
Duch z pałacu
Wiesław Koneczny, malarz i pisarz z Libiąża, autor książki: „Libiąskie i inne opowieści” opowiadał kilka lat temu naszej koleżance o duchu, którego spotkał w ruinach pałacu w Głębowicach.
- Było to dawno temu - zaczyna swą opowieść. Jako chłopak wybrał się z kolegami Kazkiem i Gustkiem na wycieczkę rowerową w tamte strony. Gdy dotarli do celu, pan Wiesław, oczarowany pięknem ruin, zaczął szkicować pejzaż. Nagle ktoś szturchnął go łokciem w plecy. Pan Wiesław był przekonany, że to któryś z kolegów, dopóki się nie odwrócił.
- Nie było ich w pobliżu. Za to stał tam młody, wysoki mężczyzna - relacjonuje. Zapytałem go, czy wie, do kogo należała ta posiadłość. Nieznajomy wyrecytował mu kilkanaście nazwisk. Gdy skończył, rozpłynął się w powietrzu. - O mało nie dostałem zawału. Kazek i Gustek też widzieli, jak zjawa znika - przekonuje pan Wiesław. Nie mieli wątpliwości, że to był duch, tym bardziej że przeszukali ruiny kilkakrotnie i nie znaleźli śladu po mężczyźnie.

Biała dama i czarny pies
Tak jak każdy zamek, również zamek w Ogrodzieńcu ma swoje historie nie z tej ziemi. Z tym, że w Ogrodzieńcu jest kilka duchów. Przede wszystkim na ruinach starszy Biała Dama - czyli zjawa Olimpii Bonarówny, córki Stanisława Bonara, który jako zagorzały protestant sprzeciwił się jej związkowi z katolickim rycerzem Stanisławem Kmitą. Ojciec oszukał wybranka córki, wmawiając mu, że ta poślubiła innego. Zrozpaczony młodzieniec rzucił się w przepaść, a gdy wieść ta dotarła do jego ukochanej, Olimpia również skoczyła z zamkowej wieży.
Po Ogrodzieńcu błąka się również upiór czarnego psa. Po potopie szwedzkim zamek przeszedł w ręce kasztelana krakowskiego Stanisława Warszyckiego, który w całej okolicy słyną z wielkiego okrucieństwa. Legenda głosi, że magnat nie umarł śmiercią naturalną, tylko żywcem został zabrany przez diabły do piekła. Dziś straszy w Ogrodzieńcu pod postacią czarnego psa ciągnącego za sobą brzęczący łańcuch.

Kiedyś tu był cmentarz
Maria i Zofia Lelito, mieszkanki Libiąża opowiedziały Wiesławowi Konecznemu, autorowi książki „Libiąskie i inne opowieści” historię sprzed lat. - Mieszkałyśmy z mamą w takim starym budynku niedaleko dzisiejszego urzędu gminy - opowiada pani Maria. - Dom nawiedzała wysoka, bardzo chuda kobieta, ubrana w strój z innej epoki - twierdzi.
Jej mama, która nie do końca chciała uwierzyć, że to duch, poprosiła o pomoc zaprzyjaźnionego księdza. - Przeszperał księgi parafialne i odkrył, że przed laty w tym miejscu był cmentarz choleryczny - przekonuje pani Zofia. I choć zmarłych przeniesiono potem w inne miejsce, jakaś dusza mogła pozostać...

Tajemnicze, ciemne jaskinie
Jedna z opowieści dotyczy starych jaskiń, które były ukryte na wzgórzach Libiąża, niedaleko dzisiejszej kopalni Janina. - Sam bawiłem się tam za łebka - opowiada Wiesław Koneczny, dodając, że w czasie wojny służyły jako schron. Legenda głosiła, że ten, kto waży się kiedykolwiek zniszczyć jaskinie, zginie marnie.
- Były lata 60. ubiegłego wieku, gdy pewien zamożny człowiek zaczął je dewastować, przerabiając kamienie na materiał budowlany - opowiada pisarz. Mężczyzna, doglądając robót, został zmiażdżony przez samochód.
- Legenda się spełniła, a libiążanie długie lata przeżywali tę historię - przekonuje Koneczny.