
Miejsce 2. Personel pokładowy samolotów charterowych LOT przewożących Polaków w ramach akcji „LOTdoDomu” oraz personel lotnisk mający kontakt z przewożonymi. Wprawdzie na pokład zabierani są wyłącznie pasażerowie bez gorączki i innych objawów koronawirusopodobnych, ale – jak wiadomo – brak objawów nie świadczy o niczym. Te pojawiają się u części zakażonych dopiero po kilku dniach, inna część chorych przechodzi infekcję bez żadnych objawów – a mimo to może zarażać innych. Nawet cały samolot, zwłaszcza na dłuższych lotach. Wprawdzie LOT wprowadził niesamowicie restrykcyjne procedury, ale tak naprawdę nie można być pewnym niczego. Gdyby było można, rząd nie wysyłałby wszystkich przybyłych hurtowo na obowiązkową dwutygodniową kwarantannę. Warto pamiętać, że część Polaków przybywa z regionów, w których pandemia rozwinęła się szybciej i bardziej nuż u nas, co wydatnie podnosi ryzyko.

Miejsce 1. Pracownicy opieki medycznej, ale nie z oddziałów zakaźnych, lecz lekarze i pielęgniarki pierwszego kontaktu, sanitariusze wożący chorych, a także dentyści. Stomatolodzy nie mogą całkowicie zawiesić działalności, bo nie można zostawić bez pomocy pacjentów wymagających pilnej interwencji; tejże interwencji nie da się z kolei przeprowadzić z odległości dwóch metrów – dentysta ma kontakt z ustami i śliną pacjenta, a właśnie ślina jest nośnikiem śmiercionośnego wirusa. Ekipy karetek stykają się z natury z podejrzanymi przypadkami. Z kolei do lekarzy pierwszego kontaktu próbują się dostać wszyscy, którym coś dolega, lub którym wydaje się, że „coś złapali”. Wprawdzie w oparciu o doświadczenia innych krajów tak przeorganizowano pracę polskiej służby zdrowia, by zminimalizować ryzyko jakichkolwiek zakażeń, a kontakt z nosicielami koronawirusa (lub podejrzanymi o nosicielstwo) był teoretycznie niemożliwy. Pacjenci, którym coś dolega, proszeni są o konsultacje telefoniczne, mejlowe itp. Jak alarmują chorzy, system zdalnej komunikacji jest na razie potwornie niewydolny i część ludzi decyduje się na oficjalne wizyty w przychodniach i szpitalach. Część wysyła po pomoc swoich bliskich (którzy w praktyce mogą także przenosić zarazki). Przy takim, a nie innym sposobie zarażania się Covid-19 nie ma żadnej gwarancji, że pacjent zgłaszający się do przychodni z objawami przeziębienia czy grypy na 100 procent nie miał kontaktu z osobami – lub przedmiotami – zakażonymi koronawirusem. A chorych – z gorączką, katarem, kaszlem, bólami mięśni - jest w Polsce mnóstwo. Tylko w lutym mieliśmy w Polsce 800 tys. odnotowanych zachorowań na grypę. 23 pacjentów zmarło. W pierwszym tygodniu marca było 211 tys. kolejnych zachorowań i podejrzeń zachorowań na grypę i 7 zgonów. Lekarze nie mogą od tego uciec, przeciwnie muszą pomagać chorym na różne schorzenia, a to oznacza ryzyko – rosnące z każdym dniem, bo personel medyczny jest w wielu miejscach mocno przeciążony i przemęczony, a to osłabia jego odporność.

Miejsce 1. Pracownicy opieki medycznej, ale nie z oddziałów zakaźnych, lecz lekarze i pielęgniarki pierwszego kontaktu, sanitariusze wożący chorych, a także dentyści. Stomatolodzy nie mogą całkowicie zawiesić działalności, bo nie można zostawić bez pomocy pacjentów wymagających pilnej interwencji; tejże interwencji nie da się z kolei przeprowadzić z odległości dwóch metrów – dentysta ma kontakt z ustami i śliną pacjenta, a właśnie ślina jest nośnikiem śmiercionośnego wirusa. Ekipy karetek stykają się z natury z podejrzanymi przypadkami. Z kolei do lekarzy pierwszego kontaktu próbują się dostać wszyscy, którym coś dolega, lub którym wydaje się, że „coś złapali”. Wprawdzie w oparciu o doświadczenia innych krajów tak przeorganizowano pracę polskiej służby zdrowia, by zminimalizować ryzyko jakichkolwiek zakażeń, a kontakt z nosicielami koronawirusa (lub podejrzanymi o nosicielstwo) był teoretycznie niemożliwy. Pacjenci, którym coś dolega, proszeni są o konsultacje telefoniczne, mejlowe itp. Jak alarmują chorzy, system zdalnej komunikacji jest na razie potwornie niewydolny i część ludzi decyduje się na oficjalne wizyty w przychodniach i szpitalach. Część wysyła po pomoc swoich bliskich (którzy w praktyce mogą także przenosić zarazki). Przy takim, a nie innym sposobie zarażania się Covid-19 nie ma żadnej gwarancji, że pacjent zgłaszający się do przychodni z objawami przeziębienia czy grypy na 100 procent nie miał kontaktu z osobami – lub przedmiotami – zakażonymi koronawirusem. A chorych – z gorączką, katarem, kaszlem, bólami mięśni - jest w Polsce mnóstwo. Tylko w lutym mieliśmy w Polsce 800 tys. odnotowanych zachorowań na grypę. 23 pacjentów zmarło. W pierwszym tygodniu marca było 211 tys. kolejnych zachorowań i podejrzeń zachorowań na grypę i 7 zgonów. Lekarze nie mogą od tego uciec, przeciwnie muszą pomagać chorym na różne schorzenia, a to oznacza ryzyko – rosnące z każdym dniem, bo personel medyczny jest w wielu miejscach mocno przeciążony i przemęczony, a to osłabia jego odporność.

Przejdź do zestawienia.