Nie na lisy, czy dziki, ale na prawdziwie grubego zwierza nastawiali się dawni oficjele, którzy przybywali do naszego regionu, żeby postrzelać z flinty. Do historii przeszła m.in. wizyta marszałka Jugosławii Josipa Broz Tito, którą utrzymywano w głębokiej tajemnicy. Wymarzył on sobie, że ustrzeli niedźwiedzia lub żubra. I choć zwierzęta te były i są pod ścisłą ochroną, propozycja przyjazdu Tito w tym właśnie celu o dziwo spotkała się z przyjęciem. Wystarczył jeden podpis w ministerstwie i problemu nie było.
- Do Ustrzyk Dolnych nawieźli wówczas szynek, kiełbas i innych towarów, chociaż w kraju panował deficyt podstawowych produktów. W końcu miał pojawić się sam Broz Tito - relacjonuje Julian Huta, który wydał właśnie swą kolejną książkę o niezwykłych polowaniach, jakie odbywały się dziesiątki lat temu na naszej ziemi..
Wszystko szło zgodnie z planem do czasu, gdy okazało się, że brakuje przynęty na dużego zwierza. - Nadeszła wiadomość, że nie dowieźli kapusty, za którą przepadają żubry - mówi Julian Huta. - Wszczęto alarm, bo obawiano się, że polowanie okaże się wielkim „niewypałem”. Transport kapusty w końcu dotarł na miejsce, przyleciał specjalnym samolotem z Warszawy - dodaje.
Myśliwy wychował mistrza
Pan Julian w swej książce „Gwidon Strouhal wielki myśliwy i leśnik oraz inne wspomnienia myśliwych” opisuje barwną postać legendarnego łowczego, ale także interesujące i mało znane opowieści oraz anegdoty z tamtych czasów. To właśnie główny bohater tej książki, czyli Gwidon Strouhal był jednym z organizatorów polowania, na które wybrał się marszałek Broz Tito.
- Gwidon to był wybitny myśliwy, leśnik i doskonały strzelec. Swojego syna Grzegorza wychował na wielokrotnego mistrza Polski i olimpijczyka w strzelectwie sportowym. Lasy Bieszczad i Beskidu Niskiego znał na wylot - mówi autor książki.
Był bardzo znany w środowisku myśliwych. W PRL-u często ściągał w lasy Beskidu Niskiego oraz w Bieszczady wysoko postawionych urzędników. - Przyjeżdżali tu spragnieni wrażeń myśliwskich marszałek Polski Marian Spychalski, generał Zygmunt Berling, premier Piotr Jaroszewicz - wylicza Julian Huta.
Sanie rosły w oczach
W książce są też wspomnienia myśliwych i leśników o organizowaniu polowania dla szkockiego generała, który lądował w Kwiatoniu czy legendy beskidzkich lasów Tomku Pyrdole ze Smerekowca. - Tomek Pyrdoł miał złote ręce do wszystkiego. Pewnej zimy zrobił góralskie sanie dla posła, a robił je w dużej izbie. Gdy je przyszło wyprowadzić w pole, okazało się, że nie mieszczą się w drzwiach i trzeba było je rozebrać - mówi z uśmiechem pan Julian.
Podkreśla, że to już jego kolejna, ale jak zapewnia nie ostatnia książka o tej tematyce. - W zanadrzu mam następne historie - dodaje.