Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legendarne derby Krakowa. Człowiek, za którym wstawił się Kapka

Jerzy Filipiuk
fot. youtube.com
- Zdzisław Kapka zacentrował nisko - piłka leciała metr nad ziemią - w narożnik pola bramkowego, a ja "szczupakiem" trafiłem w dalszy róg bramki. Zdziwiłem się, że aż tak dobrze uderzyłem głową - tak swego gola, zdobytego 23 kwietnia 1983 roku już w 1 minucie derbowego meczu z Cracovią, na jej boisku, wspomina obrońca Wisły, 20-letni wtedy Wojciech Gorgoń.

To było jego pierwsze i zarazem... przedostatnie trafienie w barwach "Białej Gwiazdy". Sprawił sobie nim imieninowy prezent. Imienin nie spędził jednak w dobrym nastroju. Wisła przegrała bowiem 1:2, i to w okolicznościach, które do dziś wspominają jej kibice. Wielu z nich jest przekonanych, że wiślacy sprzedali mecz "Pasom".

Wierzy Iwanowi
Ówczesny napastnik Wisły Andrzej Iwan w swej autobiografii "Spalony" napisał, że emisariusze Cracovii Andrzej Turecki i Janusz Surowiec przed meczem spotkali się z przedstawicielami wiślackiej drużyny, ale ci ostatni odmówili rywalom z drugiej strony Błoń pomocy w utrzymaniu się w ekstraklasie. "Nie wiem, czy chodziło o to, by zachować godność, czy też decydujące okazało się położenie Wisły w tabeli - przy sporym pechu mogliśmy sami wplątać się w walkę o utrzymanie, a przy pewnej dozie szczęścia była jeszcze szansa powalczyć o puchary" - pisał Iwan.

Cracovia uniknęła smutnego losu, ale wiślacy nie uniknęli podejrzeń o korupcję. Fama głosiła, że Gorgoń był zdziwiony faktem, iż jego gol został przyjęty przez kilku innych graczy z pewną... powściągliwością. Pytany o to, zaprzecza: - Nie miałem wrażenia, że moi koledzy nie cieszą się z bramki. Pamiętam, że pierwsi podbiegli do mnie z gratulacjami i omal nie udusili mnie Janusz Krupiński i Zdzisław Kapka.

"Pasy", grające po raz pierwszy pod wodzą nowego trenera Józefa Walczaka, nie załamały się, ruszyły do ataku i już kwadrans później wyrównały, także głową, po rzucie wolnym ekswiślaka Janusza Surowca. - Pilnowałem wtedy Tadeusza Błachny - tłumaczy Gorgoń.

Goście do końca meczu grali słabo. Mało widoczny był Iwan, sytuacji sam na sam z Adamem Koczwarą nie wykorzystał Michał Wróbel. - Gdybyśmy wtedy prowadzili 3:0, nikt by o tym nie pamiętał, ale ponieważ był remis, pojawiały się jakieś podejrzenia - wyjaśnia Gorgoń.

W Cracovii "szalał" Cezary Tobollik, który w 67 minucie pokonał Janusza Adamczyka bezpośrednio z rzutu rożnego, co tak zafascynowało krakowskiego poetę i sympatyka "Pasów" Jerzego Harasymowicza, że napisał o tym wiersz (pamiętna fraza: "i sprawił te czary prosty chłopak Tobollik Cezary").

O całej sytuacji tak - prozą i mniej romantycznie - wypowiada się Gorgoń: - Stałem przy dalszym słupku. Tobollik zagrał na bliższy słupek, a Andrzej Targosz zderzył się z Adamczykiem. Jakby moi koledzy chcieli tak zaplanować stratę gola, toby nie dali rady tego zrobić. Gdyby to sami wyreżyserowali, musieliby dostać Oscara. Dowodów na to, że mecz został sprzedany, nie mam. Wierzę w to, co napisał Iwan. To były jedyne derby, które przegrałem. Choć strzeliłem gola.

Chłopak z Krowodrzy
Gorgoń, który urodził się w Krakowie w 1963 roku, trafił do Wisły, mając 10 lat. - Mieszkałem na Krowodrzy, 12 minut piechotą od stadionu Wisły. Uprawiałem różne gry, ale piłka była najważniejsza. Nasza ekipa 10-latków była wtedy najmłodszą grupą w Wiśle. A teraz do klubu trafiają już 6-latki... Przez pierwsze 3-4 lata graliśmy ze starszymi od siebie drużynami. Ustępowaliśmy rywalom warunkami fizycznymi i zbieraliśmy baty od Bieżanowianki czy Grębałowianki. Gdy mieliśmy po 14-15 lat, role się odwróciły. Nie mieliśmy wtedy równych sobie - mówi. W 1982 roku razem z kolegami zdobył mistrzostwo Polski juniorów po wygranej w finale w Tarnowie z Bałtykiem Gdynia 4:2. Uzyskał prowadzenie 1:0 z rzutu karnego.

Z rezerwami Wisły awansował do III ligi. W pierwszej drużynie zadebiutował 24 stycznia 1982 roku w meczu z... Cracovią, na jej boisku. Rywalizację o Herbową Tarczę Krakowa wygrała Wisła 1:0 po golu Iwana. Gorgoń wszedł na boisko w 63 minucie, zmieniając Leszka Lipkę.

Co ciekawe,przed debiutem w ekstraklasie ani sekundy nie spędził w roli rezerwowego. Już pierwsze powołanie do meczowej kadry zaowocowało występem w podstawowym składzie. I to znowu w derbach, 11 września 1982 roku na boisku Wisły, gdzie padł bezbramkowy remis. Trener Roman Durniok wahał się, kogo wystawić na środek obrony obok Janusza Nawrockiego - pod nieobecność kontuzjowanych Piotra Skrobowskiego i Krzysztofa Budki.

- Wstawił się za mną Kapka, bo na treningach rozstawiałem kolegów po kątach. Nie byłem wielkim zawodnikiem (180 cm wzrostu, 76 kg wagi - przyp. J.F.), ale za to walczakiem, dobrze grałem głową i wślizgiem. Wisła nie potrzebowała "myśliciela", tylko kogoś twardo grającego. A ja byłem upierdliwym obrońcą. W tamtym meczu wyeliminowałem z gry Błachnę - wspomina. Debiut miał udany.

To ja strzeliłem!
11 dni później Gorgoń zagrał swój trzeci mecz w pierwszej drużynie i ponownie były to derby, tym razem w Pucharze Polski. Przy ul. Kałuży po dogrywce było 2:2, w karnych 5:3 dla Wisły. W 77 minucie sędzia Jerzy Goś uznał, że Gorgoń sfaulował Tobollika i podyktował karnego, wykorzystanego przez Marka Podsiadłę. - Nie dotknąłem ani piłki, ani Czarka - zarzeka się ekswiślak. 4 minuty później do remisu doprowadził samobójczym trafieniem Podsiadło, ale Gorgoń gola przypisuje... sobie: - Po mojej "główce" na linii bramkowej zderzyli się Podsiadło oraz bramkarz Bogusław Dziedzic i piłka wpadła do siatki.

Kolejne derby, w których uczestniczył, to te opisywane na wstępie. Trzecie w ekstraklasie, i zarazem ostatnie, zaliczył 13 sierpnia 1983 roku na boisku Cracovii, gdzie padł wynik 0:0. - Było dużo walki, mało gry - podsumowuje. Zwłaszcza do przerwy gra nie była ciekawa. Znowu wyróżnili się bramkarze: Koczwara i Jerzy Zajda. Ostatni mecz w barwach Wisły przed wyjazdem do USA rozegrał wtedy Kapka (wystąpił na środku obrony ze Skrobowskim; Gorgoń grał na lewej obronie).

- Derby charakteryzują się tym, że często są to mecze walki, w których jest dużo szarpaniny, fauli, dużego zaangażowania zawodników w grę - mówi Gorgoń.

Spadek rok po roku
W Wiśle Gorgoń rozegrał 80 spotkań (ligowych i pucharowych), w tym 62 w ekstraklasie. Zdobył dwa gole; tego drugiego, zwycięskiego, 15 czerwca 1985 roku w Krakowie w meczu ze Śląskiem Wrocław (1:0) - także głową. Tego samego miesiąca zaznał goryczy spadku do II ligi. Rok później, gdy skończył mu się kontrakt, przeszedł do Zagłębia Sosnowiec, piątego zespołu ekstraklasy i... też spadł o klasę niżej (rozegrał 13 meczów).

- Graliśmy nieobliczalnie. Nieszczęśliwie przegrywaliśmy i remisowaliśmy. Pod koniec rundy jesiennej nastąpiło załamanie i zimą trenera Horsta Panica zastąpił Jerzy Kopa, ale zmęczył nas przygotowaniami do rundy wiosennej. W pierwszym meczu, rozgrywanym w dużym śniegu, z Motorem Lublin, naderwałem mięsień dwugłowy i zostałem wykluczony z gry na 2 miesiące. Choć w końcówce rundy wygraliśmy z Ruchem i Legią po 1:0 oraz zremisowaliśmy z Widzewem 1:1, spadliśmy - wspomina. W Zagłębiu spędził trzy sezony (grał zwykle jako defensywny pomocnik), ostatnie dwa w II lidze.

7 maja 1988 roku w meczu z Gwardią Szczytno, przy stanie 4:0, próbując ratować swój zespół od utraty gola, doznał zerwania więzadła krzyżowego przedniego. - Facet strzelał w bliższy róg bramki, a ja próbowałem go zablokować. Piłka mu zeszła i leciała w dalszy róg, a ja chciałem wykonać zwrot i "strzeliło" mi kolano - opowiada. Tak zakończył futbolowe występy w kraju.
Jak sam podkreśla, "eliminował" graczy typu Włodzimierz Mazur i Błachno. Nie lubił grać przeciwko małym (np. Andrzejowi Pałaszowi i Włodzimierzowi Smolarkowi) oraz szybkim zawodnikom (np. Markowi Leśniakowi). Najbardziej jednak dawał mu się we znaki Albin Mikulski. - Grał bardzo agresywnie, nieustępliwie - podkreśla. I chwali się, że dawał sobie radę z Dariuszem Dziekanowskim.

Meksyk i Austria
Największym sukcesem Gorgonia był brązowy medal mistrzostw świata U-20 zdobyty z kolegami w 1983 roku w Meksyku. Był jednym z podstawowych zawodników drużyny. Grał jako forstoper, strzelił gola na 3:0 w zwycięskim meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej. I to jakiego! - Po centrze Wiesława Wragi trafiłem "szczupakiem" z 16 metrów - chwali się. W finale Brazylia (z Dungą i Bebeto) pokonała Argentynę 1:0.

W 1988 r. Gorgoń wyjechał z żoną do Austrii i zdecydowali się tam zostać. Martę Lelowicz, gimnastyczkę artystyczną MKS Krakus, medalistkę mistrzostw Polski, poznał 4 lata wcześniej podczas wizyty u sportowego psychologa Jana Blecharza na AWF Kraków (sam ukończył AWF Katowice); pobrali się w 1987 roku. W Wiedniu urodziły się ich dzieci: 25-letni dziś Alexander (gra w piłkę w Austrii Wiedeń), 22-letnia Gabriela (studiuje biologię i sport na kierunku nauczycielskim) oraz... 8-miesięczna Emilia. Brat Gorgonia, Maciej, przez wiele lat był koszykarzem Wisły, a potem pracował jako asystent lub pierwszy trener w Zagłębiu Sosnowiec, Stali Bobrek Bytom, 10,5 Basket Club Poznań i Hutniku.

Wojciech Gorgoń w stolicy Austrii powoli zaczął stawać na nogi - w przenośni i dosłownie (po wspomnianej kontuzji). Po roku trafił do amatorskiego klubu Admiry (wtedy Union) Landhaus, ale... - Po trzech miesiącach kompletnie rozwaliłem kolano. Rehabilitacja trwała dziewięć miesięcy. O zawodowym futbolu mogłem już zapomnieć. Tym bardziej że podjąłem pracę w firmie IBM - nie ukrywa. Grywał w każdej formacji. Z Admirą Landhaus awansował do III ligi i w 1996 roku defnitywnie zakończył karierę w Dolnej Austrii w Lassee.

17 lat z chorągiewką
W IBM pracował 12 lat. Od 10 lat jest menedżerem w firmie chemicznej Henkel. Jego żona skupiła się na wychowywaniu dzieci. W domu, co podkreśla, wszyscy rozmawiają po polsku.

W 1990 roku, a więc gdy był jeszcze czynnym futbolistą, został sędzią piłkarskim. - Bywały weekendy, w których grywałem jeden i sędziowałem dwa mecze - wspomina. W 1998 roku został arbitrem międzynarodowym. Sędziował do 2007 roku. Mógł biegać z chorągiewką (był liniowym; jako główny gwizdał najwyżej w III lidze) jeszcze rok, bo limit wiekowy to 45 lat, ale... - Ja nie lubię kończyć czegoś wtedy, kiedy muszę. Wolę to uczynić wcześniej - zdradza.

Ma na swoim koncie około 50 meczów międzynarodowych, w tym w fazie grupowej Ligi Mistrzów, w eliminacjach do MŚ i ME oraz w finale ME do lat 16. Dwa razy jego sędziowskiej ekipie trafił się mecz z udziałem polskiej drużyny (FC Porto - Wisła i Udinese - Legia), ale on sam wtedy nie sędziował. Zastępował go inny arbiter.

- Po co było prowokować los? Tym bardziej że Wisłę prowadził Orest Lenczyk, który kiedyś był moim trenerem, a grał w niej Kazimierz Moskal, z którym razem występowałem w Wiśle - tłumaczy. I dodaje: - Bardzo mile wspominam te lata. Sędziowanie traktowałem profesjonalnie. Najprzyjemniej wspominam mój ostatni mecz: Roma - Valencia. Osiem razy byłem arbitrem w derbach Wiednia, w których Austria grała z Rapidem. Są trudne do sędziowania.

W ubiegłym miesiącu świętował w Krakowie swoje 50. urodziny. Do rodzinnego miasta wpada rzadko, ale interesuje się losem Wisły. W 2006 roku był na jej meczu w Pucharze UEFA z SV Mattersburg w Austrii. Najlepszy kontakt ma z Kapką, który przed 30 laty wstawił się za nim u trenera Durnioka.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska