Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Korczyna. Marzenia rodziny nagle runęły. Pomóżmy im odbudować dom

Lech Klimek
Lech Klimek
Dzisiaj spaloną konstrukcję trzeba będzie rozebrać.
Dzisiaj spaloną konstrukcję trzeba będzie rozebrać. Lech Klimek
Kilkanaście lat pracy i wielu wyrzeczeń Matyldy i Daniela Zawlików poszło z dymem jednej nocy. Małżonkowie chcieli wreszcie wracać z Anglii w rodzinne strony. Teraz nie mają gdzie mieszkać.

Matylda i Daniel Zawlikowie marzyli, że w przyszłym roku zamieszkają w swoim nowym domu w Korczynie. Ich plany legły w gruzach. Nowy, piękny dom spłonął niemal doszczętnie. Pożar wybuchł w nocy tydzień temu.

- Z dymem poszło 10 lat naszej ciężkiej pracy - mówi Matylda łamiącym się głosem. - Całą dekadę pracowaliśmy na obczyźnie, odkładając każdego pensa. Teraz nie wiem, co zrobimy - dodaje.

Już pierwsi strażacy, którzy dotarli do Korczyny w środę tuż po drugiej w nocy, podejrzewali, że nowiutki, drewniany dom został najpewniej podpalony.

- Gdy nasi ludzie dojechali na miejsce, dom płonął jak ogromna pochodnia - relacjonował nam Daniel Maciuszek ze stanowiska kierowania komendanta PSP w Gorlicach.

Właściciele, ale też firma budowlana, która realizowała tę inwestycję, bardzo dbali o bezpieczeństwo obiektu. Gdy strażacy chcieli odciąć dopływ prądu do budynku, okazało się, że był on wyłączany. Zarówno strażacy zawodowi, jak i ci z OSP mówią zgodnie, że to było podpalenie, choć w raporcie pojawia się ono oczywiście tylko jako przypuszczalna przyczyna pożaru.

Sprawę na pewno będą badać śledczy, tym bardziej że ogień objął natychmiast cały budynek, od samych fundamentów.

- Nie tak wygląda pożar, który rozprzestrzenia się od jednego, konkretnego źródła ognia - dodaje Daniel Maciuszek.

Biegły, który badał pożar na miejscu, uznał, że wybuchł on w górnej części domu. Pod dachem i szybko objął swoim zasięgiem całe wnętrze.

Odkładali każdego pensa

Gdy 10 lat temu Matylda ze swoim mężem wyjeżdżała w poszukiwaniu pracy do Anglii, z drżeniem serca żegnał ją jej ojciec - Józef Wędrychowicz.

- To nie była dla nich łatwa decyzja - opowiada. - Na świecie była przecież już moja wnuczka, Julia. Już tam na obczyźnie urodził im się syn, Nataniel. Ale co mieli zrobić. W Polsce nie było pracy, a oni mieli swoje wielkie wspaniałe marzenie. Drewniany dom w takim miejscu, żeby kiedyś opiekować się rodzicami - dodaje.

Dom miał być drewniany, zbudowany nie z gotowych kupionych gdzieś elementów, ale taki jak najbardziej tradycyjny. Postawiony przez cieśli, którzy kultywują stare tradycje budownictwa, umiejących łączyć drewniane bale na jaskółczy ogon. Cztery lata temu ich plan zaczął się konkretyzować. Zaoszczędzili tyle, że mogli kupić materiał. Na działkę, którą dostali od pana Józefa, zwieziono kilkanaście kubików surowego drewna.

- Razem z rodzicami Daniela okorowywaliśmy te wielkie kłody - opowiada pan Józef. - Wszystko miało być tak, jak oni sobie wspólnie zaplanowali. Bez pośpiechu, dokładnie tak jak to było w dawnych czasach - podkreśla.

Rok temu wylane zostały fundamenty. W tym, w czerwcu w Korczynie zjawiła się długo szukana ekipa cieśli. Zaczęło się stawianie domu. Wielkie kłody przetarte w tartaku trafiały, jedna po drugiej na ściany.

Tata był tutaj jak dozorca

- Ja tu na budowie byłem jak dozorca - relacjonuje Józef Wędrychowicz. - Codziennie już po tym, jak robotnicy zeszli z placu, obchodziłem wszystko, zaglądałem w zakamarki, sprawdzałem - dopowiada.

Nie inaczej było w poniedziałek, 26 września, w dniu, w którym na dachu domu zawisła wiecha. Dom był już w stanie surowym. Teraz miał przyjść czas przygotowywania wnętrza na przyjęcie gospodarzy.

- Gdy ostatni raz poszedłem na budowę, już się ściemniało - wspomina pan Józef. - Miałem ze sobą bardzo silną latarkę, zaglądnąłem chyba we wszystkie zakamarki, nic nie zapowiadało nieszczęścia - podkreśla.

Zobacz, jak wyglądał Nowy Sącz przed laty [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

W nocy starszy mężczyzna wstawał, by pójść do łazienki. Za oknem jego domu, który stoi tuż koło tego nowego, panowała niczym niezmącona cisza.

- Wróciłem do łóżka - relacjonuje. - Przez kilkanaście minut nie mogłem zasnąć. W pewnym momencie usłyszałem dźwięk strażackiej syreny. Spojrzałem w okno i aż zamarłem, zobaczyłem czerwoną łunę. Pomyślałem, że pewnie pali się stodoła - dopowiada.

Józef zerwał się na równe nogi, tak jak stał, wybiegł z domu. Wtedy dotarła do niego straszliwa prawda. To nie płonęła stodoła, ale nowy właśnie zwieńczony wiechą dom ukochanej córki.

- Ugięły mi się nogi - mówi łamiącym się głosem. - Po chwili jednak w głowie pojawiła się natrętna myśl. Prąd, trzeba natychmiast wyłączyć prąd. Cofnąłem się do domu po klucz od skrzynki rozdzielczej, potem pobiegłem, by odciąć zasilanie. Gdy ją otworzyłem, to okazało się, że już zadziałały bezpieczniki - dodaje.

Strażacy przez kilka godzin walczyli z ogniem. Gdy wstał świt, oczom wszystkich ukazał się straszliwy obraz. Wielkie, idealnie dopasowane bale wypaliły się prawie całkowicie. Na zewnątrz budynku wydaje się, że część z nich, tuż ponad fundamentem ocala. Gdy jednak wejdzie się do środka to dokładnie widać, że są całkowicie spalone. W noc pożaru pan Józef ratował też sprzęt ekipy cieśli. Tuż koło domu stał samochód z dźwigiem. Wysoka temperatura w pewnym momencie mu zagroziła.

- Podbiegłem do strażaków i poprosiłem, by zalali wodą pojazd - opowiada. - Sam nawet rozciągałem strażacki wąż w tamtą stronę. Auto udało się uratować - dodaje.

Pustka, ból i nadzieja

W kilka dni po pożarze pan Józef nadal nie może zrozumieć tego, co się stało. Ciągle ma nadzieję, że to był nieszczęśliwy wypadek, a nie podpalenie.

- Jeśli ktoś to podpalił, to ja naprawdę nie potrafię tego zrozumieć - mówi. - Nie wiem, skąd się bierze w ludziach takie zło. To miało być szczęśliwe miejsce. Pełne miłości i radości, a teraz co zostaje. Pustka i ból - dodaje ze smutkiem.

Matylda, Daniel, piętnastoletnia Julia i najmłodszy, siedmiolatek Nataniel są nadal w Anglii. Mieli wrócić za rok, zacząć już w Polsce nowe życie. Teraz nie wiadomo, kiedy będą mogli spełnić swoje marzenia.

- Dzwonił do mnie wnuczek, pytał, czy wszystko się spaliło. Co ja mam mu powiedzieć teraz - zastanawia się pan Józef.

Zarówno on, jak i młodzi, którzy są daleko od domu, nie zostali z tym nieszczęściem sami. Murem za nich stanęła cała rodzina i jak się okazało liczne grono przyjaciół.

- Dałam słowo Matyldzie, że odbudujemy ich dom - twardo mówi Agnieszka Wędrychowicz, bratowa. - Już na drugi dzień po tej tragedii brat Matyldy, Radosław założył na portalu pomagamy.pl zbiórkę. Tam wpływają różne kwoty i jesteśmy naprawdę zaskoczeni tym, jak tych pieniędzy jest dużo. Większość to anonimowe wpłaty. To pozwala uwierzyć w człowieczeństwo - podkreśla.

Pani Agnieszka zgłosiła też swoich bliskich do programu telewizyjnego nasz nowy dom, choć jak mówi, tu nie jest potrzebny remont, ale zbudowanie domu od podstaw.

- Proszę podziękować wszystkim, którzy nas wspierają - mówi Matylda Zawlik. - Nie tylko rodzinie, która jest dla nas prawdziwym oparciem, ale też tym wszystkim anonimowym ludziom, którzy są teraz z nami - dodaje.

To, co dzieje się teraz wokół spalonego domu po części i panu Józefowi przywraca wiarę w ludzi. - Matylda i Daniel są młodzi i silni - kontynuuje pan Józef. - Teraz w chwili próby wiem, że dobrze wychowałem swoje dzieci, że ich wzajemna miłość dodaje im skrzydeł. Tu na tej działce jeszcze stanie drewniany dom, bo z drewna płynie dobra energia. I spełni się marzenie mojej córki o dobrym życiu blisko rodziny - kończy stanowczo.

WIDEO: Barometr Bartusia - dr Marek Benio - (odc. 3)

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska