Korczyńska szopka postaci ma o wiele więcej, niż w Betlejem. Owszem, zasadnicza część, czyli Święta Rodzina, osiołek pastuszkowie są, ale Wiesław Czerwień nie byłby sobą, gdy czegoś nietuzinkowego nie dołożył. Na przykład pary ułanów, jako żywo na wzór jego i brata bliźniaka.
- Jest jeszcze kowal, który uderza w kowadło, chłop, co sięga wiadrem do studni, baba, która wałkuje ciasto na pierogi, drwal też się znajdzie – oznajmia.
Żłóbek z kuźnia za ścianą
Można więc się pokusić o stwierdzenie, że korczyńska szopka ma trochę z neapolitańskiej. Bo przecież to właśnie we włoskim oryginale, wokół narodzonego Jezusa toczy się całe miejskie życie – przekupki handlują, gospodynie gotują, młodzi brykają po podwórkach, psy biegają za kotami, a matki nawołują z okien dzieci. Włosi tłumaczą, że przecież, gdy rodził się Zbawiciel, ludzie nie mieli pojęcia, co tak naprawdę się dzieje, więc toczyli normalne życie. Czerwień argumentuje podobnie.
- Świat wtedy się przecież nie zatrzymał, więc i u mnie jest ruch – oznajmia.
Ruch do tego stopnia, że integralną częścią całej tej bożonarodzeniowej ekspozycji ma być kuźnia. Prawie taka sama, jak ta, którą kilka lat temu odtworzył na swoim podwórku. Z młotem, miechami, mnóstwem obcęgów i wielkim kowadłem.
- Taka szczypta prywaty. Bo ja kowal przecież jestem – dodaje z dumą.
Lipowe, tylko sezonowane, żeby nie pękało
Korczynianin doświadczenia wielkiego w rzeźbiarstwie nie ma, czego nawet specjalnie nie ukrywa. A pytany, co go natchnęło, z lekkim wzruszeniem ramion odpowiada: Michał Archanioł.
- Mój ulubiony święty, co na kościele w Szalowej miażdży diabła – mówi najszczerzej. - Tak myślę, że to z jego inspiracji, bo z racji kowalskiego fachu, w metalu i żelazie robiłem całe życie. A teraz, tak jakoś, na drewno mnie ciągnie – dodaje.
Wiadomo, że z natchnieniem walczyć trudno. Więc zmobilizował wszystkie siły i środki, jakie miał po ręką i zaczął działać. Przede wszystkim drewna lipowego poszukać. Dobrego, sezonowanego, bo świeże przecież popęka. Nie od razu też podjął się rzeźbienia Bożej Matki czy Józefa. Zaczął od zwierzątek – krówek, owieczek, kurka też się trafiła. Przyjął też dosyć osobliwy styl pracy, bo wszystkie postaci, które wyszły spod jego dłuta, to składanki. Osobno powstawały tułowia, osobno, ręce. I nogi osobno. Głowa, a i skrzydła dla aniołów również. Jak mówi, wszystko po to, by sobie nieco życie ułatwić.
- Bo przecież, jak już cała postać będzie gotowa, to można ją szybko poskładać, śrubkami poskręcać, gwoździkami wzmocnić – wylicza. - Poza tym pierwsze rzeźbienie zawsze marnie wychodzi. Drugie jest już trochę lepsze. Dopiero przy trzecim możemy powiedzieć, że jest ok – wylicza szczerze.
Jak zwalczyć elektroniczne braki?
Na razie wszystko jest złożone w gospodarskiej szopie. I zwierzątka, i ułani, zwierzęta. I Rodzina Święta też. Całość podrasować technicznie.
- I tu by mi się czyjeś wsparcie bardzo przydało. Żeby pomógł nadać temu ruch. Może w postaci jakieś niepotrzebnej już elektroniki, która mogłaby przydać się w szopce – apeluje.
Jeszcze jeden dylemat spędza mu spokój i sen z powiek – czy postaci lepiej ubrać, czy wymalować stosownie do okoliczności.
- Gdyby chcieć ubrać, to ułani musieliby mieć mundury, jak rekonstruktorzy, tyle że w miniaturze – zastanawia się głośno. - Gdyby jednak postawić na malowanie, to trzeba byłoby, naprawdę precyzyjnej ręki – dodaje.