MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kwiatkowski dostał rolę Hioba. Ile nieszczęścia może znieść człowiek?

Katarzyna Janiszewska
Jerzy Kwiatkowski. Nieszczęścia spadały na niego jedno po drugim, ale on nie wini nikogo. Z łukiem w ręku poprawia trochę nasz świat...
Jerzy Kwiatkowski. Nieszczęścia spadały na niego jedno po drugim, ale on nie wini nikogo. Z łukiem w ręku poprawia trochę nasz świat... Andrzej Banaś
Bóg miał plan. Postanowił wystawić wiarę Jerzego Kwiatkowskiego na próbę. Odebrał mu zdrowie, syna i majątek. Napięta cięciwa łuku błyszczy w słońcu. Lewa ręka strzelca zaciska się na łuku. Prawa niemal dotyka podbródka. Wszystko zsynchronizowane: strzała, cięciwa, ramiona łuku i człowieka są w jednej linii. Łucznik jest skupiony, nie drgnie mu nawet mięsień. Słychać tylko delikatny świst, kiedy ostry kawałek stali wbija się w niebieską tarczę. Łuk swobodnie opada, przypięty do nadgarstka smyczą.

"Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła.
Miał siedmiu synów i trzy córki.
Majętność jego stanowiło siedem tysięcy owiec, trzy tysiące wielbłądów, pięćset jarzm wołów, pięćset oślic oraz wielka liczba służby (...)".

Jerzy Kwiatkowski spod Olkusza lubi takie słoneczne poranki, kiedy może siedzieć na ganku przed swoim domem i trenować. Promienie grzeją mu twarz. W powietrzu czuć zbliżającą się wiosnę. Jest tylko on i strzelanie, nikogo więcej w tej chwili nie potrzebuje. Sfatygowany skórzany kołczan służy mu już 11 lat. Łuk firmy Hoyd, mówi, to solidna, amerykańska robota. Olimpijski poziom. Mówi: wystarczy umieścić strzałę w siodełku i nie przeszkadzać, sam strzela.

Czytaj także: Działacz społeczny spod Olkusza przeżył dwie tragedie. Dziś sam potrzebuje pomocy

Tężyzny fizycznej Kwiatkowskiemu nigdy nie brakowało. W młodości trenował rzut dyskiem, oszczepem i pchnięcie kulą. Zaczął w podstawówce, w klubie "Kłos". Ale jak poszedł pracować, nie było już na to czasu. Zawsze wysportowany, krzepki, czarnowłosy i to mu zostało do dziś: gęste czarne włosy, solidnie zbudowana góra: mocne, szerokie ramiona, choć ma już 61 krzyżyk na karku.

A niech pani patrzy, mówi Kwiatkowski, jak mi te ramiona pracują, kręci młynki: góra, przód, dół, tył i na zmianę.
Każdy dzień Kwiatkowskiego wygląda podobnie: poranna toaleta, śniadanie i rozgrzewka, żeby nie zerwać mięśni. A później ćwiczenia wzmacniające, wytrzymałościowe. Aby jednak nie być tak całkiem samemu, włącza komputer.

Mówi: na You Tube jest wszystko, mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy. Więc trenują jakby razem: on w swoim pokoju i sportowcy, w różnych częściach świata.

Z okna widzi boisko zakończone skarpą, idealny teren, żeby na nim urządzać zawody w łucznictwie.

Zamożność Hioba
Kwiatkowski z niejednego pieca jadł chleb, to ten typ człowieka. Z zawodu monter instalacji wewnętrznych, tak zwanych wod.-can.-gaz-co. Jeszcze na praktykach pojechał do Krakowa na kurs spawania. Zrobił też dyplom mistrza ogrodniczego, dużo czytał, sam się dokształcał.

Na dwa i pół roku zatrudnił się w Hucie Katowice. Był kierowcą, elektrykiem, monterem, wszystkim. Zawsze go interesowało, co się dzieje w jego wsi. Społecznik, zapisał się do ZSL. Nie było szkoły w Braciejówce. No to ściągnęli wicewojewodę, by zyskać poparcie dla swojej inicjatywy. Zawiązał się komitet budowy placówki oświatowej. Kwiatkowski załatwiał pozwolenia.

A później, jak się okazało, że szkoła ma stanąć za blisko kościoła i trzeba ją przesuwać, to Kwiatkowski jeździł: biuro projektowe, biuro ochrony środowiska w Krakowie, wydział edukacji w Olkuszu. Pukał od jednych drzwi do drugich.
Następna kwestia - wodociąg. Też powstał komitet budowy i znów Kwiatkowski na pierwszym froncie działania.
Nie było, jak to się mówi rzeczy, do której by ręki nie przyłożył.

Miał 22 lata, kiedy zaczął budować szklarnie: prawie tysiąc metrów pod szkłem i w tunelach. Zawsze to lepiej być na swoim, niezależnym od nikogo. Ale też człowiek cały czas jest w pracy, nie ma, że weekend, wakacje, święta. W zakładzie za pięć trzecia bierz kapotę, a swojego musi się doglądnąć, choćby nie wiem co. W kuchni na ścianie były zamontowane czujniki, jeśli temperatura w szklarni spadła, to dzwonek rozdzwaniał się w całym domu. I po spaniu.

Na wiosnę Kwiatkowski sadził warzywa: pomidory, ogórki, sałatę. A w czerwcu na polu - chryzantemy, odmiany siedmiotygodniowe - takie, które nie wymagają cieniowania. We wrześniu, jak już było po zbiorach warzyw, kwiaty przenosiło się do szklarni: w sumie 4,5 tys. doniczek.

Był młody, ale odważny i pracowity. Nie pochodził z majętnej rodziny, musiał wziąć kredyt, żeby rozkręcić gospodarstwo. 360 tys. złotych, na tamte czasy ogromne pieniądze. Zaryzykował. Ale uprawy szły, jedno się sprzedawało, drugie sadziło i kredyt się spłacał.

Z żoną Barbarą są już 40 lat po ślubie. Rubinowe gody, gdyby ktoś chciał wiedzieć, choć na przykład Kwiatkowskiego takie rzeczy nie interesują.

Żona pochodzi z sąsiedniej wsi, trzy kilometry, jeśli jechać naokoło, ale ścieżką, na przełaj będzie bliżej, zaledwie kilometr.
To jedna parafia, razem chodzili do kościoła, razem poszli do Pierwszej Komunii Świętej, razem na zabawy, tańce. Jak to na wsi, ludzie się znają, nie to co w mieście, że w jednej klatce i jeden o drugim nic nie wie.

Basia sprzedawała w sklepie. Ale jak się pobrali, zaczęła pracować z mężem na gospodarce. Wspólnie się dorabiali, postawili piękny, piętrowy dom, urodziły się im dzieci: córka i syn.

Hiob traci zdrowie

To się zdarzyło wtedy, kiedy Okrągły Stół. Tylko, że Stół był w lutym, a to we wrześniu. Kwiatkowski kupił piec z ruchomym rusztem do ogrzewania szklarni. Ruszt chodził w kółko, miał się spalał i ogrzewał wodę w piecu. Piec mógłby ogrzać i dwa razy większą powierzchnię, Kwiatkowski miał ambitne plany rozwojowe. Jak już coś robić, powtarzał zawsze, to porządnie, nie na pół gwizdka.

Kupił płyty do przykrycia kotłowni. Betonowe, 600 cm na 120 cm, 1,5 tony wagi. Ale w razie, gdyby trzeba było wymieniać piec, można by go łatwiej wydostać, niż budując strop. Kwiatkowski pamięta wszystko dokładnie, jakby to było wczoraj. Zakładają z kolegami te płyty, on stoi na burcie samochodu, czyli mówiąc ściślej na tylnej skrzyni ładunkowej. Płyta zawieszona na dźwigu zwisa nad piecem, ale coś nie pasuje, nie chce wejść. Trzeba ją przesunąć na drugą stronę.

Ostatni przebłysk myśli: zeskoczyć z ciężarówki i obejść budynek dookoła, czy przejść pod płytą? - Ja to musiałem mieć pecha jak ten, co w drewnianym kościele cegłą dostał - mówi Kwiatkowski. - Nikt tej płyty nie ruszył, nic się nie stało, nagle, po prostu, metalowe ucho, na którym się trzymała, urwało się.

Kwiatkowski widzi siebie, jak leży przywalony płytą. Nie może się ruszyć. Z przodu zostało jakieś 40 centymetrów luzu.
Koledzy krzyczą: otwierać burtę! Kwiatkowski przerażony do syna: Michał, Michał, niech nie otwierają! Bo wtedy to chyba nic by z niego nie zostało.

Zdejmują mu płytę z nóg. A on nic nie czuje. Czarno się robi przed oczami. Jakby już był po tamtej stronie. Ma złamany kręgosłup na wysokości L1 - od tej pory, już na zawsze, będzie sparaliżowany od pasa w dół. Ale w szpitalu nie mówią mu tego od razu, dają się oswoić, nie chcą zabijać chęci do rehabilitacji. Najgorsza jest pionizacja: Kwiatkowski stoi przywiązany pasami, i patrzy jak dookoła inni chodzą.

Zamyka oczy i wydaje mu się, że on też chodzi...
Mówi: Człowiek jest pełen energii, młody, ma 36 lat i nagle siada na wózku. Dziesięć miesięcy w szpitalu, kolejne miesiące na turnusach rehabilitacyjnych. Wraca do domu i co? Albo trzeba to zaakceptować, zaadaptować się do nowej sytuacji. Albo nie zostaje nic innego, jak strzelić sobie w łeb.

Hiob traci syna
Michał od dziecka miał smykałkę do pracy na gospodarce. Sprytny, pojętny. Dopiero co skończył 10 lat, a już jeździł na traktorze, potrafił zrobić załadunek do pieca. Podrósł, skończył szkołę zawodową na kierunku ślusarstwo. Chętny do pracy w polu, w szklarni i w kotłowni. Nie trzeba mu było wiele tłumaczyć, chłonął wszystko jak gąbka. Coś się zepsuło: popatrzył, odkręcił, przesmarował i gotowe. Już było na chodzie.

Ojciec był szczęśliwy, że kiedyś wszystko przekaże synowi. Gospodarka jest ważna, ale wykształcenie trzeba mieć, uważał zawsze Kwiatkowski. Więc Michał zaczyna naukę w Liceum Ekonomicznym w Olkuszu. Jest październikowy poranek 1997 r., sobota, piękny, słoneczny dzień.

To jego trzeci wyjazd do szkoły. Jadą z kolegą przez las, rozmawiają. Star, który nadjeżdża z naprzeciwka, ma niesprawne hamulce, na łuku wyrzuca go z drogi. Uderza prosto w samochód Michała. Kolega wychodzi z wypadku bez szwanku. - Moje nadzieje, plany zginęły razem z synem - mówi dziś Kwiatkowski. - To był koniec marzeń, początek wegetacji. Od tej pory wszystko zaczęło się sypać. Nie został mi nikt, kto mógłby kontynuować moją pracę.

Chciał wydzierżawić szklarnie i pole. Ale dookoła przemysł, zakłady górnicze, hutnicze, pracy nie brakowało. Nie było chętnych. Tym bardziej że na uprawie ziemi trzeba się znać.

Nieużytkowane gospodarstwo podupadło, wystarczyłaby większa wichura, uważa Kwiatkowski, żeby szyby w szklarniach powybijało i jeszcze sąsiadowi głowę ucięło. Trzeba było budynki rozebrać. Człowiek mógł się tylko przyglądać, jak dorobek całego życia, wszystko, co sobie od ust odejmował, obraca się w niwecz.

Po szklarniach zostały fundamenty. Po tunelach nie ma nawet śladu. - Może to i dobrze? - zamyśla się Kwiatkowski. - Przynajmniej, jak wyjeżdżam z domu, nie muszę na to patrzeć.

Odpowiedź Hioba

W czerwcu 2000 roku Jerzy Kwiatkowski założył regionalne koło Polskiego Towarzystwa Walki z Kalectwem. Z dawnych lat zostało mu społecznikowskie zacięcie.

Chciał się zajmować sprawami, które nurtują niepełnosprawnych: dostosowaniem budynków do ich potrzeb, zaświadczeniami na komputer, wózek, sprzęt rehabilitacyjny, dostępnością lekarzy specjalistów.

Zaczął zapraszać burmistrzów, dyrektorów szpitali, pomocy społecznej. Przedstawiał problemy, których oni nie zauważali.
W 2002 r. na spotkanie koła przyjechał Bogdan Dąsal, pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. osób niepełnosprawnych. Przywiózł z sobą łuk. Zwykły, drewniany, najprostszy.

Kwiatkowski naładował do worka siana, wysupłał ostatnie pieniądze, pojechał do Krakowa kupić strzały. Bo wtedy już złapał bakcyla. W 2003 roku założył w kole sekcję łucznictwa. Organizuje zawody w strzelaniu dla niepełnosprawnych z całego powiatu. Ale też zawody dla młodych z okolicy, żeby nie siedzieli po krzakach z puszką piwa w ręce.

Pokazuje wszystkim, że się da. W 2006 r. pojechał na swoje pierwsze zawody w Zamościu. Odnosi liczne sukcesy na Mistrzostwach Polski. - Na początku trenowaliśmy w szkole w Osieku, dyrektor szkoły Paweł Czarnota udostępniał nam salę gimnastyczną - wspomina Kwiatkowski. - Na drabinkach rozwieszaliśmy płyty pilśniowe, żeby później nie trzeba było ścian papierem ściernym szlifować.

Mówi: W łucznictwie znalazłem odskocznię, swoje miejsce na ziemi. Inaczej bym zwariował. Kiedy strzelam mogę rozładować napięcie, być sobą, jakoś funkcjonować. Zapominam, że siedzę na wózku.

Zakończenie
"Rzekła mu żona: Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj!
Hiob jej odpowiedział: Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?".

- Nie rozważam, dlaczego tak się stało, czy to jakieś fatum, czy co innego - mówi Jerzy Kwiatkowski. - Patrzę do przodu, nie za siebie. Gdyby człowiek zaczął rozpamiętywać, to by się psychicznie załamał. Nikogo nie obwiniam. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

***
Hiob pozostał wierny Bogu. A ten nagrodził go za to przywróceniem i pomnożeniem zdrowia, dzieci i majątku.

(Cytaty pochodzą z Biblii, z Księgi Hioba)

Napisz do autorki:
[email protected]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska