Zalew w Klimkówce, gdy patrzyć na niego z lotu ptaka, wygląda jak wielkie bagno. Przy samej zaporze jest jeszcze trochę wody, ale od strony Uścia Gorlickiego nie ma jej wcale. Susza odsłoniła dno – część zdążyła już zarosnąć trawą. Do zbiornika wpływa strużka Ropy – wedle obliczeń hydrologów około 300 litrów na sekundę. Na razie nie ma zagrożenia dla ujęcia wody dla miasta, ale jeśli porządnie nie popada, trzeba się liczyć z kłopotami z wodą.
W sobotę nad zalewem byli wędkarze. Napotkali na ryby uwięzione w błotnistych kałużach – nie zdążyły uciec w głąb jeziora.
- W świadomości mieszkańców Gorlic przyjął się pogląd, że Klimkówka rozwiąże wszelkie problemy zarówno z powodzią, jak i suszą – komentuje dla nas Łukasz Kosiba, prezes koła PZW Miasto Gorlice. - Jak bardzo naiwne jest takie myślenie, pokazuje obecna sytuacja. Ilość wody, którą może pomieścić Klimkówka, w zestawieniu z możliwością akumulacji wody przez osuszone gorlickie grunty jest śmieszna. Klimkówka nie uchroniła nas przed powodzią kilka lat temu, nie uchroni też przed obecną i kolejnymi suszami – ocenia.
Dodaje jeszcze: mam nadzieję, że weźmiemy przykład z zachodnich krajów - tam dawno policzyli, że taniej wyjdzie każdemu z zagrożonych powodzią wybudować nowy dom na niezalewowym terenie niż betonować rzeki. Rozbierane są więc tamy, a z rzek dawno zniknął beton. W Polsce nadal brniemy radośnie w przeciwnym kierunku, w rzekach hasają koparki, dochodzi do spektakularnych kradzieży żwiru, planujemy kolejne tamy na Wiśle i Odrze.
- Kto zapłaci za te średniowieczne ambicje? My wszyscy i to szybciej niż się spodziewamy – komentuje.
W komunikacie wydanym przez miasto burmistrz Rafał Kukla zapewnia, że zmniejszenie zrzutu nie stanowi żadnego zagrożenia dla ujęcia wody w mieście.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
FLESZ: Black Friday: okazja czy ściema?