https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy instynkt dochodzi do głosu, nie da się oszukać natury. Recenzja filmu "Emilia Perez"

Paweł Gzyl
Karla Sofię Gascón i Zoe Saldaña w filmie "Emilia Perez"
Karla Sofię Gascón i Zoe Saldaña w filmie "Emilia Perez" Gutek Film
Francuski film „Emilia Perez” okazał się największym przegranym tegorocznego rozdania Oscarów. Przy aż trzynastu nominacjach, otrzymał tylko dwie statuetki. Wygląda na to, że amerykańskim akademikom nie spodobała się niepoprawna politycznie wymowa tego przewrotnego filmu.

Francuski reżyser Jacques Audiard jest jednym z najbardziej utytułowanych twórców w swej ojczyźnie. Ma na swym koncie aż trzynaście Cezarów, które otrzymał w latach 1995-2025. W Polsce ostatnio głośno było o jego obyczajowej opowieści „Paryż, 13 dzielnica”, wcześniej oglądaliśmy w kinach „Proroka” i „Wielce skromnego bohatera”. Telewizyjne kanały filmowe uzupełniły nasze luki w znajomości twórczości Audiarda, pokazując „Braci Sisters” czy „Z krwi i kości”. Wszystko to wyjątkowo inteligentne kino, które świetnie się ogląda, a jednocześnie zmusza do refleksji.

Trzy lata temu Francuz napisał libretto do opery w czterech aktach. Ostatecznie jednak zamienił je na scenariusz nowego filmu. Tym razem postanowił nakręcić musical osadzony w meksykańskich realiach. Napisanie piosenek powierzył Camille – popularnej nad Sekwaną wokalistce, znanej u nas z pierwszej płyty grupy Nouvelle Vague. Do zagrania głównych ról Audiard zaangażował cztery aktorki: znaną z „Avatara” i „Star Trek” Zoe Saldaña, gwiazdę popu Selenę Gomez oraz dwie aktorki z hiszpańskojęzycznego kręgu – Karlę Sofię Gascón i Adrianę Lopez. Tak powstała „Emilia Perez”.

Główną bohaterką filmu jest adwokatka Rita Castro, która specjalizuje się w obronie bogatych klientów. Pewnego dnia ofertę nie do odrzucenia składa jej narkotykowy boss Manitas Del Monte. Rita ma zorganizować mu operację zmiany płci z mężczyzny na kobietę. Tak się też staje. W międzyczasie udaje się sfingować jego śmierć, a żona i dzieci przenoszą się do Szwajcarii. Po czterech latach Manitas pojawia się w życiu Rity jako Emilia Perez i namawia ją do przywiezienia jej dawnej rodziny do Meksyku. Wtedy sytuacja się komplikuje.

emisja bez ograniczeń wiekowych

Wszystkim spodobała się przede wszystkim niezwykła konstrukcja filmu: „Emilia Perez” zaczyna się niczym thriller, potem nagle nabiera społeczno-politycznego tonu, by zakończyć się jak melodramat w stylu Almodóvara. Wszystko to podane jest w formule klasycznego musicalu z piosenkami i tańcem w rolach głównych. Tak karkołomny miks mógł się nie udać, jednak Audiard zna swój fach i wie, jak poukładać filmowe klocki, by oszołomić i wciągnąć widza. Dlatego obraz przykuwa do ekranu, choć trwa ponad dwie godziny.

Równie karkołomne jest przesłanie filmu. Początkowo wydaje się, że „Emilia Perez” podejmuje idee rodem z filozofii gender. Oto w scenie wizyty Rity u chirurga, mającego zoperować Manitasa, rozbrzmiewa piosenka, której sens oddają słowa: „Nowa płeć – nowa dusza – nowe społeczeństwo”. Zalatuje to marksizmem i faktycznie odpowiada poglądom współczesnej lewicy, która w wyzwoleniu człowieka z okowów dwóch płci widzi szansę na ziszczenie się „nowego, wspaniałego świata”.

Dalsza część filmu wydaje się ilustrować tę tezę. Oto choć Manitas torturował, zabijał i ćwiartował ludzi, kiedy zostaje Emilią Perez, nagle odczuwa potrzebę naprawy świata: powołuje do życia fundację, która poszukuje zaginionych w trakcie walk między meksykańskimi kartelami narkotykowymi. Mało tego: znajduje wielką miłość, zakochując się w jednej z kobiet, będących ofiarami tych mafijnych wojen.

Wszystkie to jednak trafia szlag, kiedy do głosu dochodzi stłamszona natura. Cała kuracja hormonalna i chirurgiczne zabiegi biorą w łeb, bo w Emilii Perez odzywa się najpierw ojcowski instynkt, a potem zwykła zazdrość o byłą żonę. Czuła i wrażliwa kobieta znów zamienia się w brutalnego samca, co uruchamia łańcuch przemocy, prowadzący do finalnej katastrofy. Tym samym Audiard dokonuje niespodziewanej wolty i stawia pod znakiem zapytania genderowe idee wpisane we wcześniejszą wydarzenia, konstatując, że nie da się oszukać natury.

Tak przewrotne poprowadzenie fabuły spotkało się z licznymi głosami sprzeciwu. Protestowali transseksualiści, Meksykanie, a nawet... handlarze narkotyków. Cały ten korowód pretensji odbył się w trakcie promocji filmu przed oscarowym wyścigiem. Oliwy do ognia dolała też Gascón, publikując w internecie kontrowersyjne wpisy, które uczyniły z niej ofiarę „cancel culture”. W tej sytuacji nic dziwnego, że amerykańska Akademia Filmowa postawiła na zdecydowanie bezpieczniejszy film – „Anorę” Seana Bakera, nagradzając „Emilię Perez” tylko dwoma statuetkami.

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska