Kto choć raz widział redyk, ten zawsze będzie chciał wrócić, by jeszcze raz go przeżyć. Kilkaset owiec, które idą krok za swoim przewodnikiem i głośno przy tym beczą, sprawia, że widz wstrzymuje oddech. Do tego jeszcze dźwięk dzwonków, który niesie się po okolicy.
Dziesiątki lat na wypasie
Baca Klimowski to szczególnie barwna postać. Zaczynał swoją pracę z owcami już w dzieciństwie, gdy ojciec zabierał go na wypas w Bieszczady. Samodzielnie bacować zaczął w połowie lat 80. XX wieku, a na swoje miejsce wybrał Beskid Niski. Do Czarnego, gdzie stoi jego bacówka, stado przywozi wczesną wiosną, na łąkach spędza z nimi całe lato, by jesienią wyruszyć w pieszą drogę do domu, do Nowego Targu. O ile z boku redyk wygląda malowniczo, to w rzeczywistości jest ciężkim kawałkiem chleba.
Powrót górali „do chałupy” w październiku jest przy tym wielkim świętem. Obecnie jesienny spęd owiec ma również charakter widowiska folklorystycznego, atrakcyjnego zarówno dla miejscowych, jak i turystów.
Przez pół roku pracowali na halach w Czarnem. W weekendy przy bacówce Klimowskiego ruch był jak na Krupówkach. Gorliczanie chętnie przyglądali się ich pracy. Nie było takich, którzy nie skusiliby się na owcze sery.
Przez pół roku owce są ich rodziną
Choć w Czarnem przysłowiowy diabeł mówi dobranoc, to kraina, którą Józef Klimowski, baca z Nowego Targu, wybrał sobie wiele lat temu za miejsce pracy, urzeka. Wokół tylko dzikie połemkowskie sady, ślady po chyżach, jakaś waląca się ziemianka i przydrożne krzyże, świadkowie historii Łemkowszczyzny. Wypasa się tutaj trudniej niż na Podhalu, bo co rusz trzeba chronić stado przed wilkami, które na łakomy kąsek rzucają się nawet w dzień. Poza tym bacówka stojąca nad potokiem na pół roku staje się domem, a juhasi i stado liczące kilkaset owiec – rodziną.
Praca na wypasie to dla opiekunów owiec ciężki kawałek chleba. Pobudka około 3.30, poranna toaleta na strumieniu albo nad miską z wodą i dojenie - trzy godziny i tak trzy razy dziennie. Potem śniadanie i koło godz. 7 czterech z nich wyrusza na hale z owcami. Nie wszystkie są Klimowskiego. Część to stada oddane na wypas przez innych gazdów z Podhala. Reszta ekipy zostaje pracować przy serach, sprzątać, rąbać drewno do wędzenia, gotować - proste, jednogarnkowe dania, głównie zupy lub jajecznicę na spyrce. Około 14 znów dojenie, potem wypas i praca przy serach aż do 20 i znów dojenie.
Teraz czas wracać do domu i jeszcze do niedzieli bacowie i juhasi, wypasający swoje stado w Czarnem, gnać będą owce do Nowego Targu.
Jak co roku wielkie święto będzie w Nowym Targu, gdy górale wrócą do chałupy. Przy muzyce pogonią owce przez Nowy Targ i wrócą do swoich gazdówek.
Dzieje się w Gorlickiem
