Koszmar kobiety zaczął się z dniem, kiedy zlikwidowano straż miejską w Libiążu. Pani Maria przepracowała w niej przeszło dwadzieścia lat. Choć ma wyższe wykształcenie ekonomiczne i ponad trzydziestoletni staż pracy, od przeszło roku bezskutecznie szuka zatrudnienia. Winą za swój los obarcza burmistrza Libiąża, Jacka Latkę.
- Likwidując straż miejską, obiecał strażnikom, że żaden z nas nie zostanie na lodzie. Kłamał - twierdzi zdenerwowana kobieta.
O konieczności likwidacji libiąskiej straży miejskiej "Gazeta Krakowska" pisała wiele razy. Utrzymanie formacji było bardzo kosztowne i nieefektywne. Sprawa ma jednak drugie dno. Pracę straciło 10 strażników. Mają problemy ze znalezieniem nowej pracy.
W libiąskim magistracie znalazła schronienie tylko jedna strażniczka.
- Bez wykształcenia, z marnym doświadczeniem. To niesprawiedliwe - denerwuje się pani Maria. Załamana przyszła do "Gazety", by prosić o pomoc. - Nie mam już z czego żyć. Grozi mi eksmisja.
Twierdzi, że była wzorową pracownicą. Wcześniej pracowała jako księgowa w urzędzie miejskim. Pięć lat przed zasłużoną emeryturą wylądowała na bruku.
- Opiekuję się niewidomym synem. Jeśli nie znajdę pracy, wylądujemy pod mostem - przekonuje.
Założyła sprawę w sądzie. Burmistrz Jacek Latko przyznaje, że faktycznie obiecywał strażnikom, że zrobi wszystko, by znaleźli zatrudnienie. W złej finansowej sytuacji gminy to jednak było niemożliwe. Zwolniono nie tylko strażników, ale też kilku urzędników. Jest oburzony postawą byłej pracownicy.
- Nie przyszła porozmawiać, tylko od razu skierowała sprawę do sądu pracy - podkreśla Latko. Tłumaczy, że zatrudniając w urzędzie jedną ze strażniczek, głównie kierował się jej wyjątkową sytuacją rodzinną i finansową. - Ta kobieta jest w znacznie gorszej sytuacji od pani Marii - mówi burmistrz.
Sprawa zwolnionych strażników głośnym echem odbija się wśród libiążan. Nie mają wątpliwości, że burmistrz obietnicy powinien dotrzymywać.
- Ale przecież nie może stworzyć sztucznych etatów - podkreśla Rafał Karcz z Libiąża.