Indywidualnie żadnemu z naszych zawodników nie udało się znaleźć w czołowej „10”. Jan Szymański i mistrz olimpijski Zbigniew Bródka, którzy na 1500 m wygrywali zawody PŚ, spadli nawet do grupy B (słabszej).
Męska drużyna, bez Konrada Niedźwiedzkiego, którego zastępował Adrian Wielgat, dwukrotnie była przedostatnia. Żeńska ekipa, z wracającą po urlopie macierzyńskim Katarzyną Bachledą-Curuś, była 5. i 6, czyli na przyzwoitym, choć nie rewelacyjnym, poziomie. Pozytywnie zaskoczył w Harbinie młody Sebastian Kłosiński, zajmując 14. lokaty na 1000 i 1500 m (w Nagano był już niżej w rankingu).
- Ogólnie, wyniki są rozczarowujące - mówi Paweł Zygmunt, były reprezentant Polski w łyżwiarstwie szybkim, olimpijczyk. - Doczekaliśmy się łyżwiarzy wybitnych, ale nadal nie mamy w Polsce krytego toru. Do tego tor w Zakopanem nie był jeszcze zamrożony, a lód w Warszawie nie nadaje się do treningu na wysokim poziomie. Po zgrupowaniach lodowych w Berlinie i Inzell zawodnicy wrócili do kraju i musieli trenować „na sucho”, swoje zrobiła też aklimatyzacja w głębokiej Azji. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski, bo mistrzostwa świata i igrzyska też będą rozgrywane w tamtej strefie czasowej.
Dodaje, że na szczęście wkrótce będzie zadaszony tor w Tomaszowie Mazowieckim i części kłopotów można będzie uniknąć. Niemniej kiepski początek sezonu musi dać do myślenia.
- Bardzo mnie ciekawi, jak wypadnie następny start. Wierzę, że gdy wrócą Konrad Niedźwiedzki i __Artur Waś (nasz sprinter też nie poleciał do Azji - przyp.), to wyniki będą lepsze. Trzeba patrzeć do przodu, a nie za siebie, najważniejsze zawody są w drugiej części sezonu. Parafrazując powiedzenie, jesteś tak dobry, jak twój ostatni bieg - mówi Paweł Zygmunt.