- W tym miejscu byłem bity, poniewierany, wleczony, skuty kajdankami bez powodu - pokazywał Bogdan M., emerytowany funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego. Oskarżeni zaprzeczali i wskazali inne miejsce zajścia, oddalone o 40 metrów. Postronni świadkowie potwierdzili jednak wersję pobitego.
Pechowa interwencja
Wydarzenia będące przedmiotem analizy sądu rozegrały się wieczorem 11 października 2011 r. Bogdan M., emerytowany policjant CBŚ, wykręcił numer telefonu, by zgłosić interwencję w sprawie trzech chłopaków, którzy w wulgarny sposób mieli zaczepiać przechodniów na alejce między osiedlami Handlowym i Centrum D.
Przyjechał patrol straży miejskiej. 31-letni Piotr G. i Mariusz Z. zwrócili uwagę młodym ludziom, pouczyli ich i kazali się rozejść. Do strażników podszedł wtedy 44-letni Bogdan M. i przyznał się, że to on zadzwonił z interwencją. W tym momencie relacje stron sporu są skrajnie odmienne. - Funkcjonariusze za- stosowali wobec mnie chwyty obezwładniające, powalili mnie na ziemię, zostałem skuty. Gdy leżałem na ziemi, byłem bity i kopany - opowiada Bogdan M.
Przekonuje, że nie był agresywny wobec strażników, nie dał im powodu do stosowania takiej przemocy. Zabrali go do izby wytrzeźwień, wyszedł z niej po kilku godzinach i zgłosił się do szpitala. Obdukcja wykazała, że miał siniaki na twarzy, ramionach, klatce piersiowej. Lekarz stwierdził też otarcia naskórka na nadgarstkach od zbyt mocno założonych kajdanek.
Eksperyment na alejce
Z ustaleń prokuratury wynika, że strażnicy przekroczyli uprawnienia, a potem jeszcze napisali nieprawdę w notatkach służbowych i protokole doprowadzenia Bogdana M. do izby wytrzeźwień. Grozi im za to do pięciu lat więzienia. Zostali zawieszeni w obowiązkach strażników. Żaden nie przyznaje się do winy.
- Mężczyzna był agresywny, to zastosowaliśmy chwyty obezwładniające. Z uwagi na stan jego nietrzeźwości przewieźliśmy go do izby - tłumaczyli się. Co innego mówią postronni świadkowie, którzy widzieli zajście.
- Słyszeliśmy krzyki bitego, odgłosy zadawanych mu uderzeń. Potem zza bloku obserwowaliśmy, co się dzieje - opowiada Tomek, jeden z chłopaków. On i koledzy jako miejsce interwencji wskazali okolice skrzyżowania alejek. Zeznali, że Bogdan M. nie był agresywny, w przeciwieństwie do strażników.
Podczas eksperymentu procesowego na os. Handlowym potwierdzili swoje zeznania. Nie reagowali na uśmiechy oskarżonych, ale zaskoczyło ich zachowanie sędzi Agnieszki Senisson. Już wcześniej dwóch z tych bezrobotnych świadków ukarała grzywną po 500 zł za nieobecność na rozprawie. Ciągle ich strofowała i uciszała. - A pan ma kolejną grzywnę 500 zł za niestawienie się na innym moim procesie - nagle rzuciła sędzia do jednego z nich.