- Ja pani powróżę, przyszłość przepowiem, nie skłamię - tak wróżki zagadywały starsze panie i zachęcały, by wpuściły je do domów. W razie odmowy nie były już takie przymilne. Brutalnie atakowały swoje ofiary lub korzystając z ich nieuwagi kradły cenne rzeczy i pieniądze.
Szło im nieźle, ponieważ tworzyły dobrze zorganizowaną szajkę, która działała w Małopolsce. Dopuszczały się również przestępstw na Śląsku i pod Opolem. Teraz przed krakowskim sądem zaprzeczają zarzutom i przekonują, że nie były we wszystkich miejscowościach, w których dochodziło do napadów i zuchwałych kradzieży.
Jeździły i napadały
W Aleksandrowicach pod Zabierzowem „wróżki” wykręciły rękę właścicielce domu, aby im nie przeszkadzała. Zarzuciły też chustę na głowę, by nie widziała, co się dzieje, a także groziły śmiercią. Kobieta straciła 13 250 zł.
W Łężkowicach pod Wieliczką napastniczki rozkładały koc, by gospodyni nie dostrzegła, że za taką zasłoną do wnętrza domu weszła jedna ze wspólniczek, która skradła 420 dolarów i 320 euro.
W Szczepanowie pod Brzeskiem złodziejka przyszła pod pretekstem prośby o chleb, po czym nie chciała wyjść z domu. W pobliskich Wokowicach oskarżone szamotały się ze starszym małżeństwem, aż wzburzony gospodarz sięgnął po nóż, by je przegonić. Sam zranił się przy tym w rękę. Gdy ochłonął, zorientował się, że z szafy zniknęło 8200 zł. W Trzebini kobiety siłą wdarły się do domu i zabrały 400 zł.
Działały pół roku
Banda „wróżek” przez pół roku podróżowała po Polsce południowej fordem mondeo, kierowanym przez Henryka K. Mężczyzna zatrzymywał się w małych miejscowościach i wsiach, wypuszczał cztery kobiety z auta i czekał, aż wrócą z łupem. Swoje ofiary kusiły wróżbami lub prosiły o pomoc, jedzenie albo oferowały drobne rzeczy na sprzedaż. Każdy pretekst był dobry, byle pokrzywdzona osoba wpuściła je do domu. Potem już nie była w stanie opierać się agresywnym gościom.
Czasem oskarżone działały bardziej finezyjnie i bez przemocy, starały się zająć rozmową starszą osobę. W tym czasie ich wspólniczka kradła cenne przedmioty. Na Śląsku tak skradły 10 tys. zł, a pod Opolem - 15 tys.
Wpadka i areszt
Szajka wpadła w marcu br. po nieudanym rozboju na mieszkance Szklar pod Krakowem. Do aresztu trafił wtedy 56-letni Henryk K., rencista, wcześniej karany, oraz cztery wspólniczki: 56-letnia Balbina M., 61-letnia Janina T., 48-letnia Kornelia K. i 45-letnia Małgorzata C. Przyznali się do winy i wyszli za kaucją od 5 do 10 tys. zł. Na rozpoczętym w listopadzie procesie przed krakowskim sądem wszystko jednak odwołali.
- Do przyznania się namówił mnie adwokat, bo chciałem szybko wyjść z aresztu - przekonywał Henryk K. - Mnie nie było w tych miejscach, w których doszło do napadów.
Podobnie mówiły kobiety. Małgorzata C. potwierdziła, że chciała w Szklarach wejść do domu pokrzywdzonej, ale tylko, by wziąć ciasto. Pozostałe oskarżone mówiły, że przyznały się do winy, bo chciały szybko zobaczyć wnuki. Wyliczały dolegliwości, na które cierpią, i złożyły wnioski, by nie musiały tak często stawiać się na dozór policji. Grozi im do 12 lat więzienia.
WIDEO: Poszukiwani przez policję z Małopolski
Źródło: Gazeta Krakowska
Follow https://twitter.com/gaz_krakowska