Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kanioning. Odkrywają ukryty świat, który jest dostępny tylko dla odważnych

Katarzyna Sipika-Ponikowska
Katarzyna Sipika-Ponikowska
Archiwum www.v7a7.pl
Kanionig w skrócie można opisać jako wędrówkę z biegiem górskiego strumienia. Łukasz Pater zakochał się w tym sporcie od razu.

Skakanie z ponad 20 metrów do wody, Nawet kilkudziesięciometrowe ślizgi po skałach w pieniącym się wodospadzie, zjazdy na linie, nurkowanie, pływanie w rwących strumieniach. Kanionig ma tyle oblicz ile jest kanionów. - każdym ze sportów NIESIE ZE SOBĄ JAKIEŚ niebezpieczeństw, W kanioningu tak naprawdę z każdej strony coś czyha - mówi Łukasz Pater z Bukowna, który jest zafascynowany nowym sportem od dwóch lat.

W Polsce jest tylko jeden kanion w Tatrach zachodnich, a raczej jego namiastka. Pasjonaci jeżdżą więc za granicę, m.in. do Włoch, Francji, Grecji, Austrii, Gruzji czy na wyspy, takie jak Madera, Reunion, Korsyka. Na tej ostatniej byli w tym roku 10 dni i przeszli w sumie 10 różnych kanionów, codziennie inny.

Łukasz związany jest bukowiańską grupą v7a7, w której wyjazdach uczestniczy kilkanaście osób. Są w niej ludzie z Bukowna, Śląska, Nowego Sącza, Krakowa czy Międzyrzecza Podlaskiego. - W Polsce nadal jest mało osób, które uprawia ten sport - zauważa nasz rozmówca.

Nawet elementy sprzętu i ubioru nie łatwo kupić. Ciepłą piankę i kask się dostanie, ale buty kanioningowe trzeba ściągać z Włoch czy Francji. Kosztują 600 zł, ale są ciepłe, wygodne i mają lepką gumę na podeszwie, dzięki czemu nie ślizgają się na mokrych skałach. Uprząże szyją sami, by były idealnie dopasowane, ze specjalnym wzmocnieniem na pośladkach. Do tego koniecznie specjalny nieprzemakalny worek, w którym można trzymać leki, jedzenie czy telefony oraz gwizdek. Kaniningowcy porozumiewają się niczym alfabetem morsa. Często woda tak głośno szumi, że zagłusza rozmowy czy nawet krzyki.

Pierwszą osobą z tej grupy, kóra zainteresowała się tym sportem był Olek Dobrzański z Bukowna. Wraz z kilkoma osobami na wyjeździe jaskiniowym do Słoweni w 2006 r. postanowił spróbować swoich sił w kanionach. Poszli i tak się zaczęło...

W tym roku siedem osób z Polski wybrało się na wyspę Reunion obok MadagaskaU, gdzie pokonywali jeden z największych kanionów świata - Trou de Fer. Żeby się do niego dostać, trzeba najpierw pokonać dżunglę. - To bardzo trudny kanion do pokonania. Zrobili to jako pierwsi Polacy i jedni z nielicznych na świecie - podkreśla Łukasz. Jego niestety tam zabrakło. - Żałuję - podkreśla.

Łukasz też zaczynał od jaskiń, na II roku studiów razem z kolegami, których poznał na uczelni. Potem była wspinaczka skałkowa i wysokogórska. W 2007 r. przestał jeździć na wyprawy, bo urodził mu się syn. - Ustatkowałem się - była praca, dom, rodzina - opowiada Łukasz. Ale z czasem zaczęło mu tego brakować. Jakieś dwa lata temu wybrał się do Speleoklubu do Dąbrowy Górniczej. Tam spotkał Olka, który namówił go na wyjazd kanioningowy do Włoch. - Pojechałem i już nie chcę chodzić po jaskiniach - śmieje się. W tym roku pokonał już 30 kanionów.

Kanioning to niebezpieczny sport. Kaniony są wysokie, nie da się z nich ewakuować, nie da się cofnąć. Tak naprawdę jest się uwięzionym, trzeba iść dalej nawet mimo kontuzji. A tych nie brakuje. Można się połamać skacząc do nieznanej wody czy ześlizgując się po skałach. Tym bardziej, że kanioningowcy nigdy nie sprawdzają, co jest pod wodą. Można się wychłodzić w zimnym strumieniu lub utopić. - Wysokości mnie nie przerażają, ale przed wodą mam respekt. Czasem wygląda naprawdę strasznie - mówi Pater. Jego zdaniem trzeba lat, żeby poznać, jak woda pracuje w kanionie. W wąskim korycie potrafi robić cuda. Spada, zakręca, chowa się i nagle pojawia. Jeśli np. pada deszcz, w wąskim kanionie w ciągu 15 minut woda potrafi urosnąć o kilka metrów. Mocno się kotłuje, więc człowiek nie wie, gdzie góra, gdzie dół. Jeśli się źle ją wyczuje, porywa człowieka. Co jakiś czas dochodzi do wypadków śmiertelnych. W 2006 r. na Słoweni zginęły trzy osoby z Zakopanego.

Łukasz miał już kilka kontuzji, ale na szczęście nie było to nic poważnego. - Typowa kontuzja kanioningowca to ogromne siniaki. Każdy to ma - śmieje się.

Na co dzień Łukasz jest managerem handlowym w branży budowlanej. Ma dwóch synów: 7-letniego Kacpra i 4-letniego Bruna oraz żonę Marlenę, która rok temu pojechała na wyprawę na Korsykę i też zakochała się w kanioningu.

Na następny wyjazd do Gruzji planują jechać całą rodziną i połączyć kanionig z wakacjami. Bruno i Kacper już chcą spróbować tego, co tata. Notorycznie oglądają filmy kanioningowe. - Te wyjazdy, to nie tylko pokonywanie kanionów, ale też świetne spędzanie czasu z ludźmi, którzy sobie ufają. Spanie na dziko w lesie, integracja wieczorna, zbieranie rydzów na górze i pieczenie ich na dole - wylicza Łukasz. - I przepiękne widoki, lazurowe jeziorka, bajkowe wodospady, których nie da się porównać do niczego innego.

- Nie boisz się, że kiedyś z takiej wyprawy nie wrócisz?
- Jestem rozsądny. Jak widzę np., że skacząc mogę nie trafić do wąskiego strumienia, zjeżdżam na linie. Choć w tym sporcie ryzyko istnieje zawsze - przyznaje Łukasz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska