Sprawę wyjaśniała prokuratura w Zakopanem, ale postępowanie dotyczące nieumyślnego spowodowania śmierci zostało umorzone "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa". Po zażaleniu rodziców dziecka sąd uchylił prokuratorską decyzję i nakazał zbadać sprawę raz jeszcze. 6 lutego tego roku śledztwo zostało ponownie umorzone. Matka dziewczynki nie godzi się z takim postanowieniem. Przygotowuje pozew cywilny.
Dramat rozpoczął się gorączką maleńkiej Martynki. - Zaczęła gorączkować31 grudnia wieczorem - opowiada Beata Kunicka. - Podałam leki na zbicie gorączki, ale niewiele pomogły. Około północy pojawiły się wymioty, a temperatura sięgnęła 40 stopni.
TOP 10 największych muzeów w Małopolsce [ZDJĘCIA]
Gdy około czwartej w nocy nie było żadnej poprawy, a dziecko przestało kontaktować, mama wykręciła numer telefonu 999. Dyspozytor pogotowia powiedział, że powinna skorzystać z pomocy lekarza w Rytrze, który pełni całodobowy dyżur. Tak zrobiła. Lekarz z Rytra stwierdził jednak, że to sprawa dla pogotowia. Zdenerwowani rodzice zdecydowali, że sami zawiozą dziecko do szpitala. Z oddziału ratunkowego w Nowym Sączu odesłano ich do szpitalnego ambulatorium. Dotarli tam o godzinie 5 nad ranem.
Lekarka, która obejrzała dziewczynkę w ambulatorium, stwierdziła ostry nieżyt żołądkowo-jelitowy. W karcie badania wpisała, że stan ogólny dziecka jest "dobry", zaleciła podawanie dużej ilości płynów i odesłała Kunickich do domu. - Powiedziała, że gdyby objawy nie minęły do wieczora, trzeba zgłosić się do szpitala - relacjonuje mama zmarłej dziewczynki.
W domu zauważyła, że maleństwo ma liczne krwawe wybroczyny podskórne. Zadzwoniła do lekarki, która chwilę wcześniej badała Martynkę. Ta poleciła, aby z powrotem jechać do szpitala. Tym razem - około godz. 7 - dziecko przyjęto od razu na oddział. Diagnoza z ewidentnymi już objawami nie była trudna: sepsa. Stan chorej określono jako bardzo ciężki.
- Na oddziale lekarze robili, co mogli, aby ratować Martynkę, ale było już za późno - mówi Beata Kunicka. Córeczka zmarła pięć minut po godz. 11.
Rodzice mają żal do lekarki ambulatorium, że bardzo pobieżnie zbadała Martynkę. Ta w prokuraturze zapewniała, że zrobiła to dokładnie i zalecała zostawienie dziecka w szpitalu. - Gdyby tak było, od razu wrócilibyśmy z dzieckiem na oddział. Przecież po to przyjechaliśmy do Sącza - mówi matka. - W karcie badania wyraźnie napisane jest, że lekarka określa stan dziecka jako dobry.
Badający sprawę prokurator Mirosław Kozak krytycznie ocenił zachowanie lekarza z Rytra, który nie zbadał dziecka.
W postanowieniu o umorzeniu śledztwa stwierdził również, że jeśli stan faktyczny był taki, jak opisują rodzice, to postępowanie obojga lekarzy było niewłaściwe, "wyczerpujące znamiona błędu lekarskiego". Nie dopatrzył się jednak związku przyczynowo-skutkowego między śmiercią dziecka a "ewentualnym zaniechaniem lekarskim" z uwagi na "bardzo ciężki i gwałtowny przebieg schorzenia". Uznał, że lekarka ambulatorium nie miała podstaw, aby rozpoznać sepsę.
Historię, która doprowadziła do śmierci Martynki, jej mama opisała w liście do ministra zdrowia. Czeka na odpowiedź.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+