Francuski reżyser Jacques Audiard jest jednym z najbardziej utytułowanych twórców w swej ojczyźnie. Ma na swym koncie aż trzynaście Cezarów, które otrzymał w latach 1995-2025. W Polsce ostatnio głośno było o jego obyczajowej opowieści „Paryż, 13 dzielnica”, wcześniej oglądaliśmy w kinach „Proroka” i „Wielce skromnego bohatera”. Telewizyjne kanały filmowe uzupełniły nasze luki w znajomości twórczości Audiarda, pokazując „Braci Sisters” czy „Z krwi i kości”. Wszystko to wyjątkowo inteligentne kino, które świetnie się ogląda, a jednocześnie zmusza do refleksji.
Trzy lata temu Francuz napisał libretto do opery w czterech aktach. Ostatecznie jednak zamienił je na scenariusz nowego filmu. Tym razem postanowił nakręcić musical osadzony w meksykańskich realiach. Napisanie piosenek powierzył Camille – popularnej nad Sekwaną wokalistce, znanej u nas z pierwszej płyty grupy Nouvelle Vague. Do zagrania głównych ról Audiard zaangażował cztery aktorki: znaną z „Avatara” i „Star Trek” Zoe Saldaña, gwiazdę popu Selenę Gomez oraz dwie aktorki z hiszpańskojęzycznego kręgu – Karlę Sofię Gascón i Adrianę Lopez. Tak powstała „Emilia Perez”.
Główną bohaterką filmu jest adwokatka Rita Castro, która specjalizuje się w obronie bogatych klientów. Pewnego dnia ofertę nie do odrzucenia składa jej narkotykowy boss Manitas Del Monte. Rita ma zorganizować mu operację zmiany płci z mężczyzny na kobietę. Tak się też staje. W międzyczasie udaje się sfingować jego śmierć, a żona i dzieci przenoszą się do Szwajcarii. Po czterech latach Manitas pojawia się w życiu Rity jako Emilia Perez i namawia ją do przywiezienia jej dawnej rodziny do Meksyku. Wtedy sytuacja się komplikuje.

Wszystkim spodobała się przede wszystkim niezwykła konstrukcja filmu: „Emilia Perez” zaczyna się niczym thriller, potem nagle nabiera społeczno-politycznego tonu, by zakończyć się jak melodramat w stylu Almodóvara. Wszystko to podane jest w formule klasycznego musicalu z piosenkami i tańcem w rolach głównych. Tak karkołomny miks mógł się nie udać, jednak Audiard zna swój fach i wie, jak poukładać filmowe klocki, by oszołomić i wciągnąć widza. Dlatego obraz przykuwa do ekranu, choć trwa ponad dwie godziny.
Równie karkołomne jest przesłanie filmu. Początkowo wydaje się, że „Emilia Perez” podejmuje idee rodem z filozofii gender. Oto w scenie wizyty Rity u chirurga, mającego zoperować Manitasa, rozbrzmiewa piosenka, której sens oddają słowa: „Nowa płeć – nowa dusza – nowe społeczeństwo”. Zalatuje to marksizmem i faktycznie odpowiada poglądom współczesnej lewicy, która w wyzwoleniu człowieka z okowów dwóch płci widzi szansę na ziszczenie się „nowego, wspaniałego świata”.
Dalsza część filmu wydaje się ilustrować tę tezę. Oto choć Manitas torturował, zabijał i ćwiartował ludzi, kiedy zostaje Emilią Perez, nagle odczuwa potrzebę naprawy świata: powołuje do życia fundację, która poszukuje zaginionych w trakcie walk między meksykańskimi kartelami narkotykowymi. Mało tego: znajduje wielką miłość, zakochując się w jednej z kobiet, będących ofiarami tych mafijnych wojen.
Wszystkie to jednak trafia szlag, kiedy do głosu dochodzi stłamszona natura. Cała kuracja hormonalna i chirurgiczne zabiegi biorą w łeb, bo w Emilii Perez odzywa się najpierw ojcowski instynkt, a potem zwykła zazdrość o byłą żonę. Czuła i wrażliwa kobieta znów zamienia się w brutalnego samca, co uruchamia łańcuch przemocy, prowadzący do finalnej katastrofy. Tym samym Audiard dokonuje niespodziewanej wolty i stawia pod znakiem zapytania genderowe idee wpisane we wcześniejszą wydarzenia, konstatując, że nie da się oszukać natury.
Tak przewrotne poprowadzenie fabuły spotkało się z licznymi głosami sprzeciwu. Protestowali transseksualiści, Meksykanie, a nawet... handlarze narkotyków. Cały ten korowód pretensji odbył się w trakcie promocji filmu przed oscarowym wyścigiem. Oliwy do ognia dolała też Gascón, publikując w internecie kontrowersyjne wpisy, które uczyniły z niej ofiarę „cancel culture”. W tej sytuacji nic dziwnego, że amerykańska Akademia Filmowa postawiła na zdecydowanie bezpieczniejszy film – „Anorę” Seana Bakera, nagradzając „Emilię Perez” tylko dwoma statuetkami.