Kto choć raz widział redyk, ten zawsze będzie chciał wrócić, by jeszcze raz go przeżyć. Kilkaset owiec, które idą krok za swoim przewodnikiem i głośno przy tym beczą, sprawia, że widz wstrzymuje oddech. Do tego jeszcze dźwięk dzwonków, który niesie się po okolicy.
Baca Klimkowski to szczególnie barwa postać. O „łowieckach” potrafi opowiadać godzinami. Zresztą to jego życie. Zaczynał, a jakże w dzieciństwie, gdy ojciec zabierał go na wypas w Bieszczady. Józef znalazł swoje natomiast swoje miejsce w Beskidzie Niskim. Do Czarnego stado przywozi wczesną wiosną, na łąkach spędza z nimi całe lato, by jesienią wyruszyć w pieszą drogę do domu, do Nowego Targu. O ile z boku redyk wygląda malowniczo, to w rzeczywistości jest ciężkim kawałkiem chleba.
Zwierzęta nie mają świąt, niedziel ani nawet wolnej soboty. Nie dają wolnego z powodu upału ani chłodu. Wymagają, by się nimi zająć. Więc baca Klimkowski nastawia swój budzik na świt, tak koło godz. 3. 30. Zaczyna się dojenie. Dopiero około siódmej ma czas dla siebie – na śniadanie, kawę i złapanie oddechu. Nie na długo, bo obrządek i kolejny udój. Przed wieczorem zaś – ostatni. W tak zwanym międzyczasie – pilnowane wypadu i wyrób serów. I tak dzień po dniu.
