Srogo się rozczarują widzowie, których do Starego przyciągnie znany tytuł. Wprawdzie twórcy ostrzegają, że ich „Straszny dwór” nie jest inscenizacją opery Moniuszki, a powstał jedynie na jej motywach, natomiast inspirację stanowiła książka „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości” Michała Bilewicza i na traumach polskich skupia się Anna Obszańska. Z tej perspektywy „Straszny dwór” Starego Teatru to ważny głos młodego pokolenia. Gorzej z jego wystawieniem scenicznym. Twórcy nazywają swój spektakl „pierwszym w historii horrorem patriotycznym” i to określenie jest trafne, cokolwiek przychodzi na myśl na hasło „horror patriotyczny”.
Co zostało ze „Strasznego dworu”? Intryga, wokół której zbudowana jest fabuła libretta nie uchowała się. "Pozostając przy libretcie i muzyce opery Stanisława Moniuszki, zmieniamy wszystko" - zapowiadali twórcy.
Po jednej z wojen powraca do domu Zbigniew. Na miejscu czeka jego brat Stefan - weteran wojen, Cześnikowa i jej córka - panna na wydaniu, Klucznik, stara służka oraz Miecznik. "W złotych ramach wiszą obrazy wielkich przodków, w gablotach stoją rodowe pamiątki, a ciężka brama chroni przed wtargnięciem wroga. Wszystko jest tak, jak w prawdziwym polskim dworze. Z tą różnicą, że wszyscy są martwi" - czytamy w opisie spektaklu.
W libretcie Jana Chęcińskiego Zbigniew i Stefan, przekonani, że ich najważniejszym celem jest obrona ojczyzny, składają śluby, że nigdy nie wstąpią w związek małżeński, „kwilenie dzieci czy lament żon” mogłyby ich bowiem odciągnąć od ponownego pójścia na pole walki. Dla twórców inscenizacji Starego Teatru istotne jest rozmontowanie tego mitu „wojenki”, za którą idą „chłopcy malowani”. Stoi za nim przerażająca lekcja o gwałtach, okaleczeniach, śmierci i cierpieniu po śmierci najbliższych. O ranach na ciele i duszy, które budują nasz patriotyzm. XX wiek dał w tym zakresie okrutną lekcję, na której budowany jest model patriotyzmu. W spektaklu o to, by każde wydarzenie zamienić w muzealny eksponat dba Klucznik (Adam Nawojczyk). Choć sam pokryty kurzem jak eksponat, decyduje jaki obraz zawiśnie w muzealnej sali, jaka będzie opowieść o historii.
Podobnie, jak twórcy uważam, że większą wartością dla przyszłości kraju i narodu jest poświecenie czasu młodemu pokoleniu, zagranie z dzieckiem w piłkę niż tatuowanie na ciele symboli narodowych. Żeby do takiej myśli dojść trzeba było przebrnąć przez długą sztafetę pokoleń przekazujących sobie narodowe makabry. Z mlekiem matki dostajemy patriotyzm w postaci wojen, cmentarzy, rozdrapywanych ran. Reżyserka mówi: dość, młodzi wynoszą z takiej lekcji historii traumę. W spektaklu przybiera to formę swoistego chocholega tańca.
Kiedy język traci moc
Anna Obszańska na koncie ma zrealizowaną w 2023 roku w Teatrze Nowym w Łodzi „Carmen” inspirowaną operą Georges’a Bizeta – to debiut reżyserski Anny Obszańskiej oraz „Giselle, tańcz!” koprodukcję Teatru Współczesnego w Szczecinie i krakowskiej Łaźni Nowej. Reżyserka programowo rezygnuje w swoich przedstawieniach z języka mówionego, ten jej zdaniem zawiódł jako narzędzie opisujące świat. W przypadku opery, która jest popisem umiejętności wokalnych śpiewaków odebranie bohaterom głosu ma dodatkową symbolikę. „Straszny dwór” odarty z „Arii z kurantem” czy arii „Ten zegar stary” traci fasadę szlacheckiego dworku, stając się opuszczonym dworem z horroru wypełnionego trupami historii.
Wprawdzie dwa razy to jeszcze nie tradycja, ale Stary Teatr zdaje się zmierzać do stanu, że jak opera, to w obsadzie koniecznie musi się znaleźć Krzysztof Globisz. O ile w „Solaris” Waldemara Raźniaka zestawienie ludzkiego głosu Krzysztofa Globisza wydobywanego z wysiłkiem przez aktora z głosem sztucznej inteligencji jest symboliczne, o tyle w przedstawieniu Anny Obszańskiej wydaje się to wyłącznie graniem znanym nazwiskiem. Podobnie jak postać Miecznika – weterana wielu wojen, w którego wciela się aktor staje się muzealnym zabytkiem w gablocie.
Kiedy język traci moc, mówi ciało. Tak przynajmniej jest w przedstawieniach choreograficznych Anny Obszańskiej. Co mówi ciało Córki Miecznika (Paulina Kondrak) padającej w wypłakaną kałużę? Można się silić na odpowiedź, ale powtórzony kilkanaście razy gest staje się już tylko tłem i zabiegiem groteskowym. No, może poza tym niepokojącym chlapaniem wodą po parkiecie, ale chyba nie taka refleksja była zamierzeniem twórczyni. Podobnie finałowy mazur w wykonaniu Łukasza Szczepanowskiego. Z ulgą przyjmuję wbiegające na scenie dziecko. A naszpikowany nożami Stefan (Błażej Peszek) wygląda jak skrzyżowanie Frankensteina i Hulka z zarzuconym na plecy wdziankiem z leśnego mchu. I choć łatwo się domyślić, co się pod tym kostiumem kryje, to jednak trudno pozbyć się uśmiechu patrząc na tę postać.
Podaj dalej swoją traumę
Niewielka Sala Modrzejewskiej stwarza specyficzne ramy tego spektaklu, jednak korowód straumatyzowanych postaci: panny w czerni z trumną na plecach, narzeczonej, której rodzinne szczęście przekreśliła kolejna wojna, opłakującej chłopca, który już nie wróci, matki-Polski karmiącej nienarodzone jeszcze dziecko patriotycznymi wizjami jest męczący. Chyba, że o to chodziło, by zmęczyć widza swoistym chocholim tańcem, jak męczące sceny z horroru, kiedy bobry zombie prześladują grupkę młodzieży na miłym wyjeździe nad jezioro, a widz myśli, ile jeszcze razy to samo.
Rodzi się też pytanie, czy rzecz o traumatyzowaniu sama nie jest traumatyzująca? Na zgliszcza, jakie pozostały ze scenografii w finale spektaklu wbiega dziecko. Czy twórcom przedstawienia o traumach, jakie kształtują psychiki kolejnych pokoleń nie zabrakło wrażliwości w tym przypadku? Jeśli chodzi o widzów, teatr do opisu spektaklu na stronie internetowej załącza klauzulę o "treściach wrażliwych", ostrzegając, m.in. że będą sceny zawierające realistyczne wizualizacja ran i działań takich jak zrywanie skóry, symulowanie przyszywania obiektów do ciała, dźwięki syreny alarmowej oraz przeładowywania broni.
Zamysł spektaklu zacny, najwyższy czas rozmawiać o tym, jak rozumiemy patriotyzm dziś, co jest tylko smętną dekoracją, czy tatuowanie na łydce znaku Polski Walczącej to wyraz patriotyzmu czy pokraczne używanie ważnych symboli i tę dyskusję spektakl Anny Obszańskiej może zainicjować.
Trzeba dodać, że do udanych rozwiązań na pewno należy scenografia. Zaaranżowanie w niewielkiej Sali Modrzejewskiej szlacheckiego dworku i tła dla kolejnych opowieści było wyzwaniem. Jan Baszak świetnie sobie z tym poradził. No, może poza ustawieniem mini basenu w zabytkowej sali.
