Dorota i Łukasz Tatara najwięcej czasu spędzili przy stoisku swojej rodzinnej wsi Czarny Potok. Podziwiali wódki z jabłek i gruszek z całym owocem zamkniętym w butelce. Przypominali sobie też smaki dzieciństwa. - Dziesięć lat mieszkaliśmy w Londynie i właśnie wróciliśmy do kraju - mówi Dorota Tatara. - Takiego chleba, smalcu i sera jak tutaj w Anglii nie znajdziecie. Niby są tam polskie produkty, ale wyrabia się je na miejscu i nie smakują tak dobrze.
Długa kolejka ustawiła się do Jacka Kwita z Woli Kosnowej. Jego rodzina od 40 lat specjalizuje się w przygotowywaniu jagnięciny. Małe jagnię pieczone nad ogniem smakowało wybornie. - Dip, który podaję do mięsa też ma łącką duszę - podkreśla Jacek Kwit. - Jego podstawą są łąckie śliwki z domieszką cynamonu i innych przypraw.
Goście owocobrania chętnie sięgali też po świeże masło i sery, zwłaszcza bundz, którym częstowało sołectwo Kicznia. Próbowali kilkunastu gatunków jabłek, gruszek i śliwek. A śliwowicy nie trzeba było daleko szukać, bo polewano ją niemal przy każdym stoisku.
- To dobro wsi, więc możemy je podawać do degustacji - podkreśla sołtys Łącka Józef Janczura. Jego zastępca Tadeusz Rusnarczyk przewiduje, że w tym roku produkcja tego trunku będzie mniejsza. Upał sprawił, że śliwki ugotowały się na słońcu i opadły z drzew. A kto nie dopilnował oprysków ma owoce z robakami.
- Jakaś produkcja jednak będzie - uspokaja Rusnarczyk. - Ale dopiero w adwencie, bo jak ktoś uczciwie robi śliwowicę to pozwala, żeby wszystko szło swoim rytmem. Naturalna fermentacja musi potrwać dwa, trzy miesiące. Wtedy trunek jest dobry i zdrowy, bez sztucznych polepszaczy.
Źródło: Gazeta Krakowska