Kolega ów szerzej znany jednak nie jest, ani w "Klanie" ani w "Mam Talent" nie występował, więc sprawa rozegrała się w niewielkim gronie i nie wyszła poza ściany malutkiej redakcyjnej palarni. Dopiero ja, właśnie teraz, ją upubliczniam, brutalnie wywlekając na światło dzienne głęboko i od lat skrywaną przezeń ponurą tajemnicę. Tajemnicę, która może złamać mu dziennikarską karierę, bo społeczeństwo ujrzy i niechybnie napiętnuje dziwaczność jego zainteresowań. Niektórzy nazwą to po imieniu - grzechem.
Zapytacie, po co to robię. To proste. Naturalnie z prymitywnych pobudek; dla poklasku, dla zwiększenia czytelnictwa, dla zwabienia waszego wzroku i uwagi - tu i teraz. Za to mi płacą. Także doczekajcie cierpliwie do wielkiego finału. Nie zawiedziecie się, obiecuję.
Jeśli stoicie - usiądźcie. Jeśli siedzicie - upewnijcie się, że oparcia są dobrze zamocowane. W nerwowym oczekiwaniu na puentę nie doradzałbym lekceważenia względów bezpieczeństwa. Ja z szoku otrząsnąć się nie mogę do tej pory i z tego wszystkiego czasem w tramwajach szarpię zębami tapicerkę i wyrywam uchwyty z wilczym skowytem. Zrozumcie jednak moje położenie, moje uczucia. Ktoś, kogo znam od wielu lat, okazał się być człowiekiem o drastycznie odmiennym, że tak to eufemistycznie ujmę, światopoglądzie.
Przez całe dekady budował swój fałszywy wizerunek, skrywając prawdziwe "ja" pod fasadą zwyczajnego bytu. `Wydawał się być zupełnie normalny; rodzina, żona, syn, pies, skoda i własnościowe M-3. A tutaj taki numer! Nie, ciągle nie mogę uwierzyć, że w ten sposób wystąpił wbrew przyjętym regułom, wbrew większości.
To prawda, że miał swoje osobliwe przyzwyczajenia, ale kto ich nie ma? Nic nie zwiastowało, że nagle, ni stąd ni zowąd, tak agresywnie zamanifestuje swoją inność, wypnie się na kulturę, na obyczaje. Jakby coś go opętało.
To był dzień, jak co dzień. Kwadrans pracy, kwadrans rozmów na papierosie (chodzą na niego nawet ci, którzy zasysają biernie, jak ja, no bo przecież nie będziemy tyrać za palaczy). W palarni jak zwykle dyskutowaliśmy o Petrarce i innych młodopolskich poetach. Nic nie zapowiadało nadchodzącego trzęsienia ziemi. W pewnej chwili rozmowa niespodziewanie zeszła na rycerzy Jedi, bo akurat dzień wcześniej jakieś Star Warsy leciały w telewizorze.
I wtedy TO się stało.
Czas się zatrzymał, papierosy przestały się żarzyć, a białe smugi zawisły wyczekująco. Kolega się nadął, nabrał wymieszanego z dymem powietrza w płuca i wykrztusił z siebie: "Nie mam pojęcia, o czym mówicie, bo nie lubię takich filmów i nigdy nie oglądałem Gwiezdnych Wojen. NIGDY".
Naprawdę nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, co zrobię, gdy znów spojrzy na mnie zza komputera. Chyba odwrócę wzrok.