https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Koniec sądowej batalii w sprawie "hekatomby" z 2010. Zginęły wtedy miliony pszczół. Gmina zapłaci odszkodowanie

Halina Gajda
Sporo czasu minęło, zanim bieccy pszczelarze odbudowali swoje pasieki. Lucjan Furmanek, prezes koła, które ich zrzesza, nie ukrywa, że walka o odszkodowanie była długa i trudna, ale ostatecznie ma satysfakcję z wygranej
Sporo czasu minęło, zanim bieccy pszczelarze odbudowali swoje pasieki. Lucjan Furmanek, prezes koła, które ich zrzesza, nie ukrywa, że walka o odszkodowanie była długa i trudna, ale ostatecznie ma satysfakcję z wygranej fot. archiwum
Dekadę, albo jak kto woli dziesięć lat, pszczelarze z małopolskiego Biecza dochodzili swoich praw po tym, jak w wyniku akcji odkomarzania po powodzi stulecia padło 358 pszczelich rodzin. Sprawa była w sądzie karnym i cywilnym, w różnych instancjach. Wydawało się, że są na straconej pozycji, ale podejmowali kolejne próby. I wygrali. Czternastce poszkodowanych gmina musi teraz wypłacić 320 tysięcy złotych.

FLESZ - Zima wyjątkowo ciepła i bez śniegu

Lucjan Furmanek, prezes bieckiego koła zrzeszającego pszczelarzy nie ukrywa satysfakcji.

- Nie mieliśmy renomowanej kancelarii prawnej, pomocników zaznajomionych w prawie - mówi twardo. - Wszystko zrobiliśmy sami. I tak sprawiedliwości stało się zadość. Prawo jest po naszej stronie - dodaje.

Pieniądze, które ma wypłacić im gmina, są namacalną formą zadośćuczynienia, ale nie bez znaczenia jest przeświadczenie, że to oni mieli rację.

- Informacja o planowanym oprysku dotarła do nas zaledwie dobę przed jej rozpoczęciem - wspomina. - Prosiłem ówczesne władze gminy, by termin przesunąć. Pszczelarze potrzebowali czasu, by zabezpieczyć ule. Mój apel pozostał bez odzewu – dodaje.

Radość z wygranej zaprawiona jest goryczą, że nie wszyscy hodowcy doczekali wyroku

To, co dekadę temu działo się w pasiekach, pszczelarze określali jako hekatobmę. Koniec czerwca 2010 roku był upalny. Lipy kwity, jak szalone. W ulach wrzało. Pierwsze pszczoły padły po porannym oprysku, reszta po drugim przeprowadzonym po południu. Wiele nie zdołało dotrzeć do ula, umierały w powietrzu. Te, które jakimś cudem doleciały do niego, zostały z niego wyrzucone przez zdrowe. To normalna kolej rzeczy w pszczelim świecie - chore osobniki są wyrzucane.

Zatrute pszczoły sypały się z ula, jak zboże w młynie. W życiu czegoś takiego nie widziałem. Mam 23 pszczele rodziny, każda ucierpiała – opowiadał nam dziesięć lat temu jeden z poszkodowanych hodowców.

Dla Lucjana Furmanka akurat ten przykład jest szczególny: - Serce mi się ściska, bo już nie zdołałem mu przekazać wiadomości, że wygraliśmy - mówi cicho.

Badania w specjalistycznym laboratorium

Po oprysku bartnicy szybko zorientowali się, co się stało. Byli pewni, że to ten zabieg zabił owady. Potrzebowali tylko formalnego potwierdzenia. Zwrócili się więc z prośbą o opinię do Laboratorium Badania Pozostałości Środków Ochrony Roślin w Białymstoku, które specjalizuje się w badaniach toksykologicznych. Hodowcy wysłali pięć próbek martwych pszczół.

W opinii wspomnianego laboratorium, którą otrzymaliśmy, znalazła się informacja, że środek zastosowany do oprysku był w bardzo dużym stężeniu, a w swym składzie zawierał substancję o nazwie cypermetryna, która dla pszczół jest śmiertelna – przywołuje Furmanek.

Substancję tę znaleziono we wszystkich pięciu próbkach. Warto tutaj zaznaczyć, że każda z nich pochodziła z innej pasieki.
- Stwierdzono również, że stężenie cypermetryny u martwych pszczół było czterokrotnie wyższe od dawki śmiertelnej – przytacza kolejne dane.

Wycenili straty i poszli do sądu

Janusz Gubernat, w 2010 roku był wiceburmistrzem Biecza. Tłumaczył wtedy, że gmina zdecydowała się na akcję odkomarzania, bowiem po powodzi były one zagrożeniem dla mieszkańców.

- Co zaś dotyczy samej akcji, to z firmą, która ją wykonywała mamy stosowną umowę w której zapewniono nas, że zastosowany środek jest bezpieczny dla ludzi, zwierząt, a działa tylko na komary - zapewniał przed dekadą.

Czternastu pszczelarzy wyceniło swoje straty na około 250 tys. złotych. Według ich szacunków opryski zdziesiątkowały 358 rodzin, może nawet dwa miliony owadów. W październiku 2010 pszczelarze zgłosili sprawę do organów ścigania. Najpierw do sądu karnego, gdzie sprawa ciągła się sześć lat. Równocześnie w kwietniu 2013 do wydziału cywilnego sądu rejonowego w Gorlicach trafiło 14 pozwów. Wiele się od tego czasu zmieniło - nie ma już firmy, która wykonywała oprysk, jej właściciele nie żyją.

Wskutek złożonych zeznań i wyjaśnień sąd uznał winę gminy nakazując zapłatę 320 000 zł na rzecz pszczelarzy.

- Wyrok, co prawda zakłada solidarną odpowiedzialność z firmą wykonującą oprysk, jednakże jej właściciel nie żyje, a firma przestała istnieć - informuje w komunikacie Mirosław Wędrychowicz, obecny burmistrz Biecza. - Za skutki błędnie podjętej decyzji przez poprzedniego włodarza, gmina musi zapłacić teraz. Zasądzona kwota jest duża, nie ma wystarczających środków finansowych, by móc ją wypłacić, co stawia gminę w bardzo trudnej sytuacji. Gmina stanęła teraz w obliczu konieczności uregulowania tej kwoty kosztem realizacji innych zadań, które wykreślone zostaną z planowanego na 2021 rok budżetu – zapowiada samorządowiec.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świat żegna Franciszka. Tłumy wiernych na Placu św. Piotra

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska