Janusz Ś., inżynier o ponadprzeciętnej inteligencji, po odejściu żony i rozwodzie został z dwójką dzieci. Nie radził sobie z ich wychowaniem. Syn zaczął brać narkotyki i dwa razy próbował się zabić, córka związała się z kryminalistą. Sama miała kłopoty z prawem, ograniczono jej prawa rodzicielskie, gdy zaczęła zaniedbywać swoją córeczkę. Mieszkała jednak z ojcem, z którym relacje były bardzo napięte.
Mężczyzna był wiecznie niezadowolony z dzieci. W domu wyznaczył im specjalne tory, którymi mieli się poruszać. Do niektórych pomieszczeń nie wolno było wchodzić. Ojciec wkładał drzazgi między futryny drzwi i sprawdzał, czy dzieci nie łamią zakazów. Miał pretensje do syna, że pracuje jako zwykły kierowca, nie kształci się i nie ma ambicji, by zdobyć lepszą posadę. O córce Joannie wyrażał się, że jest "pomyłką genetyczną, cyborgiem, szatanem".
21 sierpnia 2009 r. Janusza Ś. odwiedził przyjaciel Dariusz D. Mężczyźni pili alkohol, rozmawiali m.in. o Joannie M. 30-latka wszystko słyszała przez kratę wentylacyjną w ścianie, w pewnej chwili zaczęła nagrywać na dyktafon dyskusję mężczyzn. Zorientowała się, że jest mowa o tym, by ją zgładzić. - Mojej córki tak serdecznie nienawidzę, że życzę jej śmierci. To k... (...), zasługuje na śmierć. I to rychłą, natychmiastową. Udusić ją, zabić ją to byłoby piękne. Wnuczką zajęłoby się państwo, opieka społeczna - mówił Janusz Ś. Padały różne kwoty za dokonanie zabójstwa - od 150 do 50 tys.
Nagranie Joanna M. zaniosła bratu, ten zawiadomił policję. Janusz Ś. został aresztowany, spędził za kratkami cztery miesiące. Przed sądem odpowiadał z wolnej stopy. Prokuratura zarzucała mu nakłanianie do zabicia córki i znęcanie się nad dziećmi. Nie przyznał się do winy. Z Dariuszem D. bronili się, że rozmowa o "zleceniu" była zdawkowa.
- Nagrania córka dokonała wybiórczo. To, co jej odpowiadało z treści zarejestrowała, inne rzeczy pominęła, wyłączając dyktafon - przekonywał oskarżony. Zauważył, że nie nagrała jego zdaniem najważniejszych, ostatnich kwestii, gdy "powiedziałem koledze, byśmy kończyli te pierdoły i poszli spać". Przed sądem dodał, że "to był tylko żart". - Żałuję tego, co się stało, wstydzę się tych słów, bo wyszedłem na idiotę - mówił na sali sądowej Janusz Ś. Jego zdaniem Dariusz D. był ostatnią osobą nadającą się do wykonania takiego zlecenia, bo to "łajza i nieudacznik". Obrońca Ś. mec. Andrzej Patela przekonywał, że nagrane słowa to był pijacki bełkot, a jego klient nie zamierzał nikogo zabijać.
Sąd zgodził się z tym stanowiskiem. Uniewinnił też Janusza Ś. od zarzutu znęcania się nad dziećmi. Syn mężczyzny odmówił zeznań w tej sprawie. Wobec córki Janusz Ś. dopuścił się tylko raz naruszenia jej nietykalności, do czego sam się przyznał, ale sąd w tym zakresie odstąpił od wymierzenia kary oskarżonemu.
Moda w przedwojennym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!