- Burmistrz pobiera opłaty za każdy dokument - denerwuje się Stanisław Bigaj. Twierdzi, że wielokrotnie zostawiał w magistracie po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt złotych za kserokopie, na przykład decyzji Regionalnej Izby Obrachunkowej.
- To nie są małe kwoty - zaznacza. Był przekonany, że zarządzenie o pobieraniu pieniędzy przez urząd jest niezgodne z prawem.
Napisał więc do rzecznika praw obywatelskich, który potwierdził jego przypuszczenia.
W oficjalnym piśmie do burmistrza rzecznik zażądał usunięcia uchybień. - Ustawa o dostępie do informacji publicznej mówi wyraźnie, że dostęp do niej jest bezpłatny - zaznacza Mirosław Wróblewski, dyrektor zespołu prawa konstytucyjnego i międzynarodowego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich z siedzibą w Warszawie. Zaznacza, że jedynym wyjątkiem od tej zasady jest reguła mówiąca o dodatkowych kosztach, wówczas gdy konieczne jest przekształcenie informacji lub sposób jej udostępnienia. - Taka opłata ma zostać jednak ustalona indywidualnie i odpowiadać rzeczywistym kosztom poniesionym przez dany organ - tłumaczy Wróblewski. Zaznacza, że ustalanie stawek ryczałtowych stanowi naruszenie prawa.
Wątpliwości rzecznika wzbudził także przepis w zarządzeniu burmistrza o nieudostępnieniu informacji do czasu przedłożenia przez wnioskodawcę dowodu wpłaty. Przepisy tego zabraniają.
Stanisław Bigaj, który otrzymał od rzecznika praw obywatelskich kopię pisma, poprosił burmistrza o natychmiastowy zwrot pieniędzy za kserokopie. - Zależy mi nie tyle na pieniądzach, co na przestrzeganiu prawa. Burmistrz jednak nawet nie skomentował mej prośby. Czekam na odpowiedź na piśmie - zaznacza radny Bigaj.
Jacek Latko uważa natomiast, że sprawa jest kontrowersyjna i do czasu zbadania jej przez radcę prawnego nie zamierza oddawać nikomu ani grosza. - Cena kserokopii jednej strony to zaledwie 20 groszy, nie drożej niż w punktach ksero - zaznacza burmistrz Jacek Latko. Podkreśla, że co dzień radni i mieszkańcy żądają kopii jakichś dokumentów.
- Gmina poszłaby z torbami, gdyby za darmo kserowała tony kartek. To koszt nie tylko papieru, ale także prądu- zaznacza szef libiąskiej gminy.
Nie miał jeszcze czasu, by dogłębnie zbadać interwencję rzecznika praw obywatelskich. Zamierza jednak jeszcze w tym miesiącu zasięgnąć opinii prawnika. - Być może radny Bigaj źle zinterpretował rzecznikowi całą sprawę - snuje przypuszczenia. Jeśli jednak radca prawny uzna, że burmistrz naruszył prawo, Jacek Latko odda niesłusznie naliczone pieniądze.
Burmistrz Libiąża ma żal do radnego Bigaja, że z każdą, nawet najmniejszą wątpliwością biegnie do organów ścigania albo rzecznika praw obywatelskich. - Chyba żaden inny burmistrz nie traci tyle czasu ani publicznych pieniędzy na tłumaczenie się z niesłusznych oskarżeń. Do tej pory wszystkie zarzuty opozycji okazały się nieprawdziwe - zaznacza Latko.
Moda w przedwojennym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!