Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia: Dawid Kurzmann poszedł na śmierć z sierotami z getta

Marta Paluch
Marcel Kurzmann do domu dziadka przy ul. Mostowej 10 przychodził jako kilkuletnie dziecko. Teraz tu wrócił
Marcel Kurzmann do domu dziadka przy ul. Mostowej 10 przychodził jako kilkuletnie dziecko. Teraz tu wrócił Andrzej Banaś
Dawid Kurzmann, przedwojenny filantrop, poszedł z sierotami na śmierć, jak Korczak. Dziś Marcel Kurzmann, wnuk Dawida, chce upamiętnić tę historię. Wspiera go "Gazeta Krakowska"

WIDEO: Mój dziadek, Korczak z Krakowa

Autor: Marta Paluch/Gazeta Krakowska

Marcel Kurzmann przyjechał do Krakowa, by opowiedzieć o swoim dziadku, który w 1942 roku poszedł na śmierć z sierotami z krakowskiego getta, choć mógł uciec. Nie zrobił tego, bo czuł się za nie odpowiedzialny. Do niedawna prawie nikt nie wiedział o jego istnieniu. Dziś walczymy o ulicę jego imienia w mieście.

Kamienica przy Mostowej

Deszczowa środa 11 marca 2015. 85-letni Marcel szybkim krokiem idzie na Mostową 10. Narożna kamienica z dużą, niegdyś piękną bramą. Tutaj mieszkał Dawid Kurzmann.

- Pamiętam, jak przychodziliśmy tu na obiady - wspomina Marcel. Ten dom widzi po raz pierwszy od ponad pół wieku.
Dziś niewiele wskazuje na dawną świetność tego budynku. Przybrudzona elewacja kryje jasny tynk. W rozległym wielopokojowym mieszkaniu, które kiedyś wynajmowała rodzina Kurzmannów, mieszka dziś kilka rodzin.

Marcel przychodził do niego ze swojego mieszkania przy Dietla 79. Stamtąd miał do dziadka blisko. - O! Tu moje zdjęcie z konikiem, moim ulubionym. Nie brakowało nam zabawek - pokazuje starą fotografię. Tego konika przykrył pokrowcem, gdy w pośpiechu uciekali we wrześniu 1939 roku na wschód. - Przykryłem, żeby się nie zakurzył, jak wrócę za dwa, trzy tygodnie - wspomina Marcel. Miał wtedy cztery lata.

Przed wojną kamienica przy Mostowej była piękna: kafelki w łazience, bieżąca woda, w drzwiach pokojówka, dla dzieci - niania, wreszcie: telefon. Wtedy luksus.

Kurzmannom niczego nie brakowało. Bo dziadek Dawid miał głowę do interesów. Handlował stalą na wielką skalę, zarabiał na tym furę pieniędzy.

Ale nie był typem krwiożerczego kapitalisty. Z długą brodą, pobożny, dostojny. Brali go nawet za rabina. Pomyślał, żeby coś pożytecznego z pieniędzmi zrobić.

Ulokował je w sierocińcu, przy ul. Dietla 64, kilka numerów od mieszkania Marcela. Gdy on zarządzał Zakładem Sierot Żydowskich, biednym dzieciakom niczego nie brakowało. Ani kakao, ani łazienek, których nie miała większość krakowian, ani sal gimnastycznych, ani wakacji pełną gębą.

Można sobie wyobrazić, co czuł Dawid Kurzmann, gdy Niemcy zabrali sierotom piękne kamienice (w 1939 r. były już cztery) i kazali się wynieść do getta w Podgórzu, gdzie stłoczone, mieszkały z wszami i szczurami, spały na drewnianych pryczach.
Marcel był już wtedy daleko na wschodzie, uciekł z rodzicami i siostrą. - Nie wiedziałem, co się dzieje z dziadkiem - mówi.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Szli na śmierć w ciszy

28 października 1942 roku hitlerowcy otoczyli krakowskie getto. Strzelali do Żydów na ulicach, gonili ich jak bydło.

W tym całym horrorze Kurzmann starał się zachować spokój. Wiedział, że nie może denerwować dzieci. Nie chciał uciekać, chociaż mu to proponowano. Spokojnie wziął tałes, i na czele swoich dzieci poszedł z nimi Lwowską i Wielicką na dworzec w Płaszowie. W ciszy, bez krzyków, płaczu. Dzieci czuły, że są pod jego opieką.

Stamtąd wywieziono ich do Bełżca, prosto do komór gazowych. Nikt się nie uratował.

Marcel Kurzmann już nie pamięta kiedy dowiedział się o śmierci dziadka. - Zresztą, wtedy z dziećmi o takich sprawach, sprawach dorosłych się nie rozmawiało. Takie były czasy - opowiada. Wiedział tylko, że dziadek został zabity i że zrobili to Niemcy. Marcel bardzo bał się Niemców.

Bał się ich, kiedy na początku września uciekał z rodzicami i siostrą do Buczacza. - Chyba woźnica dał mi lejce do furmanki, którą jechaliśmy, chyba żeby mnie czymś zająć. Do dziś je pamiętam, takie ciężkie rzemienne lejce. Kiedy nadlatywały bombowce, puszczałem je i kryliśmy się w rowie - wspomina Marcel Kurzmann.

W Buczaczu długo nie zabawili.

- W 1940 r. sowieccy żołnierze weszli do domu z bagnetami i kazali się zabierać. Wywieźli nas na Ural, trzy tygodnie w bydlęcym wagonie, bez ubikacji, wody, światła - wspomina. Był wtedy pięcioletnim dzieciakiem.

W kobietach w Buczaczu musiał wzbudzać matczyne uczucia, bo w drodze na dworzec podawały mu kakao, tak jakby chciały dodać otuchy. Wiedziały, co go czeka.

Było jak było

Marcel z rodzicami i siostrą od tej pory tułali się przez 15 lat. Po Uralu było pięć lat w Samarkandzie (dzisiejszy Uzbekistan). - Mama była panienką wypieszczoną przez dziadka, nie dawał się jej niczego w domu dotknąć. A tam trafiła do maleńkiego domu z klepiskiem, gdzie za szafy służyły dwie wnęki w ścianach. W zimie płaszcze do tych ścian przymarzały - śmieje się Marcel. - Ja aż tak bardzo nie cierpiałem, jak to dziecko. Było jak było i tyle. Bez wody, ubikacji, nawet pasty do zębów. No to brało się popiół i czyściło tym zęby. Nie było tak przyjemnie jak z pastą, ale dało się przyzwyczaić - opisuje.

Świadectwa szkolne ma do dziś. Na zwykłej kartce wyrwanej z zeszytu. Ale za to same czwórki i piątki.
Rosjanie dopiero w 1946 roku pozwolili im wrócić do Polski. Poszli do mieszkania, które wynajmowali przed wojną na Dietla. Tylko tak, zobaczyć. - Ktoś otworzył drzwi i zamknął. Bali się - opisuje Marcel Kurzmann.

Zamieszkali przy Przemyskiej, w dawnym żydowskim akademiku, w pokoju przedzielonym kocem na sznurze. Po drugiej stronie sznura mieszkała inna rodzina. Ciasnota, jak to po wojnie. - Tatuś chyba wtedy zaczął pytać ludzi, jak dziadek zginął, co z dziećmi. Zostało jeszcze wiele osób, pamiętających tamte czasy. Ale mnie nic nie opowiadał - wspomina Marcel.

Jest świadek, który z okna mieszkania przy Lwowskiej widział jak Kurzmann szedł na czele "swoich" dzieci do transportu.
Marcel był już nastolatkiem, chodził do szkoły. Ale już nie czuł się tu dobrze. - Wiedzieliśmy o pogromie w Kielcach w 1946 r. Gdy zaczął się pogrom w Krakowie, mężczyźni z Przemyskiej szykowali się. Na co? Żeby, w razie czego, nie dać się zaskoczyć - wspomina.

W klasie (nieistniejące już liceum św. Jacka przy Siennej) był jedynym Żydem, zawsze miał jakiś problem. To znaczy, zawsze z nim był problem. -Kolega mówił: "śmierdzisz cebulą i czosnkiem, zrób coś z tym". A ja tak uważałem, żeby ich nie jeść, bo wiem, że oni nie lubili tego zapachu - śmieje się dziś. - A to znowu pytali, dlaczego ta krew niemowlęca jest tak niezbędna do macy... - dodaje.

W 1950 roku z rodzicami wyjechał do Izraela. Komuniści kazali im się zrzec polskiego obywatelstwa. A w Izraelu czekał ich zimny prysznic. - Przywieźli nas do obozu przejściowego i buch! DDT na głowę. Bali się, że przywieziemy jakieś choroby, więc dwa tygodnie kwarantanny - opowiada. - Obóz był otoczony kolczastym drutem, żebyśmy z niego nie uciekli. Może się bali, że kogoś czymś zarazimy? - dodaje.

On, dzieciak, szybko się przyzwyczaił. Do mieszkania w namiotach (sześć lat, do 1956 r.), komarów, gorąca, betonowej podłogi. - Ale tatuś nie mógł się w Izraelu odnaleźć. Do końca życia wspominał Kraków. Tęsknił, słał do znajomych w Krakowie listy, że w Izraelu mu źle - tłumaczy Marcel.

Do dziś krakusy wydają "Krakowskie Nowiny" po hebrajsku. - Mają ogromny sentyment do tego miasta - podkreśla Kurzmann. Wrócił pierwszy raz 10 lat temu, z wycieczką. Teraz jest po raz drugi. Bo dowiedział się, że pewien nauczyciel z Krakowa, Grzegorz Siwor, dogrzebał się historii jego dziadka. I napisał o nim książkę "Enoszijut. Opowieść o Dawidzie Kurzmannie".
- Myślę, że tatuś nie wiedział o tym, co się stało z dziadkiem nawet połowy tego, co jest w książce - mówi Dawid Kurzmann.
O ulicę jego imienia niedawno wystarał się w mieście, w którym mieszka, Riszon Lezion w Izraelu. Łatwo nie było. Gdy się dowiedział, że o to walczymy również w Krakowie, wzruszył się.

- Na jej otwarcie przyszedłbym z Izraela nawet pieszo - deklaruje piękną polszczyzną.

Walka o pamięć.
Nasza gazeta włącza się w akcję upamiętnienia osoby Dawida Kurzmanna. Wraz z autorem książki o "krakowskim Korczaku", Grzegorzem Siworem, będziemy walczyć o to, by jedną z krakowskich ulic nazwać jego imieniem.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska