Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Penderecki: Nie zamierzam przechodzić na żadną emeryturę

Rozmawia Mateusz Borkowski
Ścigać się nie będzie. Bo złagodniał i nie musi nic już nikomu udowadniać. Ale zwalniać tempa nie zamierza. - Lepiej chcieć więcej - mówi kompozytor Krzysztof Penderecki.
Ścigać się nie będzie. Bo złagodniał i nie musi nic już nikomu udowadniać. Ale zwalniać tempa nie zamierza. - Lepiej chcieć więcej - mówi kompozytor Krzysztof Penderecki. archiwum
Kiedyś miałem w sobie sporą dozę bezczelności. Nie bałem się konkurować, choćby z Bachem. Uznałem, że też tak potrafię - opowiada słynny kompozytor. - Poza tym byłem zakochany w żonie i chciałem jej udowodnić, że potrafię napisać wielkie dzieło. Zresztą to jej właśnie zadedykowałem Pasję według św. Łukasza .

- Panie Profesorze, na stole przed nami leżą kredki.

- Przyzwyczaiłem się do tego, że piszę kolorami. Robię szkice, czasem kilka na ten sam temat i wtedy używam różnych kolorów, żeby zobaczyć jaka była pierwotna wersja. Jeśli się tak siedzi godzinami bez przerwy, przez ponad 60 lat, to się nudzi i trzeba również umieć się bawić.

- Są ponoć tacy, którzy twierdzą, że odbierają muzykę kolorami.

- Kiedyś też mi się tak wydawało, ale dziś myślę, że to bzdura. Sądziłem, że instrumenty dęte blaszane to kolor czerwony, smyczkowe niebieski, a klarnet i flet to zielony albo żółty. To jednak zabawa, bo słyszy się dźwiękami.

- W marcu mija dokładnie 50 lat od powstania Pańskiej Pasji według św. Łukasza. W kwietniu 1966 roku w Filharmonii Krakowskiej dzieło usłyszała po raz pierwszy polska publiczność. Z jakim przyjęciem spotkał się ten utwór?

- To był sukces. Pasję przyjęto od razu z entuzjazmem. Trzeba pamiętać, że muzyka religijna jeszcze w latach 50. była w Polsce w ogóle zabroniona. Nawet jeśli wykonywano kantaty czy pasje Bacha, to nie wolno było drukować zawartych w tych dziełach tekstów. Byłem więc pierwszym kompozytorem, który zaczął pisać muzykę sakralną w tym najtrudniejszym dla nas okresie.

- Nie kusiło Pana przez te lata, żeby zmienić w niej choć jedną nutę?

- Nie. Miałem taki szkicownik, który niedawno odnalazłem - mały kalendarzyk z 1965 roku. Zapisałem w nim części Pasji, a także numer telefonu do Henryka Czyża, który jako pierwszy zadyrygował tym dziełem. Przez cały rok robiłem w tym kalendarzyku drobne zapiski, ale bez notowania muzyki, np. zapisywałem podział tekstu pod względem formalnym. Zbliżał się termin oddania dzieła, a ja bałem się tego utworu.

Bałem się zacząć komponować. Pamiętam dokładnie, że 19 grudnia 1965 roku, czyli dzień po tym, jak wziąłem ślub z moją żoną, zacząłem dopiero właściwą pracę nad Pasją. Wyjechaliśmy razem do Domu Pracy Twórczej ZAiKS w Krynicy, gdzie przez sześć tygodni mogłem poświęcić się w pełni komponowaniu. Dwa razy był u mnie dyrektor muzyczny radia kolońskiego, który zamówił u mnie ten utwór. Denerwował się, że nie zdążę, bo partytura nie była gotowa. Wreszcie ją skończyłem. Partytura powstawała od grudnia do stycznia, a w marcu były już próby. Dziś nie wyobrażam sobie czegoś podobnego. Jako młody człowiek porwałem się na to, by zmierzyć się z Bachowskimi pasjami. A przecież każdy kompozytor po Bachu bał się takiej konfrontacji.

- Pan nie?

- Miałem w sobie dozę bezczelności i uznałem, że też tak potrafię. Poza tym byłem zakochany w mojej żonie i chciałem jej udowodnić, że potrafię napisać wielkie dzieło. Zresztą to jej właśnie zadedykowałem ten utwór.

- Z kim dzisiaj chciałby się Pan zmierzyć?

- Z sobą. Mam zebrane piękne teksty do Pasji według św. Jana i może do tego tematu powrócę. Przyznam, że ta moja Pasja Łukaszowa mnie przytłoczyła. Mimo że pisałem później opery i oratoria, to bałem się powrócić do tego gatunku. Nie chciałem by powstał utwór, który będzie gorszy od tej Pasji.

- Mówi się, że jako kompozytor złagodniał Pan i nie zaskakuje już swoją muzyką tak jak w latach 60. A jednak zaskoczył Pan słuchaczy swoim przewrotnym Polonezem, napisanym na inaugurację ubiegłorocznego Konkursu Chopinowskiego.

- To polonez na orkiestrę, napisany w tradycyjnym metrum trójdzielnym, w którym pojawiają się rytmy polonezowe. Banda 12 instrumentów dętych prowadzi w nim z sobą dialog. Muszę przyznać, że napisałem ten utwór trochę „lewą ręką”, bardzo szybko, bo wtedy najlepiej się komponuje. Kilka tygodni temu postanowiłem dopisać do niego trio, wydłużając go o mniej więcej pięć minut, przez co zyskał odpowiednią formę.

- Jest szansa, że usłyszymy go na studniówkach?

- Jest chyba zbyt skomplikowany. Choć tematy polonezowe są bardzo tonalne, to jest to polonez pokrętny, do którego nie da się raczej tańczyć. Gdyby ktoś bardzo chciał, mógłby sobie poplątać nogi. Pracuję już nad następnym polonezem na orkiestrę. Powstaje z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, które będziemy obchodzić w 2018 r.

- Największe sukcesy w latach 60. odnosił Pan w Niemczech. Wychodzi na to, że Niemcy to naród bardzo otwarty na muzykę współczesną.

- Cała awangarda lat 50. i 60. rozpoczęła się właśnie tam. Pamiętam, że jako student koniecznie chciałem pojechać na kursy nowej muzyki do Darmstadt, ale nie dostawałem paszportu. W 1959 roku zobaczyłem w gazecie ogłoszenie o konkursie dla młodych kompozytorów, w którym główną nagrodą był właśnie paszport do krajów Europy Zachodniej. Postanowiłem, że dostanę tę nagrodę, więc napisałem trzy utwory w różnych stylach. Jeden prawą ręką, drugi lewą, a trzeci dałem do przepisania pani z wydawnictwa muzycznego. Tak się stało, że otrzymałem wszystkie trzy nagrody. Dzięki temu pojechałem do Niemiec. Tam też znalazłem wydawcę, który publikował moje pierwsze kompozycje i wprowadził mnie do Kolonii, dzięki czemu otrzymałem zamówienie z tamtejszego radia na napisanie utworu chóralnego. Tak powstała Pasja.

- Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale w 1972 roku Pański utwór „Ekechejria” zabrzmiał na otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Monachium.

- Moja muzyka była już w tamtym czasie w Niemczech bardzo znana, stąd to zamówienie z Komitetu Organizacyjnego Igrzysk Olimpijskich. „Ekechejria” to był hymn olimpijski Pindara. Utwór wyemitowano z głośnika.

-Dziś często jest tak, że żywot utworów młodych kompozytorów kończy się po jednokrotnym wykonaniu.

- Miałem szczęście, że moja młodość przypadła na lata 50. i 60., kiedy w muzyce działo się wiele ciekawych rzeczy i narodziła się awangarda. Gdyby jej nie było, pewnie skończyłoby się na tym, że pisałbym w C-dur. Drugim ważnym elementem była elektronika i powstanie Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Założył je Józef Patkowski i zaprosił mnie do współpracy. Zacząłem się poruszać w sferze, która była zupełnie nowa. Dzięki elektronice mogłem osiągać dźwięki, które wcześniej można było sobie tylko wyobrazić. W Studiu spędziłem dwa lata i dzięki temu mój idiom muzyczny bardzo się zmienił.

- Myśli Pan, że przyjdą lepsze czasy dla młodych kompozytorów?
- Jeśli będą pisać dobre utwory, to tak. Bardzo zdolnym kompozytorem jest Paweł Mykietyn. Wielka kariera stoi przed 23-letnim radomianinem, Maciejem Bałenkowskim. To największy talent, jaki przytrafił się polskiej muzyce w ciągu ostatnich 20 lat. Na koncie ma już wiele nagród. Ten chłopak ma szansę na to, by stać się wybitnym kompozytorem, o ile już nim nie jest. Dziś samo to, że skończy się akademię muzyczną nie oznacza jeszcze, że ma się coś ciekawego do powiedzenia.

- Jako kompozytor nie czuje się Pan osamotniony? Wszyscy wielcy poza Panem już odeszli…

- Niestety tak. Kiedyś byłem najmłodszym kompozytorem z nich wszystkich. Teraz wchodzę w 83. rok życia, ale mimo to czuję się młodo. Wciąż codziennie pracuję.

- Nie myśli Pan o zwolnieniu tempa?

- Konkretne plany kompozytorskie mam na następnych 20 lat. To oczywiście trochę przesadzone, ale lepiej mieć więcej planów niż mniej. Ale powiem panu, że ja te plany potem realizuję. Co roku piszę 2-3 utwory i tak jest już od końca lat 50.

- Czy w takim zaplanowanym komponowaniu jest jakaś rutyna?

- Siedzenie godzinami przy stole nie jest zajęciem fascynującym - no, może przez pierwszą godzinę. To ciężka praca by wydobyć coś z siebie, zwłaszcza jeśli ma to być coś nowego. Mam pewną metodę, z której wszyscy się śmieją i słysząc o niej nie dowierzają mi. Otóż zaczynam pisać 4-5 utworów naraz, z czego później powstają zwykle 3. Teraz piszę jednocześnie kwartet smyczkowy, Koncert na harfę, szkicuję również operę „Fedra” dla Opery Wiedeńskiej. Ciągle piszę też utwory a cappella, ponieważ kocham głos ludzki i bardzo lubię pisać z myślą o nim. Pracuję także nad utworem, który zamówiono u mnie na 60-lecie powstania w Budapeszcie. Szukam właśnie ostatnich tekstów, które były pisane w tym okresie. Powstało wtedy wiele ciekawych wierszy, które nie były drukowane.

- Znajduje Pan czas na książki?

- Po pierwsze na książki. Codziennie coś czytam. Bez tego nie potrafiłbym komponować. To moje inspiracje. Zresztą większość moich utworów została napisana do jakichś tekstów.

- Czy proza życia dotyka takiego twórcę jak Pan?

- Mam uregulowane życie. To zasługa mojej wspaniałej żony, która o mnie dba i odejmuje mi wiele spraw związanych z administracją i Lusławicami. A to wszystko trzeba przecież ogarnąć. Mam komfort i spokój, każdy szanuje moją pracę. Zamykam się w salonie i mogę komponować przy tym stole.

- Obserwuje Pan to co się dzieje w polityce?

- Zdziwi się pan, ale tak, od kilku lat. Przedtem zupełnie się tym nie interesowałem. Dzieją się różne rzeczy; ciekawe, niedobre, ale i zaskakujące. Muszę przyznać, że przynajmniej godzinę dziennie poświęcam na wysłuchanie dziennika i audycji politycznych. Kiedyś byłem obok, a dziś mnie to bardzo wciąga.

- Denerwuje się Pan przy tym?

- Tak.

- A jak Pan zapatruje się na to, co dzieje się dziś w krakowskiej kulturze?

- A dzieje się coś ciekawego? Oczywiście było kilka okresów wzlotów. Wiele razy słychać było dyskusje o tym, że jesteśmy blisko wybudowania prawdziwej sali koncertowej. Ta która powstała w Centrum Kongresowym, jest piękna i duża, ale to jednak nie sala koncertowa. Człowiek czuje się tam zagubiony. Przy tak dużej sali nie może być mowy o dobrej akustyce. I tak jest tam o wiele lepsza akustyka, niż mogłoby się wydawać. Na szczęście ja swoją salę już wybudowałem w Lusławicach, na wsi, na ściernisku. W Krakowie też taka powinna powstać, ale na razie chyba się na to nie zanosi.

***

Krzysztof Penderecki - ur. w 1933 roku w Dębicy. Najsłynniejszy żyjący polski kompozytor muzyki współczesnej. Studiował kompozycję w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, najpierw u Franciszka Skołyszewskiego, a następnie u Artura Malawskiego i Stanisława Wiechowicza.

Początkiem jego wielkiej międzynarodowej kariery kompozytorskiej stało się wykonanie „Strof” podczas Festiwalu „Warszawska Jesień” w 1959 roku. W 1961 roku Międzynarodowa Trybuna Kompozytorów UNESCO w Paryżu wyróżniła go za „Tren ofiarom Hiroszimy”. W roku 1972 rozpoczął karierę dyrygencką. Na koncie ma trzy nagrody Grammy za II Koncert wiolonczelowy (1987) oraz II Koncert skrzypcowy „Metamorfozy” (1998).

Prof. Penderecki jest doktorem honoris causa wielu uczelni na całym świecie, m.in. Uniwersytetu Madryckiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu w Lucernie, Uniwersytetu w Pittsburghu i Akademii Muzycznej w Krakowie. W 2005 roku został uhonorowany Orderem Orła Białego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krzysztof Penderecki: Nie zamierzam przechodzić na żadną emeryturę - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska