https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rozważania o naturze zła w konwencji horroru. Recenzja nowej wersji "Nosferatu"

Paweł Gzyl
Willem Defoe i Lily-Rose Depp w "Nosferatu"
Willem Defoe i Lily-Rose Depp w "Nosferatu" Materiały prasowe
Remake głośnego horroru „Nosferatu” jest w warstwie wizualnej powtórką genialnego oryginału. Broni się za to świetną grą aktorów i niespodziewanym przesłaniem.

Realizacja nowych wersji klasycznych filmów jest popularnym zjawiskiem w Hollywood od wielu lat. Remake ma za zadanie wykorzystać fenomen popularności pierwotnego dzieła i przenieść go w czasy współczesne. Często się to udaje: tak stało się choćby niedawno z filmem „Narodziny gwiazdy”, który okazał się wielkim sukcesem dla Lady Gagi i Bradleya Coopera. Czasem jednak taktyka ta zawodzi – przykładem może być niesławna powtórka „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, zrealizowana niemal klatka po klatce przez Gusa Van Santa, która została przyjęta przez widzów i krytykę wzruszeniem ramion. Gdzieś po środku między tymi dwoma przypadkami lokuje się nowa wersja „Nosferatu”, która właśnie trafiła do polskich kin.

Jej twórcą jest amerykański reżyser średniego pokolenia Robert Eggers. Zadebiutował on w 2015 roku horrorem „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii”, który przy budżecie czterech milionów dolarów, zarobił ich aż czterdzieści. Sukces ten otworzył drogę jego autorowi do większych produkcji. Początkowo to właśnie wtedy Eggers miał zamiar zrealizować własną wersję „Nosferatu”, ale ostatecznie uznał, że ma jeszcze na to zbyt małe doświadczenie. Nakręciła więc dwa inne filmy – kameralny horror psychologiczny „Lighthouse” i epicką opowieść „Wiking”. Wszystkie te trzy produkcje objawiały najważniejsze fascynacje reżysera: okultyzmem, psychologią i folklorem. Ich syntezą okazało się najważniejsze dzieło w jego biografii – „Nosferatu”.

W jego realizację wpompowano 50 milionów dolarów. Cała ekipa przyleciała ze Stanów do Czech, gdzie zrealizowano większość scen, zarówno w praskich Barrandov Studios, jak i w malowniczych plenerach. Do głównej roli próbowano Daniela Day-Lewisa i Madsa Mikkelsena, ostatecznie powierzono ją Billowi Skarsgardowi, zapewne dzięki temu, że kilka lat wcześniej horror „To” z jego udziałem okazałem się dużym przebojem. Za główną partnerkę wybrano mu Lily-Rose Depp, córkę Johnny’ego Deppa i Vanessy Paradis, która mimo młodego wieku ma już sporą filmografię.

od 18 lat

„Nosferatu” w oczywisty sposób odwołuje się do swego filmowego pierwowzoru z 1922 roku. Tamten film w reżyserii F. W. Murnau uznawany jest za arcydzieło niemieckiego ekspresjonizmu. I Eggers idzie tym samym tropem: jego obraz rozegrany jest między mrokiem a światłem wśród tańczących cieni. To zasługa operatora Jarina Blaschke, który stosując specjalne przesłony nadał fotografowanym kadrom odpowiednio mroczny koloryt. Sprawdza się to świetnie w tej opowieści – trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że to jednak tylko naśladownictwo genialnego oryginału.

Więcej własnej inwencji Eggers włożył w poprowadzenie aktorów. Jego książę Orlok (czyli Nosferatu) to zupełnie inna postać niż ta z filmu sprzed stu lat. Amerykański reżyser wymyślił sobie, że będzie on z jednej strony wyglądał jak autentyczny szlachcic z Transylwanii, a z drugiej – zosanie pozbawianą krwi mumią. Bill Skarskard wypada w tej roli idealnie: choć głównie skrywa się w mroku, jego zwalista postać, przemawiająca gardłowym głosem, budzi autentyczny lęk. Trzeba też pochwalić Lily-Rose Depp, która sugestywnie oddaje udręczenie swej bohaterki, rozdartej między pożądaniem a odrazą.

Najciekawiej wypada przesłanie filmu. „Czy zło przychodzi z zewnątrz, czy wychodzi z wewnątrz człowieka?” – pyta w pewnym momencie postać grana przez Depp. Eggers nie ma tu wątpliwości: Nosferatu opętuje Ellen Hutter ponieważ sama za młodu wzywała duchy. Wobec zła, które w ten sposób sprowadza, okazuje się być bezsilny nawet „specjalista od alchemii, metafizyki i okultyzmu” – profesor Albin Eberhart von Franz (grany przez Willema Defoe). Uwolnienie od Nosferatu i przyniesionej wraz z nim dżumy, daje dopiero ofiara, złożona z samej siebie przez Ellen Hutter. Mało tego: jak się wspomina w filmie, sam hrabia Orlok jest ofiarą łamania pierwszego przykazania Dekalogu, ponieważ uprawiał czary i Diabeł zamienił go w wampira.

Jakby nie patrzeć w takim rozłożeniu akcentów odbija się chrześcijańskie podejście do okultyzmu. Kościół od wieków ostrzega, że wszelkie próby kontaktu ze światem duchów i podporządkowania ich ludzkiej woli, kończą się źle. „Nosferatu” jest w jakimś sensie czytelną ilustracją tej tezy i stanowczą przestrogą. Brzmi ona jednak dosyć zaskakująco w kontekście twórczości Roberta Eggersa, bo w pamiętnej „Czarownicy” demonstrował on raczej krytyczny stosunek do chrześcijaństwa. Skąd tutaj zmiana nastawienia?

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska