Pierwsza podbija zapotrzebowanie na wykwalifikowanych pracowników, druga sprawia, że potencjalnych rąk do pracy mamy coraz mniej; w dorosłość wchodzą bowiem generacje dwa razy mniej liczebne niż dekadę temu. Nawet milion pracowników z Ukrainy nie wystarczył do zniwelowania deficytu.
Z tym większym zdziwieniem przedsiębiorcy spoglądają na blisko milionową wciąż armię bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy. Oczywiście, problem wynika po części z nieadekwatnych kwalifikacji bezrobotnych lub nędznych propozycji firm. Ale doświadczeni pracownicy pośredniakow przyznają, że wprowadzone cztery lata temu profilowanie bezrobotnych odsłoniło sporo smutnej prawdy.
Czytaj tekst: 70 tysięcy Małopolan "szuka pracy", a firmy cierpią z braku chętnych
W ramach owego profilowania urzędnicy dzielą zarejestrowanych na trzy grupy: gotowych natychmiast podjąć zatrudnienie; takich, którym trzeba w tym trochę pomóc; i wreszcie: niezaradnych, po przejściach, bez kwalifikacji, bez stałego zajęcia od lat, czasem nawet kilkunastu.
Przypisane do trzeciego profilu z jednej strony nieco stygmatyzuje (urzędnicy mówią o tej grupie „problemowi”), ale z drugiej - pozwala przez dwa lata unikać zatrudnienia bez groźby skreślenia z rejestrów. Pewne osoby, nawet rodziny, nauczyły się to wykorzystywać, by nie podejmować pracy i żyć z zasiłków – wskazują urzędnicy.
Spośród 940 tys. bezrobotnych zarejestrowanych w całej Polsce i 70 tys. w Małopolsce do pierwszego profilu („gotowi od ręki”) przypisano... 2 proc., zaś do trzeciego („problemowi”) 40 proc. W powiatach o najwyższym bezrobociu gotowi i prawie gotowi stanowią mniej niż 10 proc., a „problemowi” ponad 90. Efekt?
Praca coraz częściej szuka tam człowieka, ale człowiek nie bardzo chce, by go znalazła.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
