynęła po policzkach wolontariuszy.
Najpierw obdarowany, obdarowywał innych
W sobotę rano, Pawilon Historii Miasta zamienił się w wielki magazyn świątecznych prezentów. Jedne wyjeżdżały, inne były akurat wnoszone. Małgorzata Markowicz, liderka Szlachetnej Paczki w naszym regionie, w czerwonym swetrze z roześmianym reniferem - żeby ją było widać z daleka - była jak kapitan na okręcie: stanowcza, ale serdeczna wobec wolontariuszy.
Słuchać było jej gromki głos: bierzemy wszystkie paczki z tego stosu i jedziemy do - i tu padał adres. Mikołaj jest potrzebnym, bo na miejscu są dzieci. Wezwany na miejsce święty, gotowy do działania, brał paczki pod pachę i wyruszał w teren.
- Zdarzył się darczyńca, którego twarz wydawała się znajoma - opowiada Beata Tomalska, od czterech lat wolontariuszka Szlachetnej Paczki. - Okazało się, że ów, sam kiedyś dostał wsparcie. Widocznie było tym impulsem, który pozwolił mu stanąć na nogi. Nie zapomniał, że kiedyś ktoś jemu pomógł i teraz sam jest darczyńcą - opowiada.
Dwie tony węgla w opakowaniu zastępczym
W tym roku, pośród obdarowanych, dominowały osoby starsze, czasem samotne, schorowane. Do takiej pojechało... dwie tony węgla potrzebnego na zimę. Tak samo było z drewnem na opał. - Dla większości, towary zupełnie naturalne o tej porze roku. Dla nich - marzenie bez szans na realizację z własnych funduszy - zwraca uwagę Małgorzata Markowicz.
Pan Władysław, jeden z obdarowanych mieszka sam z synem. Panowie podzielili między sobą obowiązki - tata pracuje by jako-tako związać koniec z końcem, syn Krzysztof nie boi się ani odkurzacza, ani mopa. Dom, choć skromnie urządzony, błyszczy. Krzyś, na uwagę o idealnym porządku pręży się dumnie, a na twarzy ma uśmiech od ucha do ucha.
- Tak się nam poskładało, że trzeba sobie jakoś radzić - mówi cicho pan Władysław.
Gdy w sobotnie przedpołudnie przyjechali do niego wolontariusze, był wyraźnie wzruszony, choć robił, co było tylko można, by to ukryć. Rodzina dostała wszystko, o co prosiła. A nie były to żadne zbytki - codzienna chemia domowa, trochę żywności, wymarzona bluza dla chłopaka. I tak potrzebna kuchenka gazowa, bo stara zaczyna już pomału niedomagać.
Małgorzata Markowicz, liderka paczki już nie raz przekonała się, jak potrafią cieszyć małe rzeczy. W sobotę, gdy wróciła od jednej z rodzin, oczy jej błyszczały. - Nie spodziewałam się, ile radości mogą dać proste domowe sprzęty, na przykład garnki - opowiadała.
Przygotowywali paczki do ostatniej chwili
Przygotowanie paczek trwało dosłownie do ostatnich chwil. Okazało się, że któraś rodzina nie ma jeszcze odkurzacza, o który prosiła. Wiadomość przeszła przez magazyn jak burza, rozdzwoniły się telefony: no, jak to, przecież tak być nie może.
Błyskawicznie zawiązała się paczka przyjaciół, która sprzęt zorganizowała. Odkurzacz pojechał z resztą prezentów.
- Miałam kiedyś bardzo liczną rodzinę, która mieszkała w zapadającym się, niewielkim domku - opowiada Wiola Bogdan. - To był ten pierwszy raz, gdy nie wytrzymałam emocji, rozpłakałam się na ich oczach - opowiada szczerze.
Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 1. Dlaczego wychodzimy na pole?
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
>>> Zobacz inne odcinki MÓWIMY PO KRAKOSKU