Wraz z upadkiem komunizmu Polska przeżyła niespotykany nigdzie w świecie boom edukacyjny. U schyłku XX wieku działało w naszym kraju więcej uczelni niż w ponad dwukrotnie ludniejszych Niemczech! Na studia poszło nagle ponad 50 proc. młodych ludzi z wyżów demograficznych urodzonych na początku lat 80. Owemu tsunami spragnionych wiedzy (a czasem raczej – dyplomu) nie towarzyszył odpowiednio szybki wzrost liczby wykwalifikowanej kadry dydaktycznej, zwłaszcza profesorów, więc normą (a jednocześnie patologią) wśród wykładowców stała się praca na kilku, a nawet kilkunastu uczelniach.
Jeden z najbardziej rozchwytywanych krakowskich profesorów ekonomii miał w pewnym momencie kontrakty w 17 szkołach wyższych. I do wyuczenia „osobiście”… 3 tys. osób. W takim układzie nie ma mowy o powstaniu relacji uczeń – mistrz. W auli wkładowej kotłuje się po prostu tysiąc (lub więcej) anonimowych osób, na egzamin przychodzi ich ponad tysiąc…
UJ i AGH dobre, ale nie najlepsze
Po kolejnych obostrzeniach prawnych (m.in. przymus wskazania przez każdego wykładowcę uczelni macierzystej, tzw. pierwszego miejsca pracy, zakaz zatrudniania się w innych uczelniach bez zgody rektora), ale przede wszystkim w wyniku wchodzenia w dorosłość pierwszych niżów demograficznych urodzonych w latach 90., proporcje między populacją studentów a liczbą nauczycieli akademickich przestały być tak absurdalne jak na przełomie wieków. Jakie są dzisiaj?
Ogółem na 20 uczelniach (i 2 wydziałach zamiejscowych) działających w Krakowie studiuje w tej chwili ponad 140 tys. osób, czyli aż 54 proc. populacji w wieku 19-24 lata. Najwięcej studentów jest, od wielu lat, na Uniwersytecie Jagiellońskim (39101), a następnie na Akademii Górniczo-Hutniczej (26349) oraz Uniwersytecie Ekonomicznym (17454).
Nie dziwi, że właśnie UJ i AGH zatrudniają najwięcej nauczycieli akademickich (w tym profesorów) – odpowiednio: 4119 (w tym 684 profesorów) i 2205 (430). Jednak w naszym rankingu, przedstawiającym, ilu studentów przypada na jednego profesora, obie te zacne uczelnie plasują się w połowie stawki. Nieco wyżej są w zestawieniu pokazującym, ilu studentów przypada na jednego nauczyciela akademickiego (profesora, adiunkta, asystenta oraz wykładowcę lub starszego wykładowcę). Oba rankingi prezentujemy graficznie.
Lepszy kontakt z profesorem – na stacjonarnych?
Warto zauważyć, że uczelnie publiczne, zwłaszcza te największe, kształcą zdecydowaną większość studentów w systemie stacjonarnym, zapewniającym (teoretycznie) częstszy, a więc i lepszy kontakt z nauczycielami, w tym profesorami. Na uczelniach niepublicznych jest przeważnie odwrotnie: niektóre (jak Wyższa Szkoła Ubezpieczeń) w ogóle nie mają studentów stacjonarnych, w innych stacjonarni stanowią 10-20 proc. ogółu. Wyjątkiem są tutaj: Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego oraz Akademia Ignatianum.
Oczywiście, trzeba pamiętać, że statystyka nic nie mówi o jakości kadry, w tym profesorów. A bywa ona, delikatnie mówiąc, mocno zróżnicowana, o czym studenci przekonują się na co dzień.
Autor: Bartosz Dybała
KONIECZNIE SPRAWDŹ: